Życie Galileusza Brechta
KIEDY przed dwudziestu laty pierwsze rakiety kosmiczne zaczęły szturmować kosmos, odbyła się w Krakowie polska prapremiera "Życia Galileusza" Brechta. W tym właśnie kontekście sztuka Brechta nabrała szczególnej wymowy i wagi.
Dla nas, katolików, każde nowe odkrycie naukowe, poszerzające naszą wiedzę o świecie i wszechświecie, o rządzących nim prawach, jest tylko nowym materiałem dowodowym do wnioskowania o istnieniu Stwórcy, o doskonałości Jego dzieła. Więc szybki postęp w dziedzinie wiedzy o świecie nie tylko nie zagraża katolicyzmowi, ale obiektywnie mu sprzyja.
Nie zawsze oczywiście tak rozumowano. W swej warstwie zewnętrznej, dosłownej, mówi właśnie o tym sztuka Brechta. Przy ówczesnym stanie wiedzy i organizacji świata nie mogło zresztą być inaczej.
Zresztą zgodnie z prawdą historyczną Brecht nie próbuje obciążać odpowiedzialnością za potępienie nauki Galileusza, całej najwyższej hierarchii Kościoła. Nie potępia przecież tej nauki największy ówczesny katolicki autorytet w dziedzinie astronomii, ojciec Klawiusz, główny astronom kolegium papieskiego, który po zakończeniu obrad kolegium mówi w sztuce Brechta tylko jedno słowo: "Zgadza się".
Przyjaźnie do prac i wyników badań Galileusza odnosi się kardynał Barberini, który w 16 lat później, już jako papież Urban VIII, w rozmowie z Inkwizytorem, domagającym się wydania Galileusza Świętej Inkwizycji i ponownego potępienia jego nauki, woła: "Nie pozwolę połamać tabliczki mnożenia! (...) Ten człowiek jest największym fizykiem naszych czasów, światłem Włoch... Ręce precz od niego! (...)".
Zwyciężył jednak Inkwizytor, chociaż było to zwycięstwo połowiczne. Nie pierwsze to jednak, i nie ostatnie, nie tylko w dziejach Kościoła, i nie jedyne smutne, a katastrofalne dla ludzkości w swych skutkach, zwycięstwo brutalnej Inkwizycji nad rozumem i ludzkim dobrem. Nie tylko historia Kościoła ma swoich Torquemadów.
Ówczesne "decydujące czynniki" Kościoła trzymały się kurczowo i broniły nauki Arystotelesa i systemu Ptolemeusza, ówczesnych "klasyków" nauki i wiedzy o świecie. Jak łatwo dziś to stanowisko potępiać czy ośmieszać. Ale historia odkryć i wynalazków poucza, że każde wielkie odkrycie było przez długi czas odrzucano i zwalczane - nie tylko przecież przez Kościół. Dlatego też dialektyczne podejście i uczciwa, wynikająca z tego podejścia scena winna obowiązywać w odniesieniu do wszystkich klasyków myśli i wiedzy ludzkiej, a wiec i do Arystotelesa (,,Ależ ten człowiek nie miał lunety!" - woła Galileusz) i do Ptolomeusza, uważanych przez ówczesny Kościół za autorytety.
TKĄ lekcję dialektyki, uczciwości i tolerancji daje nam, współczesnym, Bertolt Brecht w sztuce "Życie Galileusza". Pisał ją z przerwami blisko 20 lat, uważając za główne dzieło swego życia, za podstawowe credo całej swej twórczości i działalności. Wiemy jednak, że Brecht, jak niewielu współczesnych mu pisarzy, był wyjątkowo uwrażliwiony i uczulony na współczesność, atakując często jej kluczowe problemy moralne i społeczne w kostiumie historycznym. Tak też było i z "Życiem Galileusza", które w wielu swych odniesieniach, w wielu partiach dialogu jest w swej istocie sztuką współczesną. Brecht, który już w trakcie pisania sztuki (w r. 1941) wiedział o pracach nad rozbiciem atomu, zaś nową, "amerykańską" wersję opracował już po Hiroszimie (1947 r.), sięgnął po temat Galileusza przede wszystkim po to, by zaprotestować przeciw oportunizmowi uczonych, pod historycznym kostiumem XVII-wiecznych Włoch kryją się jak najbardziej współczesne podstawowe problemy społeczne, filozoficzne, ale przede wszystkim moralne. Brecht odrzuca credo Galileusza - "lepsze ręce brudne niż puste" i nie zachwyca go też perspektywa "pokolenia pomysłowych i odkrywczych karłów, których można wynająć do wszystkiego", jest przeciw "bohaterskiemu oportunizmowi".
REŻYSERSKA robota Ludwika Rene jak też kreacja Tadeusza Łomnickiego każą wątpić, czy reżyser i wykonawca tytułowej roli wzięli pod uwagę te wszystkie różnorodne i wielopłaszczyznowe aspekty problematyki sztuki Brechta, która tylko tą problematyką przecież jest mocna przy swej statyczności i scenicznych słabościach. Wydaje się, że chcieli tylko pokazać sceny z życia Galileusza, i to niekiedy w ujęciu dość uproszczonym a czasem i tendencyjnym. Urzeka inscenizacyjny kształt przedstawienia, z uznaniem przyjmuje się bujne aktorstwo Łomnickiego i aktorskie przeobrażenia Henryka Bisty, jak również znakomity przekład Romana Szydłowskiego,