Nienawiść, agresja i miłość
"Made in Poland" w reż. Przemysława Wojcieszka z Teatru im. Modrzejewskiej z Legnicy na XII Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. Pisze Renata Sas w Expressie Ilustrowanym.
Wieczór na ulicy Legionów. Chłopak w bluzie z zaciągniętym na twarz kapturem, uzbrojony w gazrurkę biegnie jezdnią, sypiąc słowem grubym w stronę otwierającego się okna. Staje tramwaj. Swoją agresję bandzior wyładowuje na samochodzie. Blacha się gnie, wyją alarmy.
Tym razem to nie scena z życia, lecz... samo życie celnie zapisane przez Przemysława Wojcieszka ("Głośniej od bomb", "W dół kolorowym wzgórzem") w scenariuszu "Made in Poland". Nie udało się zdobyć pieniędzy na film, ale udało się przedstawić go na żywo z zespołem (świetni aktorzy!) Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy, zaprawionym w widowiskach przywołujących naszą rzeczywistość. Inscenizacja, obsypana nagrodami, wydarzenie teatralne 2004 roku, została pokazana w Łodzi w ramach Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych.
Za chwilę miejscem akcji staje się pusta żelbetonowa przestrzeń nad sklepem "Albert". Boguś-buntownik (rewelacyjny Eryk Lubos, znany telewidzom z "Oficera") ma wypisane na czole wielkimi literami, co myśli o świecie: FUCK OFF. Jest zbuntowany przeciw wszystkiemu i wszystkim ("nienawidzę tych świń, trzeba rewolucji, trzeba rozp... to wszystko"). Jak modlitwę wymienia długą listę tych, których nienawidzi. O takich jak on nauczyciel powie: "kogo mają kochać, jak siebie nienawidzą".
Nie chce być ministrantem, nie widzi szans, żeby być kimś. Matka, dobra zahukana kobieta, ucieka w niekończące się wspomnienia o piosenkarskich idolach i jako największe szczęście wciąż przywołuje spotkanie z Krzysztofem Krawczykiem.
Boguś nie znajduje oparcia w serdecznym, oddanym księdzu, którego mistyczna rozmowa z Bogiem skłoniła do opuszczenia afrykańskiej misji i powrotu do pracy w blokowisku. Oparciem nie będzie też były nauczyciel, alkoholik rozmiłowany w wierszach Broniewskiego. Chociaż w ostatecznym rozrachunku to jego katalog zasad wyniesionych z ulubionej poezji, stwierdzający, że do życia potrzebna jest odwaga, pogarda i miłość, okaże się najistotniejszy. Zmieniają się plany i postacie, w Bogusiowy bunt krwawo wkraczają gangsterzy.
Całą tę mozaikę Wojcieszek poukładał po mistrzowsku, wpisując wszystkich obecnych w to, co się rozgrywa. I niech sobie śpiewa Krawczyk, że "to co dał nam świat, niespodzianie zabrał los". Beznadziejny los zostawia jednak cień nadziei, tylko nie wolno jej przegapić. Tej inscenizacji łatwo się nie zapomina.