Artykuły

Ratuje mnie poczucie humoru

Z Beatą Tyszkiewicz, aktorką, autorką książki "Nie wszystko na sprzedaż" rozmawia Alicja Resich-Modlińska

Potrafiła nie pójść na przyjęcie zniechęcona swym lustrzanym odbiciem. Choć zagrała w przeszło stu filmach, nie uważa się za gwiazdę. Podziwiano jej urodę, a mówi o sobie: jestem tylko fotogeniczna. Napisała książkę o sobie i swoich bliskich, ale nadal jest tajemnicą. Jaka naprawdę jest Beata Tyszkiewicz?

Pierwsza dama polskiego filmu nie uważa się za aktorkę, choć współpracowała z wieloma wybitnymi reżyserami: Wojciechem Hasem, Andrzejem Wajdą, Claude'em Lelouchem. Nie nazwałaby także siebie kobietą piękną, choć tytułowano ją: "Catherine Deneuve Wschodu" albo "Polską Sophią Loren". Ma o sobie bardzo wyważone mniemanie. Jest skromna i powściągliwa, zgodnie z tytułem książki "Nie wszystko na sprzedaż", która z miejsca stała się bestsellerem. Wspomnienia Beaty Tyszkiewicz pokazują, że autobiografia nie musi epatować intymnością, aby była czytana.

Alicja Resich-Modlińska: Powściągliwość i takt. Czy na taki luksus może pozwolić sobie każda kobieta czy tylko arystokratka?

Beata Tyszkiewicz: Arystokratka? W naszej rzeczywistości "noblesse oblige" (szlachectwo zobowiązuje) tłumaczy się "noblesse obliż się". Bardzo często okazywanie taktu i delikatności jest odbierane jako słabość. Cieszę się, że moja książka koryguje ten wizerunek arystokratki, który do mnie przylgnął.

A "Catherine Deneuve Wschodu" lub "Polska Sophia Loren"?

Ależ to nieprawda! Pamiętam moment wzruszenia, który przeżyłam, wychodząc na scenę Teatru Wielkiego w czasie uroczystości wręczenia Telekamery Catherine Deneuve. Dostałam nieprawdopodobne brawa od publiczności, chyba wynikające z chęci zaakcentowania, że my też mamy swoją Catherine. A co do Sophii Loren, to nie ja mam swojego Carla Pontiego.

Pani miała swojego Andrzeja Wajdę.

Tak, przez pięć lat. A poza tym ja poślubiłam Andrzeja z miłości, a nie dlatego, że był reżyserem. Zresztą nigdy by mi nie przyszło do głowy, by go poprosić o rolę. Ku mojemu zdumieniu wielu wybitnych reżyserów miało ochotę ze mną pracować nawet kilka razy. Tłumaczyłam to sobie tym, że reżyserzy przywiązują się do swoich aktorów. U Wojciecha Hasa grałam w trzech filmach i zawsze wiedziałam, że jestem dla niego tak samo ważna jak grająca obok mnie filiżanka.

To chyba przesadna kokieteria. Nigdy nie była pani zadowolona ze swojej gry?

Zagrałam w ponad stu filmach. Zadowolona jestem może z piętnastu minut.

Nie uważa się pani za wytrawną aktorkę.

Nie myślę o sobie jako o aktorce, raczej amatorce.

Więc co zostało zarejestrowane na taśmie?

Obecność. Dość szybko zrozumiałam, że na ekranie można mieć takie miejsce, które polega na obecności, a nie graniu. Oczywiście wielką rolę odgrywa oświetlenie.

A uroda?

Nie uważam się za osobę bardzo urodziwą. Wiem, że jestem jedynie fotogeniczna. Zawsze powtarzałam swoim operatorom, żeby mnie fotografowali pięknie, bo jak będę wyglądać tak jak w życiu, to nie będę miała za co żyć. Widziałam wiele pięknych kobiet, ale ja nie mam z nimi nic wspólnego.

Nigdy nie bywa pani zadowolona ze swojego wyglądu?

Rzadko. W windzie miałam swego czasu jarzeniowe światło, w którym wyglądałam tak okropnie, że czasami zawracałam do domu już wyszykowana na przyjęcie. Więc zmieniłam światło na ciepłe, żebym mogła więcej bywać.

Traktuje pani siebie bezlitośnie, ale i z poczuciem humoru.

Tylko to mnie ratuje.

W "Nie wszystko na sprzedaż" nie jest pani tak bezlitosna w opisie swoich mężczyzn. Szczególnie ujmująco wspomina pani Andrzeja Wajdę, siebie winiąc za rozpad tego związku.

Tak. Zabrakło mi dojrzałości. Andrzej zawsze bardzo mnie wzruszał swoją mądrością i wyobraźnią. Był niezwykle twórczy. Kiedy wychodziliśmy z kina, zdarzało się, że opowiadał o scenach z filmu, których tam w ogóle nie było, ale on je widział. Noszę go głęboko w sercu i nie jest mi obojętne, co robi. Zresztą jest ojcem Karoliny, przez co jest stale obecny w naszych rozmowach.

W książce cytuje pani jego czułe listy. Czy to wymagało zgody pana Andrzeja?

Nie przypuszczam, żeby miał mi to za złe. Wprawdzie list jest własnością osoby, która go napisała, ale fragment można zacytować. To się mieści w ogólnie przyjętych normach.

I w normach Andrzeja Wajdy?

Tego nie wiem.

Nie zrecenzował pani książki?

Myślę, że jej nie przeczytał.

O swoim drugim mężu, Witoldzie Orzechowskim, pisze pani już jednak mniej łagodnie.

Bardzo byłam nim rozczarowana. O tym, z kim naprawdę byliśmy, dowiadujemy się dopiero po rozwodzie. Intuicja lub instynkt samozachowawczy każą nam postąpić tak a nie inaczej, ale często dopiero po rozstaniu zyskujemy dowody na to, że to była słuszna decyzja. Jestem osobą bardzo czujną. Kiedy byłam żoną Jacka Padlewskiego, architekta od lat przebywającego we Francji, mieszkaliśmy w Marsylii, na czwartym piętrze. Pracownia Jacka mieściła się natomiast w innym domu na parterze. Dwukrotnie, w zamyśleniu, Jacek nacisnął w mojej obecności drugie piętro i to mi wystarczyło. Bo gdzie on jeździł na drugie piętro?

O Andrzeju Żuławskim wspomniała pani jedynie, że kiedy znalazła się pani w Paryżu po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce, nie zaproponował pani żadnej roli.

Miałam do niego o to wielki żal, bo bardzo wtedy potrzebowałam pomocy. Ale taki jest Andrzej Żuławski. Zjawiskowo piękny i zjawiskowo nielojalny. Pomimo to zawsze witam się z nim miło, a on się dziwi, że chcę z nim rozmawiać po tym wszystkim, co napisał o mnie w książkach i Twoim Stylu.

Wracając do pani książki. Czytając ją, odnosiłam wrażenie, że nie chce pani dużo pisać o sobie.

Dla mnie ważniejsi byli ci wszyscy wspaniali ludzie, których spotkałam. Do dziś przechowuję korespondencję od Antoniego Słonimskiego, Jacka Woszczerowicza, Jerzego Waldorffa, Tadzika Łomnickiego. Byłam nimi zafascynowana. Choćby Tadeusz Łomnicki. Miał w sobie nieprawdopodobny czar i cierpką słodycz, którą zarażał wszystkich. On dzisiaj nawet jest tak jakby do dotknięcia. A przecież w życiu dużo jest postaci, które po czasie wydają się wirtualne. Podziwiam ludzi z dużą wiedzą, swoją filozofią. Tak jak Marek Groński, który wie wszystko. Byłam dumna, kiedy po przeczytaniu mojej książki Marek powiedział: "Wiesz, nie wiedziałem, że w czasie okupacji odbywały się wyścigi riksz".

Z wielką sympatią pisze pani o Słonimskim.

Myśmy go wszyscy bardzo cenili i kochali, choć miało się go na tyle, na ile on pozwalał się mieć. Kiedyś podarował mi banknot z carycą Katarzyną, pięćset rubli, podpisane: "Beatce - były car". Karolina dostała fotelik na biegunach. Przyniósł go osobiście.

Mimo że nie przepadał za dziećmi?

Ja mu się nie dziwię. Ale Karolina była bardzo grzeczną dziewczynką. Nawet pozwalał jej mówić do siebie: "Antoś". "Nie wszystko na sprzedaż" napisałam dla moich córek i wszystkich wspaniałych ludzi, których spotkałam. W szkole uczono mnie, że każdy jest do zastąpienia. Jednak im dłużej żyję, tym bardziej jestem przekonana, że nikogo nie można zastąpić.

Bardziej plastycznie od siebie przedstawiła pani w książce swoją matkę.

Bo ona była moim Życiem, zanim miałam własne dzieci. To niezwykła kobieta. Była nieskończenie dobra i mądra. Pomimo że już wiele lat jej nie ma, odczuwam jej silną obecność. Nie mogłabym niczego zrobić, z czego byłaby niezadowolona.

Czy swoje córki wychowywała pani tak jak mama panią i brata Krzysztofa?

Tak, bo ja jestem bardzo podobna do mojej mamy - w gestach, sposobie bycia. Twierdzę nawet, że dzieci często powielają losy swoich rodziców. Mama była bardzo przyzwalająca, tolerancyjna i łagodna. Okazywała nam zaufanie. Ja również wychowywałam Karolinę i Wiktorię bez zakazów. Poza jednym wyjątkiem. Nie pozwalałam Karolinie wchodzić do mojego pokoju. Moja mama nie pozwalała mi jedynie nosić plastikowego paska. Wynosiłam go z mieszkania i na klatce schodowej przecinałam się nim w pół, aby uzyskać talię osy.

Od mamy przejęła pani ważną dewizę życiową: nic mnie nie złamie, nawet jak stracę wszystko.

Można mnie tylko dotknąć, niesprawiedliwie oceniając moje dzieci.

Jest pani bardzo zaradna życiowo i niezależna. Nie czuje się pani zniewolona własną wolnością?

Ja to uwielbiam! Kiedyś w Marsylii Jacek dał mi kartę do bankomatu, który wyrzucił jakieś trzysta franków i ja nie wiedziałam, co z tymi pieniędzmi zrobić, bo po raz pierwszy dostałam od kogoś pieniądze.

Niezależność finansowa to jedno, a tęsknota za domem i mężczyzną u boku to drugie. Sama zakochać się już pani nie chce. Ale czy podobnego losu życzy pani swoim córkom?

Nie. Dla nich pragnę normalnego domu i rodziny.

To może tak jest jednak lepiej?

Tak jest prawidłowo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji