Znów o kinie w teatrze (fragm.)
>>> W Teatrze Dramatycznym oglądam z kolei "Hadriana VII" Petera Luke w reżyserii Bratkowskiego. Tu uderzają chwyty przypominające kino bardzo wczesnego okresu: bogate wykorzystywanie możliwości technicznych sztuki, techniki w sztuce. Bratkowski chętnie "diafragmuje". Kończy się scena w skromnym pokoiku Rolfe'a. Ten były kleryk chce zostać papieżem. Wyobraża sobie, że nim został. I oto rozstępują się ściany, rozwierają się jak przesłona w aparacie fotograficznym, scena olbrzymieje, zamienia się w pałac papieski. Dawniej zmiany miejsca w teatrze odbywały się za opuszczoną kurtyną, później za zasłoną z mroku, teraz teatr bezwstydnie obnaża swoją maszynerię. Ma to jednak konsekwencje. Balazs o diafragmowaniu tak mówi: "Kamera może nie tylko fotografować (...) Sięgając do pomocy własnej techniki, uniezależnia się od wszelkich obiektów i jakby samą siebie rzutuje na ekran. Te efekty to najbardziej pierwotna i subiektywna liryka kamery (...) Efekty (...) można np. osiągnąć przez zamykanie przesłony, co powoduje powolne zaciemnienie filmu na ekranie (...) Wtedy film przestaje być tylko naiwno-rzeczową relacją; dochodzi bowiem do głosu sam narrator, autor". W "Hadrianie VII" odbywają się istne szaleństwa techniczne. Zanim zdemontuje się "sama" jedna dekoracja i zmontuje się na jej miejsce druga, na obrotowej scenie odbywa się niemal gra form abstrakcyjnych, spektakl plastyki scenograficznej, film bez zdjęć, wiersz złożony z samych znaków interpunkcyjnych. W tym przedstawieniu są zresztą także efekty, które tylko pozornie wyglądają na filmowe. Mówię o finale. Rolfe idzie za swoim własnym pogrzebem, za pogrzebem siebie jako papieża. Idzie owinięty w koc, znów zwykły, biedny człowiek. Widzimy tu niby dwa plany w jednym kadrze: plan wyobrażony (pogrzeb Rolfe'a - papieża) i plan realny (Rolfe, który ten pogrzeb sobie wyobraża). Jest to chwyt teatralny, tylko przejęty przez film, np. w "Pannie Julii" Sjőberga, w "Tam, gdzie rosną poziomki" Bergmana. W "czystym" filmie bohaterowie byliby w jednym kadrze, ich wyobrażenia w innym.
Teatr zawsze dążył do swobody poruszania się między rzeczywistością a marzeniem. Dziś się powiada, że dopiero film stał się marzeniem na jawie. Tymczasem jak pięknie to samo pokazał Calderon w "Zycie jest snem", o którym niedawno pisałem.