Julia Julią podszyta
1.
August Strindberg w przedmowie do "Panny Julii" tak oto marzył o warunkach, w jakich powinna być wystawiona jego sztuka:
"W nowoczesnym dramacie psychologicznym, gdzie najlżejsze drgnienia duszy mają wyrażać się bardziej przez grę twarzy aniżeli przez gesty i okrzyki, najlepiej byłoby chyba zastosować na małej scenie silne światło boczne i wprowadzić na nią aktorów bez szminki albo minimalnie tylko ucharakteryzowanych.
Gdyby się nam jeszcze udało pozbyć widocznej orkiestry z jej lampkami, których światło rozprasza uwagę, i twarzami zwróconymi do publiczności. Gdyby parkiet podwyższyć tak, aby oko widza sięgało powyżej kolan aktorów! Gdyby się dało usunąć loże prosceniowe z wesołymi birbantami obojga płci. I gdyby można było dawać przedstawienia przy zaciemnionej zupełnie sali, a przede wszystkim na małej scenie, przy małej widowni, kto wie, czy nie powstałby z tego nowy dramat i teatr stałby się znowu przynajmniej rozrywką dla ludzi światłych".
Przyznać trzeba, że w opolskiej realizacji "Panny Julii", którą przygotowała Julia Wernio, zastosowano się do większości życzeń Strindberga. Cóż, lóż prosceniowych nie ma w nowo budowanych teatrach (co nie znaczy, że na widowni nie zdarzają się birbanci), reżyserzy korzystają zazwyczaj z muzyki mechanicznej, tym samym nie ma rozpraszającej uwagę orkiestry. A ponieważ opolski teatr dysponuje sceną małą (i jeszcze mniejszą), nie było kłopotów ze spełnieniem i tej propozycji autora. Ba, można było nawet posadzić publiczność nie tylko na wysokości kolan aktorów, ale i nieco wyżej. Co się zaś tyczy nadmiernej charakteryzacji - ta po prostu wyszła z mody.
Jednak mimo tylu sprzyjających okoliczności spektakl nie stał się "rozrywką dla ludzi światłych". Dlaczego? Czyżby Julia, inscenizatorka, nie rozumiała Julii - bohaterki dramatu? Przypuszczam, że rozumie ją dobrze; może nawet zbyt dobrze. Podejrzewam nawet, że tak przywiązana jest do swego rozumienia, swojej interpretacji i postaci, i sztuki Strindberga, że "wewnętrzne widzenie" utrudnia jej rozpoznawanie tego, co - w końcu za jej sprawą - rozgrywa się na scenicznych deskach.
2.
Akcja "Panny Julii", jak postanowił autor, "toczy się w kuchni zamku hrabiego, w noc świętojańską". Na scenie opolskiego teatru rzeczywiście oglądamy kilka kuchennych sprzętów: oto solidny wiejski stół, na nim butelki, szkło, kosz z wikliny, cebula; obok drewniane krzesła pomalowane na biało. To po lewej. Z tyłu girlanda - zieleń i kwiatki. Mogłaby ona sygnalizować, iż czas wydarzeń przypadł na noc świętojańską. Ale skąd w takim razie wzięły się bloki słomy, rozrzucone po całej scenie? W dodatku uformowane tak, jakby były dziełem kombajnu. Przy stercie bloków słomy - gramofon. Wszystko to każe mniemać, iż sceniczna-przestrzeń (zaprojektowana przez Elżbietę Wernio, siostrę Julii; co nie powinno uniemożliwić paniom porozumienia się w podstawowych kwestiach inscenizatorskich), a więc wszystko to każe mniemać, iż sceniczna przestrzeń ma charakter uniwersalny - nie tyle odsyła do określonej epoki czy środowiska, ile stwarza pole gry. I to "gry" rozumianej dwojako - jako wcielanie się w sceniczną postać i jako walkę o siebie. O swoje miejsce w społeczności, o swoje cele, swój "image".
Dla potwierdzenia tych podejrzeń warto przywołać jeszcze jeden element scenografii: otóż całą scenę otacza (obwiązuje?) sznur z kolorowymi wstążeczkami, wsparty na palikach. Urządzenia takie ustawia się w lesie podczas polowań z nagonką. Owszem, ludzkie życie, życie w społeczności, ma coś z polowania. Ale gdyby chcieć przełożyć Strindbergowską ideę walki płci na scenograficzną metaforę, to zbudować by trzeba raczej ring otoczony linami, w których okładają się pięściarze, lub rozłożyć maty dla zapaśników.
Wystawić "Pannę Julię" jako polowanie z nagonką - zaiste pomysł to chyba zbyt dziki.
3.
Elżbieta Piwek gra Krystynę rodzajowo: z szerokim gestem, z dbałością o obyczajowy szczegół i psychologiczne prawdopodobieństwo. To zdrzemnie się nad młynkiem do kawy, to odezwie się sentencjonalnie. Jej Krystyna - to kucharka z realistycznej sztuki. Z kolei Wiesław Cichy (Jean) i Ewa Rudnicka (Julia) grają zapaśników. Julia czasami mówi jakby basem, a gdy zdejmie suknię - zobaczymy ją w kostiumie, jaki byłby stosowny w sali gimnastycznej lub na pływalni. Skutkiem tego sceny miłosne mają posmak gimnastycznych ćwiczeń. A sytuacje sceniczne stają się niezborne.
4.
Strindbergowską psychologia mocno zakorzeniona jest nie tylko w biologii, ale i w społecznym uzusie. Tymczasem Julii Wernio zamarzył się spektakl o kondycji człowieczej. Nawet nie o walce płci, ale o człowieku "jako takim". Nie o skazaniu na "bycie kobietą", ale o ludzkiej samotności. Tak to przynajmniej wygląda w wyznaniu, zamieszczonym w teatralnym programie.
Chciała zrobić spektakl o każdym z nas, a więc i o sobie samej. Ale do tego, sądzę, lepiej nadaje się Beckett niż Strindberg.