Artykuły

Liber i Cecko: przyszłość jest już dziś

- Realizujemy tekst, który - zarówno w swojej wersji literackiej, jak i niewiele młodszej wersji filmowej - mówi o niedalekiej przyszłości, czyli w gruncie rzeczy o czasach dzisiejszych, czasach, w których żyjemy. To nam daje dość wygodną sytuację: zwalnia z wymyślania przyszłości, jak to musieli robić autor książki, Bradbury i reżyser jej ekranizacji, Truffaut. Dzięki temu możemy się skupić na metaforycznym wymiarze naszego spektaklu - mówią reżyser Marcin Liber i dramaturg Marcin Cecko, przed premierą spektaklu "Fahrenheit 451" w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku.

Będzie ogień! Marcin Liber [na zdjęciu] i Marcin Cecko realizują w gdańskim Teatrze Wybrzeże spektakl na podstawie powieści Raya Bradbury'ego "Fahrenheit 451".

Przemysław Gulda: Polubiliście się z teatralnym strażakiem? Czy będzie musiał podczas waszego spektaklu zachować szczególną czujność? A tak serio: w tej książce ogień to jeden z najważniejszych elementów, czy w waszym przedstawieniu będzie dużo ognia?

Marcin Liber: Tak, rzeczywiście. W spektaklu będzie ogień. Żywy ogień. Czy będzie go dużo? To jest bardzo relatywna kwestia. Wystarczy przecież jedna mała iskra, żeby spalić Rzym.

Jak doszło do tego, że realizujecie wspólnie na deskach Teatru Wybrzeże spektakl na podstawie klasycznej książki z gatunku science fiction, "Fahrenheita 415" Raya Bradbury'ego?

Marcin Liber: Zacznijmy od tego, czemu pracujemy razem: przede wszystkim dlatego, że robiliśmy to już wcześniej i obaj mamy wrażenie, że bardzo nam się to podoba. I że wychodzi z tego, coś na tyle ciekawego, że dostajemy kolejne propozycje. Tak było tym razem. Kiedy pojawił się pomysł, żebyśmy zrobili coś razem w Teatrze Wybrzeże, szukaliśmy czegoś, jakiegoś tekstu, który pasowałby do wspólnej części naszych wrażliwości. Spotkałem się z dyrekcją i to właśnie z jej strony padła, jeszcze wtedy bardzo luźna, propozycja, żeby zająć się właśnie tym tekstem. Podchwyciłem ją, bo wydawało mi się, że ten tekst rzeczywiście może mieć spory potencjał. Nie wiem, czemu dyrekcja zaproponowała mi właśnie taki temat, może chodziło o skojarzenie z moim spektaklem "Wojna i pokój" w Teatrze Powszechnym w Warszawie, gdzie bohaterowie brodzą w książkach, w zdegenerowanej literaturze. A podobny wątek pojawia się przecież u Bradbury'ego.

Co was najbardziej zainteresowało w tej powieści? Co jest w niej najbardziej aktualne i na co chcielibyście zwrócić uwagę widza?

Marcin Liber: Kiedy zaczynaliśmy myśleć o tej realizacji, nie mieliśmy jeszcze pojęcia, co się zdarzy w polskiej polityce i jak bardzo wpłynie to na możliwości odczytania tego tekstu i tego spektaklu. Od razu chcę się oczywiście odciąć od taniej, małej publicystki, w którą można chcieć wpuścić ten temat, zupełnie nie o to nam chodzi w tym spektaklu. Raczej o to, że w dzisiejszej sytuacji zupełnie tracimy miejsce na dyskusję na poziomie niuansów i subtelności, tracimy możliwość rozumnego różnienia się, czasy zmuszają nas do radykalizmu i stawiania mocnych, głośno brzmiących tez. Mam wrażenie, że ta książka jest trochę właśnie o tym. U Bradbury'ego literatura staje się symbolem obszaru wolności, pozwalającego na takie właśnie, mądre różnienie się. Tego zaczyna nam dziś brakować.

Marcin Cecko: Pamiętam, że kiedy czytałem książkę jako nastolatek, wydawała mi się przestarzała, przy ponownej lekturze dwadzieścia lat później, o dziwo, zyskała na aktualności. Podobnie pisze o niej Harold Bloom, że kiedy czytał w roku dwutysięcznym, przy wszechobecnej modzie na cyfryzację, widmo nie-czytania zdawało się oddalać. Ale kiedy dziś widzimy co smartfony robią z uwagą i możliwością skupienia się na dłuższych tekstach, wiemy, że to właśnie to jest aktualną krytyką Bradbury'ego. To opowieść o zaniku pewnej jakości skupienia, którą reprezentuje lektura papierowej książki. Interesującym wątkiem są również argumenty zwolenników cenzury, czy też palenia książek, ochrona populacji przed kontrowersyjnymi treściami, które ponoć burzą spokój prawych jednostek.

Słyniecie raczej z bezceremonialnego podejścia do tekstów, które adaptujecie na scenę. Jak bardzo ingerujecie w wyjściowy materiał tym razem? Co z niego ostanie, a co zmienicie, dodacie albo postawicie na głowie?

- Ostatecznie sama tkanka tekstu została stworzona na nowo. Ale duchowi powieści pozostaliśmy bardzo wierni. Niektóre zabiegi na tekście wynikają z ograniczeń technicznych, ale też interpretacji pewnych wątków. Na przykład mechaniczny pies, w książce istotna postać, która węszy za Montagiem i ściga go, budując napięcie. U nas, ponieważ mamy trzech Montagów, jeden z nich, staje się psem węszącym zdrajców systemu. Ta operacja, wstawienie trzech aktorów w postać Montaga pozwoliła nam pozbawić go naiwności, oraz ukazać różne sposoby i konsekwencje "pustego buntu". Montag nie jest w powieści świadomą postacią, raczej synem szukającym ojca, to mało przekonywający buntownik. Postać Mildred, żony Montaga, ma w spektaklu dwie osobowości: Mildred z książki i Lindy z filmu, jej rozdwojenie ilustruje neurotyczny stan, który przy minimum dialogu książka opisuje prozą i sytuacjami. Dla mnie niezwykle ważne jest budować własny język w konfrontacji z autorem "oryginalnym", dzięki temu aktorzy mają lepsze połączenie z tekstem, staje się on elementem ich procesu, rzeczą o której do ostatnich chwil się dyskutuje, a nie uznaje napisane przez autora raz na zawsze.

Powieść Bradbury'ego w dzisiejszej sytuacji politycznej łatwo uwikłać w tanie i puste publicystyczne aluzje. Można sie domyślać, że będziecie tego unikać. Jaki macie na to sposób?

Marcin Cecko: Myślę, że w obecnej sytuacji nie sposób uniknąć pewnych skojarzeń. Przewiduję, że na widownię może to działać pozytywnie, w końcu teatr działa na pewnego rodzaju aktualności tematu, z drugiej strony może zaszkodzić głębszemu odbiorowi. Doprowadza mnie do szału, że dziś, chociaż jeszcze pół roku temu tak nie było, czyta się wszystko tylko poprzez politykę. Postawiliśmy sobie za zasadę, idąc za Bradburym krytykować skutki nadmiernej konsumpcji pustych treści, a z drugiej strony - jakiekolwiek zabiegi systemowe ograniczające swobodę dostępu do treści kulturowych. Nie brak w nim też humoru, ironii i podstępu. Myślę więc, że spektakl można czytać na różne sposoby, co raczej zaprasza do dyskusji niż stawia niepodważalne, tendencyjne tezy.

W ostatnim czasie można zauważyć, że rodzimy teatr znacznie przychylniej niż dawnej patrzy na literaturę science fiction. W jakiś sposób wpisujecie się w ten nurt. Jak myślicie, skąd on się bierze?

Marcin Cecko: Na pewno stąd, że przyszłość już jest. Jesteśmy świadkami przyjścia na świat rzeczywistości wcześniej znanej z science-fiction. Kevin Kelly, redaktor magazynu "Wired", wskazuje na związki między fantastyką naukową, a rzeczywistością. Na przykład pokolenie autorów dzisiejszych wynalazków, choćby smartfonów, to pokolenie, które wychowało się na "Star Treku". Wszyscy chcieli mieć Komunikatora z tego filmu, w końcu go otrzymali. Sci-fi opisując przyszłość, formuje naszą teraźniejszość, dostarcza też języka, dzięki któremu lepiej rozumiemy przemiany kulturowo-technologiczne. To myślenie przenika przez twórców teatralnych, którzy od wczesnych lat stykają ze zmianami technologicznymi, trudno na pewne pytania odpowiedzieć posługując się choćby "czystym" Shakespearem.

Przenoszenie science fiction na scenę zawsze rodzi pytania o kwestię warstwy wizualnej. Na jednym biegunie są spektakularne realizacje scenograficzne, na drugiej - minimalistyczny symbolizm. Współpracujecie z jedną z najważniejszych postaci w Polsce, jeśli chodzi o scenografię, Mirkiem Kaczmarkiem, W którą stronę chcecie iść, jeśli chodzi o ten wymiar spektaklu?

- Realizujemy tekst, który - zarówno w swojej wersji literackiej, jak i niewiele młodszej wersji filmowej - mówi o niedalekiej przyszłości, czyli w gruncie rzeczy - o czasach dzisiejszych, czasach, w których żyjemy. To nam daje dość wygodną sytuację: zwalnia z wymyślania przyszłości, jak to musieli robić autor książki, Bradbury i reżyser jej ekranizacji, Truffaut. Dzięki temu możemy się skupić na metaforycznym wymiarze naszego spektaklu. We współpracy z Mirkiem tworzymy coś, co nazwałbym przestrzenią muzeum zagłady literatury. Przestrzenią, która zbudowana jest z mocnych symboli: mamy w niej zaklęte litery i zaklęty ogień.

Jak zwykle w sytuacjach, w których ktoś realizuje spektakl na podstawie tekstu znanego także za sprawą wyrazistej wizualnie wersji filmowej - w tym przypadku chodzi o film klasyka kina Francoisa Truffauta, nie sposób nie zapytać, na ile była ona dla was wskazówką przy realizacji waszego spektaklu, a na ile budujecie wasze dzieło w opozycji do niego?

Marcin Cecko: Osobiście film powtórnie obejrzałem dopiero w późniejszej fazie prób, wolałem zajmować się problemami zawartymi w powieści niż warstwą estetyczną, która w obrazie Truffauta jest dominująca. Ale kiedy obejrzeliśmy film wspólnie mocno podziałał on na cały zespół. Pewne obrazy, choćby końcówka, mocno zadziałały na naszą wyobraźnię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji