Artykuły

Siódmy anioł z aresztu i 20 minut emocji

W hip-hopowym klimacie, z powagą i humorem też. Trochę prawdy o człowieku, co człowiekowi wilkiem, wykluczeniu, byciu wytrwałym, więziennym smutku. I o Czerwonym Kapturku w alternatywnej, ironicznej wersji. Wszystko to w zaledwie 20 minut. Ale ileż w nich emocji! - o przedstawieniu więziennej Grupy Teatralnej Warto pisze Monika żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

- Gdy usłyszałam śmiech z widowni, zrobiło mi się ciepło na sercu - mówiła już po wszystkim pani Monika.

W poniedziałkowe (8.02) popołudnie ona i kilka innych kobiet z białostockiego aresztu śledczego po raz pierwszy wystąpiły przed publicznością. Niektóre od bardzo dawna po raz pierwszy wyszły też poza więzienne mury, gdzie odbywają różne wyroki. W Akademii Teatralnej znalazły się w innym świecie. To była nietypowa, i wcale nie taka oczywista transakcja wiązana: one na chwile zapomniały o więziennej codzienności, a publiczność - dostała ich emocje, sporo humoru, całkiem niezłe interpretacje znanych wierszy, a na finał - zabawną pantomimę o Czerwonym Kapturku, którą publiczność oklaskiwała z uciechą.

Młodzian w dresie, babcia z ikrą

Pierwsze wrażenie - twarde twarze, zero uśmiechu, mur między widownią a aktorkami z Grupy Teatralnej "Warto". A w chwilę potem - stopniowa metamorfoza, nowe emocje na twarzach i w gestach. I autentyzm tego, co wykrzyczały, wyśpiewały w hip-hopowym rytmie, wyrecytowały w refleksyjnym tonie. Bo taki - też był. Nastroje w tym tyglu poezji współczesnej i więziennej zmieniały się błyskawicznie. Od dramatycznego krzyku o konieczności bycia twardym i wytrwałym, przez refleksyjną historię o byciu wykluczonym (nawet w niebie) i gonieniu przeznaczenia, po ironię i humor w parodii Czerwonego Kapturka, który bajką przestał być, a stał się życiową historią, w której rzekomy wilk okazał się "łysym młodzianem w dresie, kochasiem babci, babki z ikrą". Co ciekawe - "kapturkowy", ironiczny tekst, który zabrzmiał jak profesjonalny wytwór zawodowego kabaretu, napisała jedna z kobiet przebywająca w areszcie.

Wydawałoby się, że recytowanie znanych wierszy w przestrzeni całkowicie pozbawionej scenografii niczym już widowni nie zaskoczy. A jednak. Znane wiersze polskich poetów, takich jak Herbert, Staff, Miłosz, Mickiewicz, Szymborska, czy Wojaczek (ale też wiersze członkiń grupy i innych więźniów) w interpretacji kobiet z aresztu nabierały nowego znaczenia. Jak choćby "Siódmy anioł" Herberta, wiersz o odrzucanym aniele i wykluczeniu w ogóle, który - w ich sytuacji - trafiał w punkt. Okazało się, że za pomocą wierszy napisanych w innym kontekście, i w innych czasach, kobiety z aresztu mogą doskonale opowiedzieć o własnych emocjach. Albo też czasem zakpić i rozbawić, jak było w przypadku wierszy, interpretowanych w humorystyczny sposób.

- To, co było w naszej pracy najważniejsze, czyli proces tworzenia - już się odbyło. To, co teraz zobaczymy, to już wisienka na torcie - mówił przed pokazem Miłosz Pietruski, aktor (znany m.in. ze spektakli w Teatrze Wierszalin), który prowadzi zajęcia w Grupie Teatralnej "Warto". A po spektaklu: - Jestem z dziewczyn bardzo dumny. I szczęśliwy, bo to był cudowny występ i wszystko dobrze poszło, choć całość trwała krócej o sześć minut niż na próbie. Ale to wiadomo - emocje.

Nie zatraciłyśmy normalności

- Ten występ dał mi mnóstwo energii. Początek był co prawda stresujący, ale później było już coraz lepiej. I czułam się coraz lepiej. To ciekawe, bo wcześniej byłam z daleka od takich sytuacji, jak jakiekolwiek występy przed publicznością. Nigdy nie recytowałam wierszy, nie lubiłam być na pierwszym planie. Cieszę się więc, że to się spodobało. Teraz, już po wszystkim, jestem rozluźniona, czuję się tak, jakby to było moje drugie wcielenie - mówiła nam pani Monika. W areszcie śledczym odbywa karę 6 lat więzienia, zostało jej jeszcze dwa.

- Pamiętam, że gdy na początku przyszłam do grupy na zajęcia, zastanawiałam: się co ja tu robię, o co im chodzi? W sumie byłam na nie. Ale szybko wciągnęło mnie to i polubiłam te półtorej godziny raz w tygodniu. Nie zawsze jest to proste - praktycznie wszystkie pracujemy, trzeba się więc troszkę pogimnastykować, by to wszystko połączyć, czasem pracę nadgonić, by potem przyjść na zajęcia. Ale warto - mówiła pani Monika. - Gdy usłyszałam śmiech z widowni to zrobiło mi się jakoś ciepło na sercu, komuś się to spodobało, fajnie. A to naprawdę daje dużo pozytywnych emocji. Nigdy wcześniej nawet nie myślałam, że to może tak na mnie wpłynąć. Sądziłam, że mój udział w tym pokazie będzie raczej jednorazowy. Ale teraz, kto wie, może chciałabym jeszcze dalej to ciągnąć? Pan Miłosz nas motywuje. W sumie od razu odbierałam go tak trochę jako kumpla, nie czułam zakłopotania, rozmowy z nim są luźne. Z dziewczynami z grupy staramy się trzymać razem w tym przybytku, w którym jesteśmy. Wcześniej lubiłyśmy się, teraz poznałyśmy się jeszcze lepiej. Udział w zajęciach to rodzaj dużej odskoczni, robimy to same dla siebie. Różni ludzie trafiają za kratki, z różnych środowisk, z różnym wykształceniem, podejściem do życia, przedział jest niesamowity. Każdemu może się noga powinąć. Najważniejsze jednak, myślę, jest to, że nie zatraciłyśmy normalności. Mam nadzieję, że to nam pomoże wrócić do naszych środowisk. Powrót będzie trudny, ale ja akurat ze strony rodziny, pracodawców, sąsiadów mam dobre emocje. Mam do czego wracać.

Pani Barbara (pisze wiersze, jeden miała okazja wysłuchać też publiczność): - Ten spektakl dał mi dużą satysfakcję, poczucie własnej wartości. Naładował ogromną pozytywną energią. I dał nadzieję. Na co? Np. na dalszy, lepszy pobyt w areszcie. Teraz jeszcze bardziej się zintegrowałyśmy.

A która nie pisze!

Miłosz Pietruski z kobietami z grupy teatralnej "Warto" pracuje od kwietnia. Przejął zajęcia od kolegi po fachu, Karola Smacznego (wcześniej zajęcia w areszcie miała też Ewa Jakubaszek, z więźniami aresztu pracował też dziennikarz i reżyser Dariusz Szada-Borzyszkowski).

- Skupiłem się przede wszystkim na tym, by obudzić w dziewczynach chęć do publicznego wystąpienia, do otwarcia się, do pokazania, co im w duszy gra. Bardzo chciałem, by znalazły się w takiej sytuacji, gdy w ich uszach zabrzmią brawa. Dobór wierszy nie był przypadkowy, wynikał m.in. z ich samopoczucia, z ich wyborów. Podsuwałem im niektóre rzeczy, czasem podpowiadałem jak można coś zagrać, ale o wielu kwestiach decydowały same - mówił Miłosz Pietruski. - Warunki w więzieniu są trudne, więźniowie są przenoszeni, zmieniała się też grupa, nie wszystkie dziewczyny, które występują w spektaklu - są od początku. Dziewczyny przebywają na oddziale zamkniętym, rzadko wychodzą. Niektóre mają możliwość przepustek, inne nie. Dla niektórych występ w tym spektaklu dał możliwość w ogóle wyjścia po raz pierwszy poza mury. Pierwszy etap pracy był integrujący, pobudzaliśmy emocje, chodziło o to, by zbudowały w sobie chęć do pracy i ambicję, by wzmocniło się poczucie grupy. I tak, myślę się stało. Pamiętam, gdy rozmawialiśmy o poezji. Jedna z dziewczyn wyciągnęła swoje wiersze. Zapytałem: - To ty piszesz wiersze? I słyszę: - A która nie pisze! Dlatego w tej prezentacji postanowiliśmy przedstawić też i ich własne poezje. Ale też nie wszystkie chciały, by ich wiersze zostały wygłoszone. Dla niektórych pisanie wierszy to jednak sfera bardzo prywatna i intymna, wolą zachować ją dla siebie - mówi Pietruski. - Dziewczyny nie znalazły się tu za nic, to jasne, nie chcę nikogo usprawiedliwiać. Ale też przechodzą w areszcie gigantyczną pracę. Gdy zacząłem z nimi pracować, przekonałem się, że nic nie jest takie czarne-ani białe jakby się wydawało. Niektóre są z dobrych domów, ale wiele jest z takiego środowiska, że nikomu nie życzę. Jedna z dziewczyn napisała autobiografię na 80 stron. To materiał prawie na film o powikłanym trudnym, bardzo trudnym życiu.

Najważniejsze, że chciały

Pietruski dodaje: - Tak naprawdę nie zależało mi na tym, by zrobić przedstawienie jako takie, to w sumie nie było aż tak ważne. Zależało mi na tym, by dziewczyny poszły w stronę własnego "ja" i nabrały poczucia wiary w siebie. Oczywiście zdarzały się też nam kłótnie. Ale to normalne. Najważniejsze, że coraz bardziej się otwierały, przełamywały się, że chciały. Na każdych zajęciach bardzo pozytywnie mnie zaskakiwały. Mam nadzieję, że będą miały dalej ochotę na współpracę.

Cezary Łempicki, kierownik wydziału penitencjarnego białostockiego aresztu kibicuje więźniom uczestniczącym w zajęciach teatralnych od wielu lat. Na poniedziałkowym spektaklu też był.

- To pomaga i nam, i paniom. Nam - w samej pracy jest łatwiej, jest jakaś celowość, zadania, które trzeba wykonać i widać efekty. A panie mają możliwość otwarcia się, szerszą możliwość wykazania się, wyjścia poza mury. To ważne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji