Satelitarny lot Mistrza i Małgorzaty
Prawdziwa opera winna wzbudzać namiętności. W przypadku "Mistrza i Małgorzaty" Rainera Kunada jest to nieuniknione, gdyż sam pomysł napisania opery według słynnej powieści Michaiła Bułhakowa może budzić sprzeciw lub wydać się nadto ryzykowny. Miłośnicy Bułhakowa najwięcej mogą mieć żalu do librecisty - Heinza Czechowskiego, który zredukował wiele wątków tej wielowarstwowej powieści, pozbawiając ją także kapitalnego tła obyczajowego. Prapremiera tego dzieła operowego odbyła się w maju ubiegłego roku na scenie Teatru Wielkiego w Warszawie i dzięki pomysłom inscenizacyjnym reżysera Marka Grzesińskiego, zyskała spory rozgłos. I oto w ostatnich tygodniach - w atmosferze wielkiego podniecenia - wszystkie niemal publikatory podałły wiadomość, że zachodnioniemiecka sieć telewizyjna ZDF, na kanale 3 SAD (nadającym bardziej ambitny repertuar) przygotowuje w dniu 6 lutego br. transmisję satelitarną z Teatru Wielkiego w Warszawie "Mistrza i Małgorzatę" - Kunada.
Telewidzowie RFN, Szwajcarii, austrii - i potencjalnie całej Europy - oglądali spektakl tak interesująco zrealizowany na scenie polskiego teatru operowego. Do końca jednak nie było pewności, czy naszej telewizji uda się "podłączyć" do tej transmisji. Udało się.
Robert Satanowski, dyrektor Teatru Wielkiego, na kilka dni przed tym wydarzeniem, i w radiu i telewizji - apelował do publiczności, aby przywdziała wieczorowe stroje, mając nadzieję że szyk i wdzięk Polek oraz elegancja panów zaświadczą godnie o dobrej tradycji Teatru Wielkiego w Warszawie.
Koncepcja realizatorów z ZDF zakładała przekaz możliwie bogaty, bez zniekształceń spektaklu teatralnego. Przewidywano także migawki z ulic Warszawy i wnętrz Teatru Wielkiego, a także rozmowy z twórcami spektaklu.
Drugi program TV szedł podobnym tropem. Kwadrans przed rozpoczęciem transmisji Barbara Pietkiewicz rozmawiała z dyrektorem Satanowskim, który jakby uprzedzając jakieś zarzuty - wyjaśniał, że tylko względy artystyczne zadecydowały o tym, że doszło do transmisji satelitarnej "Mistrza i Małgorzaty". Przedstawiono nam reżysera Marka Grzesińskiego, który często o sobie mawia, iż jest "barbarzyńcą w ogrodzie operowym", lecz jego inscenizacje dowodzą, że można z opery zrobić prawdziwy teatr. Niewielką szansę wypowiedzi miał Andrzej Majewski, autor interesującej scenografii, budującej na scenie Teatru Wielkiego bułhakowski klimat. Najcelniej wypadło słowo wstępne redaktora Janusza Ekierta, który nie roztaczał przed widzami złudzeń, że mamy do czynienia z arcydziełem operowym. W kilku rzetelnych słowach scharakteryzował muzykę Kunada jako "balansującą na granicy kiczu, ale wyjątkowo przylegającą do powieści, bo zawierającą coś z bułhakowskiego cyrku". Janusz Ekiert zwrócił też uwagę na walory scenografii - i wydaje się - że jego komentarz z powodzeniem zastąpiłby wszystkie, zbyt pospieszne rozmowy, po których pozostał niedosyt. Dla wielu widzów zapewne interesujące były problemy, jakie niesie ze sobą transmisja satelitarna. Tę kwestię zaledwie zasygnalizował reżyser Grzesiński, wspominając o dużych zmianach w systemie oświetlenia sceny.
Ciekawe, czy fakt jednoczesnego oglądania spektaklu przez widzów zachodniej Europy i polską publiczność wpłynął na bardziej emocjonalny odbiór? Nie sądzę, aby telewidzowie ulegli prośbom dyrektora Satanowskiego i zrzuciwszy w domowych pieleszach kapcie, założyli lakierki. Mogli natomiast czuć się zawiedzeni, iż nasza telewizja nie pokazuje, co się dzieje w antrakcie. Oczywiście, w przerwie spektaklu oglądaliśmy "Panoramę dnia", która potrafiła zajrzeć do Teatru Wielkiego i pokazać reżysera telewizji RFN-owskiej. Ale niezbyt fortunnie kamera zamiast wieczorowej sukni wybrała spódnicę w kratę. Jednak po "Panoramie" pozostało kilka dobrych minut, które można było wykorzystać na pokazanie publiczności i jej reakcji, tymczasem dano nam z konserwy "Miniatury muzyczne". Po zakończeniu transmisji prezenterka Dwójki z nabożną miną odczytała długa listę wszystkich wykonawców opery - aż po rolę sprzedawczyni lemoniady.
Wieść o transmisji satelitarnej mogła przyciągnąć do Dwójki i rozbudzić ciekawość nie tylko melomanów. Przede wszystkim widoczne były wspaniałe możliwości techniczne Teatru Wielkiego, obrotowa scena pozwala na błyskawiczną zmianę dekoracji. Co chwila coś się porusza, coś zapada, dymi i błyska. A wszystko na tle ponurej bułhakowskiej kamienicy. Tak więc scenografia przebiła się na telewizyjny ekran. Zwolennicy sztuki operowej odnotowali zapewne udane kreacje Mistrza - Krzysztofa Szmyta, Małgorzaty - Jadwigi Teresy Sępień oraz Jerzego Artysza w roli Piłata i Ryszarda Cieśli - Jezusa.
Przed transmisją "Mistrza i Małgorzaty" zapytaliśmy Jerzego Waldorffa - czy fakt transmisji satelitarnej z Teatru Wielkiego w Warszawie można uznać za wydarzenie?
- Powieść Bułhakowa Mistrz i Małgorzata to moje ciągłe wzruszenie i jestem przeciwny robieniu z tego dzieła opery. Jako spektakl teatralny - może się podobać widzom. Dyrektor Satanowski jest doskonałym organizatorem i jego to zasługa, że ze sceny Teatru Wielkiego, która już sięgała dna - zrobił prawdziwy teatr. Mistrz i Małgorzata" pokazywany przez satelitę nie jest aż takim osiągnięciem, bo to obca sztuka. Gdyby widownia zachodniej Europy mogła obejrzeć przedstawienie polskiej opery np. "Czarnej maski" Pendereckiego, to wtedy dopiero moglibyśmy mówić o wydarzaniu artystycznym".
Jednak pierwszy satelitarny lot operowy został wykonany. Kolejne - to jak nieśmiało zapowiada dyrektor Satanowski - "Złoto Renu" Wagnera (pierwsza w historii Teatru Wielkiego realizacja Wagnera) oraz "Bramy raju" Joanny Bruzdowicz, według Jerzego Andrzejewskiego.