Mroczna baśń jak lustro
"Grimm: czarny śnieg" Anki Herbut w reż. Łukasza Twarkowskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.
Teatr Polski we Wrocławiu po Elfriede Jelinek bierze się za mroczne baśnie braci Grimm. "Grimm. Czarny śnieg" to melancholijna i wciągająca opowieść dla dorosłych.
W spektaklu Łukasza Twarkowskiego i Anki Herbut (współtworzących kolektyw IP Group) baśniowe archetypy są poprzestawiane, zaburzone. Przeplatają je psychoanalityczne wstawki. jak w rozczytanej Freudem "scenie pierwotnej": chłopiec wdziera się do zamkniętego pokoju, by zobaczyć coś "nie z tej bajki" - stosunek seksualny. Wraca motyw oka odbieranego padalcowi przez słowika. Ale są i inne: brat mądry i głupi, Jaś i Małgosia, wróżki i nie do końca uśpione królewny. Oraz wątki brzmiące współcześnie i typowo, jak słaby ojciec skonfliktowany z synem. Wszystko rozrzucone, posklejane ekscentrycznym, nieoczywistym montażem.
Mroczne obrazy i transowa muzyka
Tekst Herbut odwołuje się wprost do morfologii bajek Władimira Proppa. Rosyjski formalista na początku XX w. stworzył naukowy schemat, według którego można zanalizować każdą opowieść, niezależnie od czasu i miejsca pochodzenia. Jego badania parę dekad później inspirowały francuskich strukturalistów - dziś używa się ich choćby do analizy modnych seriali. Ale spektakl Twarkowskiego to nie teoretyczny traktat.
Mroczne sceniczne obrazy, urwane poetyckie frazy Herbut, pulsująca, transowa muzyka Bogumiła Misali poruszają i wciągają. "Grimm. Czarny śnieg" tworzy swój własny gęsty świat. Jednym z jego filarów są multimedia.
Nowoczesna bajka na innych zasadach
Postać w hełmie wirtualnym funkcjonuje w dwóch rzeczywistościach naraz - jak we śnie. W ten sen widz ma wgląd, na okrągłym jak lustro bądź dziurka od klucza ekranie. To realistyczne i odrealnione zarazem obrazy błądzenia po lesie, gdzie można spotkać kolejnych własnych sobowtórów (aktorów komputerowo zwielokrotniono). Aktorzy Polskiego: Krzesisława Dubielówna, Anna Ilczuk, Bartosz Porczyk, Halina Rasiakówna, Adam Szczyszczaj, Wojciech Ziemiański i Marta Zięba - organicznie wchodzą w tę nietypową instalację, z przekonaniem grają na innych niż zwykle zasadach.
Ale nie dajcie się zwieść nadmiarowi technologii . W "Grimm. Czarny śnieg" media nie są dla Twarkowskiego i Herbut celem samym w sobie. Zresztą, choć ostatnio niektórzy giganci branży IT ogłosili powrót do prac nad rzeczywistością wirtualną, to hełm VR jest przecież póki co elementem futurystycznej rupieciarni. W początkach lat 90. komputerowe czasopisma relacjonowały pokazy prototypów na branżowych targach i zapowiadały, że wkrótce już każdy będzie mógł zanurzyć się całym ciałem w alternatywnym świecie. Okazało się to przyszłością, która nie nadeszła, niedotrzymaną obietnicą. Nowoczesną bajką.
Opowiadanie fabuły obrazu
W "Grimm. Czarny śnieg" "analogowe", nawiązujące do malarstwa naiwnego, grafiki Fabiena Lédé są równie istotne, co cyfrowe multimedia. Ściany scenografii pokrywają wizerunki fantastycznych stworów; ich kształty zmieniają się wraz z barwą padającego na nie światła (dobra robota operatora filmowego Bartosza Nalazka).
Podobnie wymowa spektaklu Twarkowskiego będzie zależeć od padającego na scenę spojrzenia widza. Znacznie bardziej niż w przypadku bardziej klasycznych przedstawień z fabułą, opartych na tekście - nawet jeśli tekst ten jest wywrócony na lewą stronę i zmieszany z innym. Nie warto próbować składać ostatniej premiery Teatru Polskiego w całość. Nie o to tu chodzi. Taka próba byłaby jak opowiadanie fabuły obrazu. Porównanie do malarstwa jest jak najbardziej zasadne. Niczym w galerii, spektaklu-instalacji pilnuje na skraju sceny znudzony ochroniarz (w tej roli artysta Witold Liszkowski).
Zresztą, jeśli twórcy "Grimm. Czarny śnieg" komunikują coś wprost, to właśnie tę niedookreśloność. Stąd powracające zdania w rodzaju: "Jestem plamą z testu Rorschacha, co we mnie widzisz?" czy "Nie pytaj mnie o gramatykę, bo się pogubię" (cytuję z pamięci). "O czym jest ten lej", pyta Krystyna Dubielówna - zamykająca i otwierająca przedstawienie opowiadaczka bajek, spoglądając w głębię umieszczonego na podłodze lustra. I - mimo prostoty - to chyba najlepsza metafora spektaklu Twarkowskiego.