Artykuły

Lekarz swoich snów

Tylko pozornie spektakle Jerzego Jarockiego są materializacjami do końca ukształtowanej i jasnej reżyserskiej wizji. Są także śnionymi na scenie snami, w których Jarocki szuka odpowiedzi na wszystkie dręczące go pytania.

Starożytni mówili, że sen jest bratem śmierci. Nie tylko dlatego, że oswaja lęk i uczy umierać. Śmierć była dla nich ostatecznym wtajemniczeniem, a sen, jej brat, odsłaniał przynajmniej część tajemnicy.

Jarocki nie znalazł w swoich teatralnych snach wiedzy radosnej. Nie chciał od nich skłamanej wróżby, optymistycznej wizji przyszłości. Zwykle odpowiadały mu one koszmarem na koszmar teraźniejszości i mniej lub bardziej odległej historii. "Proces" według Kafki, "Życie snem" Calderona, "Ślub" Gombrowicza to kolejne stopnie wtajemniczenia. W równym stopniu dla reżysera, co dla jego publiczności.

Wiosną, po przedstawieniu "Płatonowa", przedostatniej premiery Jarockiego pewien młody człowiek zadał mu pytanie: "Dlaczego jest Pan aż tak okrutny dla swoich bohaterów, dlaczego ostatecznie kompromituje Pan ich uczucia?" Reżyser odpowiedział: "Przygotowuję teraz "Kasię Heilbronnu" Kleista". Jarocki postanowił leczyć swoje sny.

Jarocki wpisał swoje najnowsze przedstawienie w zupełnie nową, niezwykłą teatralną przestrzeń. Nie wyznaczył wyraźnej granicy pomiędzy scenografią a elementami teatralnej, a właściwie kolejowej architektury. Zresztą scena na nieczynnym od dawna wrocławskim Dworcu Świebodzkim - nowa przystań spalonego Teatru Polskiego - nie daje właściwie takiej możliwości.

Widownię, pod kątem zwróconą do frontu sceny, przebija pomost. Scena, tylko umownie wyznaczona, przedzielona jest amfiladą metalowych łuków. Przez wielkie okna, które tworzą naturalny horyzont sceny, sączy się wieczorne światło. Czasem też tam, gdzie zwykle w teatrze ustawia się kulisy, uchylają się metalowe drzwi rozszerzając przestrzeń o namalowane w głębi krajobrazy.

Jednak na początku przedstawienia Jarocki sugeruje jedność przestrzeni. Ze sceny i widowni potencjalni pasażerowie przyglądają się odjazdowi pociągu. Dopiero później, powoli, ze zunifikowanego tłumu zaczynają się wyłaniać bohaterowie "Kasi z Heilbronnu", baśni, której jedynym tematem jest miłość.

Jarocki zachował krystaliczną przejrzystość opowieści Kleista. Prolog, uformowany na kształt procesu przed kapturowym sądem, wprowadza w konflikt. Stronami są zaślepiony miłością do córki ojciec i hrabia von Strahl, ślepo zapatrzony w rycerski ideał poszukiwacz prawdziwej miłości. To za nim podąża, opuściwszy dom ojca, Kasia z Heilbronnu. Tylko ona nie mieści się w schemacie walterscottowskiej intrygi, w którą rozwija się konflikt. Jej uczucie, mimo że wszystkim dookoła wydaje się ślepe, jest "widzące". Pojęła sen, w którym w sylwestrową noc jednocześnie jej i hrabiemu odkryte zostało przeznaczenie. Hrabia, przekonany że sam decyduje o swoim przeznaczeniu, wpada w kolejne pułapki zastawione przez los.

Fatum, które u Kleista działa jak pradawny Eros, z drugiej strony przybiera bardziej schrystianizowaną formę. Rozwikłanie dramatycznego węzła jest nie tyle spełnieniem się fatum, co nagrodą za pilność w pielęgnowaniu przez Kasię boskich cnót: wiary, nadziei i miłości.

Kasia, która dzięki anielskiej opiece przechodzi nawet próbę ognia, okazuje się cesarską córką, poczętą w czasie karnawałowego pomieszania ról, a demoniczna księżniczka, która stała na przeszkodzie jej miłości, zostaje zdemistyfikowana. Wygląd Kunegundy von Turneck, ukrywany pod maską makijażu i skrywającą kształty suknią, okazuje się wiernym odbiciem skalanej duszy. To, co do tej pory było ukryte przed zaślepionym hrabią, "ojcem" Kasi i jej prawdziwym ojcem - cesarzem, ujawnione zostaje na mocy cudu, możliwego jednak tylko dzięki wybawiającej od ciemności sile miłości.

O "ślepej" i "widzącej" miłości pisał mistrz paradoksu Jan Kott w swoich interpretacjach szekspirowskich komedii. Fabuła baśni Kleista jest raczej dalekim, romantycznym echem historycznych tragedii Szekspira. Jednak Jarocki przetłumaczył baśń Kleista na znacznie bliższą komedii, przewrotną i groteskową logikę snu. Łatwo ją pomylić z ironią wobec postaci i zdarzeń. W tym śnie, w którym mieszają się teatralne konwencje i epoki, w którym różne poziomy rzeczywistości nakładają się na siebie, każdy element, nawet ironiczny, ma swoją stronę serio.

Szczególnie ważne jest to w postaci Kasi, świetnie zagranej przez studentkę wrocławskiej PWST Kingę Preis. Jest pozornie niezgrabna, gdy pojawia się na scenie w ogromnym hełmie i z tarczą, która nieomal wbija ją w ziemię. Niedojrzała, czysta i nieskończenie naiwna w spotkaniach ze światem, gdy śni, prawie naga, zaczyna przypominać Mańkę z gombrowiczowskiego "Ślubu". Niepozorna, potrafi jednak wyłącznie na sobie skupić uwagę. Przyćmiewa znacznie słabszego, papierowego nieco, zesztywniałego, mimo że nie zawsze zakutego w żelazo, schematycznego w ekspresji uczuć hrabiego von Strahla granego przez Wojciecha Dąbrowskiego (ciekawe jak w tej samej roli radzi sobie Mariusz Bonaszewski z Warszawskiego Teatru Dramatycznego, który gościnnie występuje w spektaklu Jarockiego). Świetna jako figura zła jest Halina Skoczyńska, a Edwin Petrykat zbudował interesującą postać ojca, którego miłość do córki balansuje na granicy szaleństwa i patologicznej nienawiści do świata.

W finale porządek jawy, która jest domeną publiczności, i scenicznego snu zostaje zakłócona. Kasia i von Strahl stają poza spektaklem, po stronie publiczności. Na scenie baśń dopełniona zostaje ślubem, ale uczestniczą w nim już tylko dublerzy głównych bohaterów. Stając poza intrygą, pozbawieni imion, już nie grają. Sen spełnił swoją oczyszczającą uczucia rolę. Sen się kończy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji