Artykuły

Ludzie, lalki i cienie

Poznański Międzynarodowy Festiwal Sztuk Współczesnych dla Dzieci i Mło­dzieży "KON-TEKSTY" rozrósł się nie­zmiernie, choć początki były skromne, o ile mnie pamięć nie zawodzi. Teraz - w 2009 - udało się pokazać na nim aż siedemnaście spektakli, z czego nie­mal jedna trzecia to produkcje z importu. Trudno było znaleźć tu wspólny mianow­nik - sztuki dla najmłodszych sąsiado­wały bowiem z takimi dla młodzieży albo wręcz dorosłych (już nie mówiąc o roz­strzeleniu konwencji). I jak tu je zesta­wiać? Postanowiłam zatem odwołać się do nazwy imprezy i zająć w mniejszym stopniu opisami formy plastycznej, a bar­dziej właśnie stosunkiem teatrów do tek­stu. Choć zdarzały się spektakle całkiem go pozbawione, by wymienić tylko Teatr Figur z Krakowa, używający w "Ręko­dziele artystycznym" samych dłoni, bądź Teatr Lele z Wilna, prezentujący za pomocą żywego planu i cieni swobodną zimową impresję według Andersena - "Białe opowieści".

Zacznijmy zatem od polskich stricte teatralnych tekstów współczesnych, reprezentowanych tu między innymi przez żyjących autorów: Lilianę Bardijewską, Martę Guśniowską oraz Sławomira Animuckiego. Ani "Koronki, kordonki" tej pierwszej, ani "O mniejszych braciszkach św. Franciszka" Guśniowskiej nie należą do najlepszych dramatów autorek, ale i tak dobrze, że są wystawiane, bo na tle kanonu spod znaku zgranych na śmierć braci Grimm czy Perraulta stanowią ele­ment odświeżający. Choć do strony for­malnej "Koronek" z Burgas (schematyzm, uproszczenie, monotonia) bądź aktorskiej "Franciszka" (nieumiejętność dialogowania z lalką, puszczanie oka do widza, napa­wanie się swoją obecnością w żywym planie) można mieć słuszne pretensje. W tym kontekście tekst Animuckiego "Don Kichot. Hipoteza", luźno związany z arcy­dziełem Cervantesa, wydaje się propozy­cją dojrzałą, poważną i inspirującą, a jeśli do tego dołożyli swoje doświadczony reżyser Janusz Ryl-Krystianowski, sceno­graf Bohdan Cieślak i kompozytor Robert Łuczak, było na co popatrzeć i zastano­wić się, co to znaczy żyć w bibliotece. Właściwie powinnam tu dopisać "Jeża" Katarzyny Kotowskiej, także zrealizowa­nego w Teatrze Animacji, bo jego scena­riusz napisała według dwóch inspirowa­nych własnym doświadczeniem adopcyj­nym książek Kotowskiej Katarzyna Gra­jewska. I zrobiła to spójnie, choć kon­cepcja sceniczna już mniej mi odpowia­dała, ale to zapewne dlatego, że dawno, dawno temu "odkryłam" "Jeża" i wydałam go w oryginalnym opracowaniu plastycz­nym autorki.

O "Absyncie" Magdaleny Fertacz (w pro­gramie Spółdzielnia Teatralna z Poznania skrzętnie wymieniła aż cztery nagrody) nie będę w ogóle pisać, bo jego obec­ność na tym festiwalu uważam za pomył­kę. Co do "Smoka i soku" Teatru Radost z Brna (napisali go wespół w zespół Ja­nusz Ryl-Krystianowski oraz Jaroslav Wykrent) czy "Wschodu i zachodu słonia" (Joanna K. Teske, adaptacja Monika Miękus), to sądzę, że inspiracje płynące z doświadczenia autorów i ich znajomo­ści bajkowego repertuaru dla maluchów są na tyle silnie widoczne, że nazwała­bym te utwory raczej scenariuszami dla teatru niż sztukami (choć oczywiście mo­że to być z mojej strony jawna niespra­wiedliwość - ale tak czuję).

Pora zająć się adaptacjami, a te są bardzo interesujące. IV "KON-TEKSTY" wygrał uroczy w formie i aktorskim prze­kazie "Wielkomilud". Wystawił go w dwu­osobowej tylko obsadzie Teatr Piki z Pezinoka, ale zrobił to świetnie, w dodatku komunikując się z widownią cudownym polsko-słowackim wolapikiem. Roald Dahl do łatwych autorów nie należy. Prze­czytałam go teraz na świeżo (w kongenialnym przekładzie Michała Kłobukowskiego - szkoda, że niewykorzystanym w przedstawieniu) i myślę, że słowackie uproszczenie podszytej okrucieństwem bajki było jak najbardziej uzasadnione, bo pełną jej treść mógłby oddać jedynie wysokobudżetowy film pełnometrażowy, zrobiony przez taką ekipę pod wodzą Tima Burtona, jaka wyprodukowała "Charliego i fabrykę czekolady".

Najwięcej nagród zgarnęli aktorzy występujący w spektaklu "Murdas. Bajka" w reżyserii i adaptacji Pawła Aignera (nie raz już dowiódł, że jako reżyser jest nie mniej utalentowany niż jako aktor). Spektakl wyprodukowała prywatna bia­łostocka Kompania Doomsday [obec­nie to spektakl Grupy Coincidentia, jed­nej z dwóch, które powstały po podziale Kompanii - red.], a jej dyrektor Paweł Chomczyk zgarnął Grand Prix za nie­samowitą kreację szalonego i krwiożer­czego króla z jednej z "Bajek robotów" Stanisława Lema. Aigner wykonał gigan­tyczną robotę, bo w tekście (też sobie go teraz przypomniałam) nie ma w ogóle dialogów. Jest natomiast makabryczna pieśń, przy której blednie twórczość Macieja Zembatego, a z której wyprowa­dzono leitmotivy obsesyjnych tekstów: "Bo krewni, choć rzewni, tylko w ziemi pewni./ Wybita godzina - gadzina rodzina,/ na kogo wypadnie, na tego się wspina./ Pochowaj go ładnie, sam się ukryj wszędzie,/ Nie schowasz się wcześnie - pochowają we śnie." Nadto reżyser wykreował przez kontaminację dworzan oraz poddanych postać królewskiego Błazna (rozkosznie przewrotna Dagmara Sowa) i - odgrywającego rolę niemal greckiego chóru - Mędrca (gra­jący na akordeonie Robert Jurćo), któ­rzy stanowią wraz z Murdasem cudow­nie makabryczne trio, zanurzone w rozra­stający się nachalnie świat absurdalnych machin, otoczonych folią we krwi.

Wreszcie Unia Teatr Niemożliwy z dwoma spektaklami adaptującymi naj­poważniejszego kalibru ideowego litera­turę: "Opowieściami budującymi" Leszka Kołakowskiego w reżyserii Marka Cho-daczyńskiego oraz "Drugim pokojem - impresją" według Zbigniewa Herberta w cieniowo-fotograficznej insceniza­cji Doroty Anny Dąbek. Ta druga sztuka otrzymała II nagrodę festiwalu i - przynaj­mniej w moim odbiorze - była jego naj­oryginalniejszą pod względem formalnym propozycją. Przede wszystkim insceni­zacja doskonale oddawała przytłacza­jący, ponury klimat opowieści Herberta o czekaniu na cudze umieranie, i nie tylko w obrazie, ale i w rytmach. Zabieg odpersonalizowania tej minisztuki, zastą­pienia postaci cieniami przedmiotów i ludzi, dodania do dialogu "szumów, zlepów, ciągów" uważam za wyjątkowo trafny. Jeśli jeszcze liczyć stosunek arty­stycznego i myślowego efektu do nakładów i środków, to po prostu mistrzostwo świata. Taki teatr nie jest może dla dzieci z pierwszych klas podstawówki, ale z pewnością materią do przemyślenia dla wyższych grup wiekowych (zresztą pre­zes Chodaczyński z obsesyjnym przeko­naniem stale powtarza, że teatr formy jest domeną dorosłych i nawet wymyślił na ten temat cały festiwal "Lalka też Człowiek").

W nurcie obcej klasyki współczesnej wyróżniła się inscenizacja "Valerie" z BTL, również laureatka II nagrody. Spektakl wg Nezvala w reżyserii Lecucqa ma już swoją ugruntowaną sławę, a wywiedziona z tra­dycji Papiertheater oprawa sceniczna wykreowana przez Andrzeja Dworakow­skiego świetnie oddaje makabryczno-oniryczne klimaty opowieści czeskiego surrealisty. Wart odnotowania był także "Sklep z zabawkami" z Banialuki w reży­serii Ewy Piotrowskiej. Osobiście nie gustuję w estetyce techno czy komiksu, nie przepadam też za nadmiarem efektów multimedialnych, ale przyznać trzeba, że reżyserka utrzymała się w niej konse­kwentnie, a aktorzy gładko weszli w role rodem z mangi.

Był to więc festiwal od Sasa do Lasa, ale - za sprawą przynajmniej połowy propozycji - satysfakcja gwarantowana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji