Artykuły

Śmiertelne łamańce języka

Jeżeli ktoś uważa, że „stół z powyłamywanymi nogami" jest najtrudniejszą do wymówienia frazą w języku polskim, to się myli. Wiesław Hołdys i aktorzy Mumerusa pokazują, że trudniej już było.

Czy ktoś czyta literaturę staropolską poza studentami polonistyki (profesorowie już ją dawno przeczytali)? Nie Reja i Kochanowskiego, ale najstarsze zabytki, zrozumiałe dla przeciętnego człowieka tylko z przypisami dłuższymi niż samo dzieło? Okazuje się, że owszem, i że tworzywem przedstawienia mogą stać się nie tylko owe zabytki, ale i kłopot z ich zrozumieniem.

Trójka aktorów z trudem gramoli się na scenę. Są zdezorientowani i spłoszeni, a ich ubielone twarze, potargane peruki i dość dowolnie zestawione obszargane historyczne kostiumy sugerują, że to przybysze z zaświatów — albo aktorzy podejrzanego jarmarcznego teatrzyku. W każdym razie, dostawszy się na niewielką scenę, aktorzy — Anna Lenczewska, Jan Mancewicz, Robert Żurek — zaczynają od początku, czyli od pierwszego zapisanego w naszym języku w odległym XIII wieku zdania: „Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai". W tej właśnie, nieprzyjaznej oczom, uszom i języku formie zdanie to wydobywa się z ust Anny Lenczewskiej i dochodzi do uszu widzów. Żadnych ułatwień. Aktorzy zmagają się z językiem, widzowie też zmagają się z językiem. Po tej i tamtej stronie usiłujemy zrozumieć, co się mówi — a mówi się językiem niełatwym, choć przecież polskim. Przechodzimy w ten sposób przez Rozmowę mistrza Polikarpa ze śmiercią, O zachowaniu się przy stole i inne dzieła.

Jednak spektakl będzie nie tylko demonstrowaniem (dowcipnym i pomysłowym) zawiłości historycznych form języka polskiego. Trójka aktorów zostaje wprzęgnięta w temat przewijający się przez szacowne zabytki staropolszczyzny — temat śmierci. Anna Lenczewska z satysfakcją wciela się w triumfującą nad życiem śmierć, Jan Mancewicz i Robert Żurek grają tych, którzy są poddani jej władzy. Cała trójka oddaje się zabawom z śmiertelnym podtekstem — układaniu domina, które śmierć przewróci, uzupełnianiu małego kościotrupka śrubami i kołami zębatymi, aż wygląda jak pozostałość pół człowieka, pół robota. Zabawy toczą się niespiesznie, angażują nie tylko aktorów, ale i publiczność. Aż nadejdzie ostatnia zabawa: muzyka słyszalna zza sceny zmusza aktorów do imitowania gry na instrumentach. I grają, raz, drugi, trzeci, coraz mniej chętnie, ze łzami w oczach i z coraz większym wysiłkiem. Takie jest życie, aż wreszcie nadciąga koniec. Gaśnie światło, nadeszła „śmierć niechybna, wszystkim pospolita".

Spektakl w Teatrze Mumerus trwa zaledwie godzinę — i jest to godzina przyjemna, spędzona na bezinteresownej zabawie teatrem, językiem i historią.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji