Artykuły

"Silentia, silesia": łopatologiczna ilustracja

"Silesia, Silentia" Lidii Amejko w reż. Marka Fiedora we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Historię Breslau/Wrocławia, opowiedzianą przez Lidię Amejko, można byłoby traktować jako artystycznie spełnioną, choć skromniejszą wersję fiesty na Weekend Otwarcia ESK. Niestety, "Silentia, silesia" w Teatrze Współczesnym nie jest w stanie udźwignąć potencjału, jaki tkwi w tym tekście.

Zamiast budować wokół poetyckich metafor przestrzeń, w której mogłyby wybrzmieć w pełni, reżyser łopatologicznie je ilustruje.

Teksty Amejko są wyzwaniem dla współczesnego teatru - poetyckie, naładowane metaforami, poszukują języka, którym można by je "opowiedzieć" na scenie, tchnąć życie w bohaterów, którzy w tej narracji są bliżsi umownym typom niż pełnokrwistym postaciom.

Udało się to kilka lat temu Agacie Kucińskiej, kiedy sięgnęła po "Żywoty świętych osiedlowych" - w tym teatrze jednej aktorki metafory zawarte w tekście znalazły idealnych wyrazicieli w animowanych przez nią lalkach, które wydają się stworzone dla takiego języka, w mgnieniu oka z potencjału stając się indywidualnym bytem, a w relacji z aktorem i widzem balansując między dystansem a intymną bliskością.

Płaszcz

O "Silesia, silentia" trudno opowiadać bez sięgania po tę jedną metaforę, wokół której tekst został konsekwentnie zbudowany - to opowieść, w której historia Breslau/Wrocławia została umiejętnie skrojona, sfastrygowana, a następnie zszyta równym ściegiem w spójną całość. Czarny gabardynowy płaszcz, główny bohater tej historii, nie jest jedynym przedmiotem z krawieckiej rodziny - w ślad za nim pojawią się angielskie wełny, niemieckie flausze, francuskie pepity, a także polski lenny len - łykowaty i kompletnie nieuświadomiony.

Rzecz zaczyna się od żydowskiego krawca (Przemysław Kozłowski). To z jego rąk wyjdzie czarny gabardynowy Płaszcz (Maciej Kowalczyk), po którego, jak po skrojone na nią ciało, sięgnie naga Dusza (Aleksandra Dytko). Ale historia wyjmie ją z jego objęć.

Płaszcz będzie przechodził z rąk do rąk - z obozowego transportu trafi znów do miasta, gdzie wpadnie w oko Niemce Irmie, pracującej w fabryce sera bojowego. Potem w mieście pojawią się Rosjanie, wreszcie - polscy przesiedleńcy. Płaszcz, w daremnym oczekiwaniu na powrót Duszy, będzie obserwatorem Kongresu Intelektualistów, śniadania na trawie, w którym wezmą udział m.in. Picasso (Jerzy Senator) i polskie pisarki Maria Dąbrowska (Elżbieta Golińska) i Zofia Nałkowska (Irena Rybicka), oraz wzlotu i upadku profesora Dia-Mata (Maciej Tomaszewski), a przede wszystkim tego, jak świat wywraca się podszewką do góry.

Zestarzeje się, być może przetrze na łokciach, ale przetrwa cały wiek - tak został przecież uszyty.

Pozostanie po nas pamięć zapisana w przedmiotach - zdaje się mówić Amejko. W jej opowieści o Płaszczu można odnaleźć syntezę losów milionów świadków dwudziestowiecznej historii - miłości, która musi przegrać z Historią, wypędzeń, straty, prób budowania życia na nowo i wpasowywania się w obce, choć coraz bardziej oswojone miasto.

Teatr bezradny

Metafora Amejko okazała się wystarczająco pojemna, żeby pomieścić w sobie historię Breslau i Wrocławia. Jednocześnie użyty przez pisarkę język jest tak wyrazisty, że wydaje się wręcz fizycznie obecny na scenie Współczesnego. To rzadkość we współczesnym teatrze, który wydaje się wobec tego wyzwania rozpaczliwie bezradny. Wrocławski spektakl jest, niestety, tego dowodem - swoją inscenizacją Marek Fiedor nie próbuje stworzyć alternatywnej przestrzeni dla tekstu, ale ilustruje go, bardzo dosłownie zresztą.

Mamy więc maszynę krawiecką, belę materiału pokrytego wzorami do wykrojów, stertę płaszczy. Przez środek sali idą tory, po których w tę i z powrotem kursuje platforma, stając się jednym z wagonów obozowego transportu i komorą gazową, przywożąc do Wrocławia przesiedleńców ze Wschodu, czy zamieniając się we współcześnie jeżdżący pociąg.

Z pomocą tych środków tylko w jednej scenie udaje się osiągnąć poruszający efekt - gdy niemiecki żołnierz owija ją ciasno folią, żeby jednym ruchem przeciąć żyłkę, na której wiszą ciasno stłoczone płaszcze. Przez większość spektaklu trudno jednak uniknąć wrażenia, że dominują w nim klisze, które zamiast pozwolić poezji Amejko w pełni wybrzmieć, przyszpilają jej metafory do upraszczających schematów.

Wysiłek

Przyznam też, że mam problem z aktorami, którym ten tekst sprawia wyraźny problem. W efekcie dominującym sposobem staje się nadekspresja, po którą - w mniejszym lub większym stopniu - sięgają wszyscy, na zmianę z braniem swoich bohaterów w nawias, co sprawia, że widzom szalenie trudno wejść w ten świat. Najsłabiej wypada tutaj niestety Maciej Kowalczyk, grający rolę Płaszcza - kiedy jego bohater starzeje się w finale, jedynym środkiem, z pomocą którego próbuje ten proces podkreślić, jest chrypka. To wszystko sprawia, że tekst Amejko zaczyna brzmieć nieznośnie i trzeba sporego wysiłku, żeby wsłuchać się w jego frazę, uwalniając ją od sposobu artykulacji.

Tak naprawdę broni się jedynie dwójka aktorów - Maciej Tomaszewski jako profesor Dia-Mat, który pozycję dystansu zderza z indywidualnym, ludzkim rysem, tkwiącym w tej figurze intelektualisty, boleśnie odchorowującego doświadczenie heglowskiego ukąszenia. Chwilę oddechu dostajemy też w finale za sprawą Ziny Kerste - w jej ustach nagle frazy "Silesia, silentia" brzmią naturalnie i w odbiorze stają się bliskie potocznego języka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji