Artykuły

Sensacyjna złośnica

"Poskromienie złośnicy", balet Johna Cranko wg Williama Szekspira w Teatrze Wielkim Operze Narodowej. Pisze Katarzyna Gardzina-Kubała w Ruchu Muzycznym.

Jeśli zadać sobie pytanie, jakie balety lubi najbardziej tak zwana szeroka publiczność, odpowiemy bez wahania: klasyczne! Co jednak znaczy to pojęcie w odniesieniu do sztuki baletowej? Czy chodzi o technikę tańca, o taniec zbudowany na XVIII-wiecznych prawidłach, a podniesiony na absolutne wyżyny w wieku XIX w dziełach Perrota, Coralliego, Petipy i Iwanowa? A może o widowisko, w którym fabuła jest tylko szkieletem, czasem dość wątłym, a prym wiedzie popisowy, wirtuozowski taniec? Może wreszcie pod pojęciem klasyczny rozumiemy widowisko wieloaktowe, z obowiązkową białą sceną, tiulowymi spódniczkami i romantyczną muzyką?

Zapewne wszystko to prawda, ale wśród współczesnych widzów mało jest koneserów, którzy potrafiliby ocenić subtelności sztuki baletowej. Większość oczekuje wrażeń estetycznych i wyrazistego przekazu dramaturgicznego, jasnego przedstawienia fabuły (co w baletach XTX-wiecznych wcale nie było regułą). Jednym z choreografów, któremu zawdzięczamy w XX wieku odrodzenie baletu klasycznego, fabularnego, zdolnego opowiadać historie, był John Cranko. Jego Poskromienie złośnicy zaś, które pojawiło się na scenie Teatru Wielkiego-Opery Narodowej w wykonaniu Polskiego Baletu Narodowego (premiera 27.11.2015), to kamień milowy w trudnej sztuce opowiadania tańcem - tym bardziej, że to balet komiczny.

W porównaniu do klasycznych dzieł baletowych z XX wieku, spektakle C ranka niemal nie posiadają podziału na sceny pantomimiczne czyli pas d'action i popisowe fragmenty taneczne - pas de deux, wariacje, pas de ąuatre i inne tańce grupowe. Akcja trwa, a w nią wpleciony jest ruch, taniec jest akcją, a ona nim. Jednocześnie, wykonując najtrudniejsze ewolucje, tancerze muszą nieustannie grać, a w Poskromieniu złośnicy grać naturalnie i wyraziście, aby rozbawić publiczność. Nie ma tu postaci koturnowych i tych charakterystycznych, z drugiego planu - wszyscy muszą być znakomitymi aktorami i nie bać się być śmiesznymi. Zarówno złośnica Katarzyna, jak i jej pogromca Petruchio stroją miny; nie jest to jednak czysta burleska - gdzieś pod spodem czai się w nich szlachetność i subtelność, która znajdzie wyraz w końcowym duecie miłosnym. Nim to nastąpi, Katarzyna zostanie przemocą zmuszona do ślubu, porwana i zawieziona (na drewnianym koniku) do domu swego męża, gdzie czterej groteskowi służący, chłód, głód oraz niedostatek wygód, wybiją jej z głowy fochy i złośliwość.

Można zapytać, czy to jeszcze balet klasyczny? Z całą pewnością tak, choć technika, którą Cranko posługiwał się w swoich choreografiach, została bardzo urozmaicona, zwłaszcza w niemal ekwilibrystycznych duetach, wymagających akrobatycznej sprawności. Elementy popisowe czerpał ponoć nawet z jazdy figurowej na lodzie, a jednak w ostatecznym odczuciu jego ruch jest klasycznie piękny, a gdy potrzeba niezwykle szlachetny, jak w duetach drugiej pary zakochanych - Bianki i Lucentia.

Balety Johna Cranka to żywe zabytki - choreografie, które przenosi się w pełnej wersji scenicznej, wraz ze scenografią i kostiumami zaprojektowanymi w latach siedemdziesiątych XX wieku, z dokładnym

odwzorowaniem choreografii zapisanej i pieczołowicie przekazywanej przez baletmistrzów mających na to licencję. To niezwykle ważne: dzięki temu na warszawskiej scenie pojawił się nie tylko balet Cranki, lecz także jego duch.

Nie byłoby to możliwe bez znakomitych wykonawców wybranych spośród zespołu Polskiego Baletu Narodowego. Jak to się czasem przy takich okazjach zdarza, również przy Poskromieniu złośnicy w obsadzie głównych ról pojawiły się niespodzianki. Wszystko za sprawą baletmistrza z zewnątrz (Jane Bourne), który wie, kogo szuka do konkretnych ról i wyławia spośród tancerzy takich właśnie wykonawców. Rewelacją premiery okazała się zatem Japonka Mai Kageyama, związana z warszawskim zespołem od 2014 roku - to ona właśnie stworzyła pełnokrwistą postać tytułowej złośnicy. Była świetna aktorsko: umiała być zarówno zła, wredna, jak i zabawna, groteskowa, śmieszna, momentami nawet brzydka, by potem subtelnie rozkwitnąć pod wpływem rodzącej się miłości do Petruchia. Rolą Katarzyny wytańczyła sobie stanowisko solistki zespołu (od 1 styczna 2016 roku).

Wprawdzie to Poskromienie złośnicy, a więc Katarzyna jest tu główną postacią, jednak to Petruchio w wykonaniu Maksima Woitiula skradł show. Był znakomity od pierwszego wejścia, pełen rozmachu, z łobuzerskim przymrużeniem oka i młodzieńczą fantazją, ale także mądrością, którą bohater musi się wykazać, aby ujarzmić narowistą Kasię. Jego dwa tańce solowe były istnym majstersztykiem. Petruchio to jedna z najlepszych ról w karierze tego doświadczonego tancerza. Maksim Woitiul i Mai Kageyama stworzyli fantastyczny duet. Aktorsko nadawali na tych samych falach: komiczni i jednocześnie prawdziwi w swych groteskowych zagraniach. Malutka tancerka dosłownie fruwała na ramionach Petruchia. To był sensacyjny debiut tancerki w tak ważnej roli, zwłaszcza że eksponowane partie solowe w jej wykonaniu można było do tej pory policzyć na palcach jednej ręki.

Prześliczna okazała się też druga, kontrastowa para zakochanych: Bianka (Ewa Nowak) i Lucentio (Patryk Walczak). Oboje ujmowali subtelnością z odcieniem kokieterii, z wirtuozowskimi krokami, skokami i świetnymi duetami. Klasy pierwszej obsady dopełnili wykonawcy ról pozostałych zalotników Bianki (Vladimir Yaroshenko i Carlos Martin Perez) Dziewczyn ulicznych (Karolina Jupowicz i Dominika Krysztoforska). Z równym powodzeniem zaprezentowała się także owacyjnie przyjmowana przez publiczność druga obsada: Yuka Ebihara (Katarzyna) i Vladimir Yaroshenko (Petruchio).

Koniecznie trzeba też wspomnieć o muzyce do tego niezwykłego baletu. Cranko często prosił zaprzyjaźnionych kapelmistrzów o przygotowanie partytury na podstawie utworów innych kompozytorów (praktyka powojennego baletu brytyjskiego). Do Oniegina wykorzystał kompozycje Czajkowskiego (choć nie z partytury operowej pod tym samym tytułem), zaś do Poskromienia, złośnicy twórczość Domenica Scarlattiego. W całość rzecz połączył i zinstrumentował Kurt-Heinz Stolze, a zrobił to tak udanie, że muzyka ilustrująca opowieść o złośnicy z Padwy brzmiała jednocześnie bardzo nowocześnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji