Artykuły

Jak ocalał Miro Gavran

"Wszystko o kobietach" w reż. Pawła Szumca na Scenie pod Ratuszem Teatru Ludowego w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Stara mądrość ludowa prawidłowo uczy, że aktor to mianowicie takie stworzenie, które do złudzenia przypomina człowieka. Zwłaszcza w życiu prywatnym. Weźmy dla przykładu sytuację wywiadu, który z aktorem przeprowadzasz. Umawiasz się w kawiarni, idziesz, siadasz, magnetofon włączasz - i oto rozkręca się spirala złud niepojętych!

Bo to, co się odbywa, bierzesz za rozmowę człowieka z człowiekiem. Bo później zdaje ci się, że to, co z taśmy przepisujesz, to rozmowa. Bo identycznie myślą w redakcji - daliby się zabić, że drukują ciekawą rozmowę. Po czym do domu przynosisz jeszcze ciepły numer, otwierasz, a twoje dziecko, przez ramię twe na zdjęcie, co ciebie i rozmówcę przedstawia, patrząc, krzyczy: "Ooo! Tato pije kawę z żabą!".

Niestety, dziecko ma rację. Dwa dni temu w teatrze siedziało na poranku i gdy kurtyna poszła w górę - twój rozmówca kumkał! Różnica tylko ta, że dwa dni temu był zielony, a tu, na fotografii, udaje, że jest biały. No, i co ty na to? Gdzie prawda, a gdzie żart z ciebie? Gdzie granie? Gdzie niegranie? Co robić?

Otóż, uświadomić sobie, że to nie tragedia, gdyż przecież mogło się okazać, że żabę grał nie aktor, lecz - aktorka! A to nigdy nie są żarty. To zawsze jest sprawa poważna, bo chodzi w niej o życie chłopów znajdujących się w bezpośredniej bliskości artystki. Właśnie tak, bo aktorka to stworzenie, które zabija, gdy haftka jest w złym kolorze. Tak w życiu, jak i na scenie. Tak w rozmowie z tobą, jak w rozmowie z mężem, reżyserem, dramaturgiem wreszcie.

Stąd moje pytanie tytułowe. Jak przeżył Miro Gavran? Przecież w teatrze, dla którego napisał sztukę "Wszystko o kobietach", artystek jest zapewne dużo więcej niż trzy, a on popełnia tekst przeznaczony wyłącznie dla trzech! W gniazdo wściekłych os wrzucić smakołyk przeznaczony dla os wybranych?! Wyobrażacie to sobie?! Gavran - wariat? A może dwojga nazwisk - na drugie ma Kamikadze?

Pytam, jak przeżył Miro Gavran, bo pytać, jak przeżył Paweł Szumiec - reżyser sztuki "Wszystko o kobietach" - nie muszę. Szumiec w ogóle nie przeżył. Do oklasków wyszedł trochę blady. Ciekawość - czemu? Był jakby zalękniony. Ciekawość - czemu? Sprawiał wrażenie mężczyzny, który za chwilę zacznie aportować haftki. Ciekawość - czemu? Za to z aktorek - Marty Bizoń, Magdaleny Nieć i Beaty Schimscheiner - co tuż obok martwego Szumca się kłaniały - buchały ognie wniebowzięcia! I ja się im wcale nie dziwię.

Nie bez przyczyny rzuciłem przed chwilą na papier szkic eseju o istocie aktorstwa. Rzecz w tym, że "Wszystko o kobietach" to nic innego, jak subtelna cześć, jaką Gavran i Szumiec oddali tym wiecznie przebierającym się stworzeniom, zwanym aktorkami. Oto trzy mają do zagrania postaci - 15! Kobiety. 15 kobiet w różnym wieku, różnych zawodów, o różnych tężyznach psychicznych, o różnych garderobianych smakach, o różnych temperamentach. Czyż to nie jest cymes dla kapłanek Melpomeny? Jest!

Między tymi kilkunastoma, może kilkudziesięcioma scenkami, etiudami, z których składa się 90 minut opowieści na scenie "Pod Ratuszem", trzy aktorki mają nie więcej niż 10 sekund, by za kulisami wyleźć z jednej skóry i wleźć w następną. "Wszystko o kobietach" to coś na podobieństwo "Kaprysów" Paganiniego - rzecz dla wybornych i odważnych. Jeśli kto woli - dla cudownych kabotynek.

Za sprawą Szumca - tańcują fatałaszki iluzji. Scena po scenie pląsają maski, psychologie, namiętności i myślonka. Pląsa 15 kompletnie różnych kobiecości. Przedszkolne bobasy o buźkach rumianych. Trzy wzajem podgryzające się sekretarki niższego szczebla. Matka nadopiekuńcza. Śmiertelnie skłócone siostry. Nieszczęsny kocmołuch w moherowym, szczelnie pod szyję zapiętym swetrze po prababci. Postrzelona kumpelka z roboty... Co jeszcze?

Delikatność i bezwzględność. Ogrom miłości i ogrom nienawiści. Łzy. Szczebiotania. Rozmowy o niczym. Śmichy-chichy. Lęki przed samotnością. Dobroć skrajna. Zło bez granic. Nagła wściekłość. Równie nagły koniec wściekłości... Przebieranki, nieustające żonglowanie fatałaszkami widzialnymi i niewidzialnymi, nieustanne, zakulisowe, błyskawiczne zmiany garderoby mózgów, serc i ciał. Szaleństwo żonglowania osobowościami. Rzekłbym - błyskawicowe fajerwerki aktorskie, coś jak pokaz ogni sztucznych szminek, pudrów, koafiur i czółenek na wysokim bądź płaskim obcasie.

Tak, porządne, bardzo porządne aktorstwo to jest. Tym lepsze, że na dnie trzech szaleństw żonglowania kobiecymi osobowościami miękkość tkwi. Tak. Cicha miękkość kobiecej bezradności. I delikatnie narasta ona w opowieści Szumca. Z etiudy na etiudę coraz intensywniej obecna się staje. Ich bezradność wobec pająka, co pod oczami, na czole i wokół warg z każdym dniem coraz bezczelniej sobie pozwala. Aż wreszcie jest tak, że już nic nie da się zrobić. Pozostaje czekać na koniec wiadomy. Zostaje scena ostatnia.

Oto Bizoń, Nieć i Schimscheiner jako stuletnie staruszki. Śpiewają. Trzeszczą w biodrach, gubią nuty i już nie walczą. Już się pogodziły ze swymi twarzami, w które łapie się każda przelatująca mucha. I właśnie tu, w scenie finalnej, wszystko się wyjaśnia. Jak ocalał Miro Gavran? Po prostu - był w swym pisaniu czuły dla miękkiej kobiecej bezradności. One nigdy nie zabijają za to. A bladość Szumca to nie walor trupa. To zmęczenie mężczyzny, który do końca troszczył się o delikatność własnej narracji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji