Artykuły

Błądzenie w ciszy

"Holzwege" Marty Sokołowskiej w reż. Katarzyny Kalwat w TR Warszawa. Pisze Tomasz Domagała na blogu DOMAGALAsieKULTURY.

"Czasem sobie myślę, gdyby tak komuś udało się zagrać tę ciszę, może to byłaby dopiero muzyka". Wiesław Myśliwski "Traktat o łuskaniu fasoli"

Marzenie bohatera "Traktatu" spełnił już dawno amerykański kompozytor John Cage, komponując w 1952 roku utwór 4'33". Jest to trzyczęściowy utwór muzyczny na dowolny instrument, skomponowany z tacetów - czyli pauz, których użycie oznacza, że w czasie jego wykonania nie są przewidziane żadne instrumenty ani głosy. Mimo, że utwór Cage'a wydaje nam się ciszą - wypełniony jest całą paletą dźwięków, dla człowieka normalnie niesłyszalnych tj. ultradźwiękami, infradźwiękami oraz szumami białymi. Cage poprzez doświadczenia swoje i swoich odbiorców odkrył, że w czasie wykonywania "4'33 docierają do człowieka znajdujące się na progu słyszalności tony, dobiegające zarówno z zewnątrz (trzaski, szmery, stuki, trzaski), jak i od wewnątrz (oddech, praca narządów wewnętrznych, przełykanie śliny). Okazało się, że - w związku z naturą człowieka, którego układ nerwowy z gruntu nastawiony jest na odkrywanie ruchu, dostrzegając najmniejsze jego przejawy - przedstawienie absolutnej ciszy jest niemożliwe. Cage wprawdzie zapisał w 4'33'' ciszę, ale my poprzez pracę naszych zmysłów i ich receptorów, nie jesteśmy w stanie jej usłyszeć, gdyż bodźce zewnętrzne i wewnętrzne zakłócają nam jej odbiór.

W jednej ze scen spektaklu TR Warszawa - "Holzwege" w reż. Katarzyny Kalwat - przyjaciel głównego bohatera, nieznanego szerzej polskiego kompozytora Tomasza Sikorskiego, wybitny kompozytor i pianista Zygmunt Krauze gra właśnie utwór Johna Cage'a. Gra go dlatego, że z życiem Tomasza Sikorskiego jest podobnie jak z ciszą w utworze Cage'a. Reżyserka wraz z aktorami próbuje nam "zagrać" życie Tomasza Sikorskiego, do nas zaś należy przeżycie tego "utworu", doświadczenie go i odpowiedź na pytanie, czy możliwe jest dotarcie do jego istoty - usłyszenie tej "ciszy/Sikorskiego". Odwrotnie niż u Cage'a, będziemy tu poddani działaniu bodźców zewnętrznych (zagranych na granicy improwizacji scen z życia kompozytora) oraz wewnętrznych - jego wykonywanych na żywo kompozycji - wynikających nie z naszej natury, lecz z natury badanego "obiektu". A wszystko po to, żeby na przykładzie bohatera-kompozytora zastanowić się, czy możliwe jest "usłyszenie" wewnętrznej ciszy jakiegokolwiek artysty - co rodzi znacznie szersze, fundamentalne pytanie o zrozumienie sensu życia człowieka w ogóle. Z zestawienia życia Sikorskiego z teorią muzykologiczną Cage'a wyłania się szereg niezwykle interesujących pytań: czy możliwe jest tego sensu "zagranie"? Czy my w ogóle możemy ten sens "usłyszeć"? Jeśli nie, to czy jest to wina "utworu" i jego wewnętrznych zakłóceń czy nas, odbiorców i naszej ludzkiej natury? Na te pytania będą sobie musieli Państwo odpowiedzieć sami po wyjściu z teatru i jest to wielka wartość tego niezwykle ciekawego teatralno-muzycznego performansu.

Jak podaje na swojej stronie internetowej TR Warszawa, Tomasz Sikorski to polski kompozytor "zaliczany do nurtu sonoryzmu i minimalizmu; Warszawiak, cudowne dziecko, syn kompozytora Kazimierza Sikorskiego, stypendysta rządu francuskiego i amerykańskiego, zmarł w 1988 roku w niewyjaśnionych okolicznościach. Jego muzyka, przekraczająca gatunkowe klasyfikacje, nie została doceniona za jego życia. Dopiero w ostatnich latach zaczęto odkrywać jej nowatorstwo, radykalizm i prekursorską siłę". Z przedstawienia dowiadujemy się, że Sikorski życie miał niezwykle ciężkie - tworzył w cieniu swojego uznanego ojca - kompozytora Kazimierza Sikorskiego, żył w niejasnej relacji ze swoją żoną, z którą rozwiódł się wprawdzie już po roku małżeństwa, ale do końca życia utrzymywał z nią bliskie stosunki, nadużywał alkoholu, w końcu odszedł z tego świata w tajemniczych okolicznościach - była żona znalazła w jego mieszkaniu leżące w stanie rozkładu zwłoki.

W postać Tomasza Sikorskiego wciela się jego imiennik, Tomasz Tyndyk. Właściwie gra on aktora Tomka, który ma zagrać kompozytora Tomasza Sikorskiego. W rezultacie zbieżności imion do końca nie wiadomo, kiedy Tyndyk jest sobą, a kiedy Sikorskim. Ta niejasność stanowi nie tylko fundament wybitnej roli tego niesłusznie zapomnianego aktora, ale też podstawę całej teatralnej koncepcji "Holzwege" (niem. drogi donikąd). Spektakl jest bowiem płynnym, dramaturgicznym kolażem scen z życia Sikorskiego oraz zmagań artystów, pracujących nad tymi scenami w warszawskim teatrze. Kolaż ten opierając się częściowo na aktorskiej improwizacji, przyjmuje postać jakiegoś niezidentyfikowanego sądu nad kompozytorem i jego losem, w którym Jan Drawnel bierze na siebie rolę prokuratora, a Sandra Korzeniak - obrońcy. Świadków w tym quasi-procesie jest dwóch: to prawdziwy przyjaciel Tomasza Sikorskiego, Zygmunt Krauze oraz muzyka bohatera. Koncepcja ta, sama w sobie niezwykle interesująca i emocjogenna, kuleje niestety w scenach twórczych aktorskich zmagań z życiem kompozytora. Papierowe, pełne szkolnej egzaltacji dialogi, naruszają swoimi "szumami i trzaskami" materię kompozycyjną wykonywanego "utworu". Do dziś zastanawiam się, czy to kwestia tekstu Marty Sokołowskiej czy improwizacyjnego charakteru spektaklu, aczkolwiek, jeśli nawet to improwizacja, to należy pamiętać, że ją też należy w jakiś sposób okiełznać, bo gdy wymknie się spod kontroli potrafi narobić w spektaklu wiele złego. Nie pomaga też zestawienie sztuczności tych wywodów z naturalnością, prawdą i charyzmą Zygmunta Krauzego.

Na szczęście te "szumy i trzaski" przerywa raz po raz Tomasz Tyndyk, wprowadzając na scenę czysty ton i głęboką prawdę przeżycia. Bo rola jego jest znakomita. Skupiony, poważny - to tłumiący w sobie emocje, to wybuchający, z pełnym aktorskim poświęceniem obnaża bezsensowność walki aktora/człowieka o odnalezienie w sobie prawdy o drugim człowieku, którego ma grać, który ciągle go zaskakuje i nieustannie mu się wymyka. W pewnym momencie pojawia się w Tyndyku jakaś konwulsyjność, jak gdyby aktor znalazł poprzez swoją ludzką prawdę drogę do Sikorskiego, na co ten drugi, tracąc poczucie bezpieczeństwa, reaguje, niczym zły duch w egzorcyzmowanym ciele - rzuca się, rozpaczliwie broniąc swojej tajemnicy. Ta dwoistość jego roli magnetyzuje, rozszerzając kosmos spektaklu również w wymiarze pionowym. Kosmos, w centrum którego niezłomnie i twardo tkwi Sikorski - kompozytor, artysta, człowiek. Ostatnim elementem tej całości - oprócz niezwykłej prawdy i uczciwości Tyndyka - staje się ascetyczna, piękna muzyka bohatera.

Mimo dramaturgicznej słabości spektaklu udało się Katarzynie Kalwat stworzyć niezwykle interesujące przedstawienie. Jego siłą są przede wszystkim nośna i ciekawa idea, Zygmunt Krauze, muzyka Sikorskiego oraz świetna rola Tyndyka. Co ciekawe - przedstawienie to, powstałe na peryferiach głównego teatralnego nurtu TR Warszawa - okazało się najciekawszą propozycją sceny na Marszałkowskiej od wielu miesięcy. Grzegorzowi Jarzynie życzę przede wszystkim, żeby udało mu się wreszcie ruszyć okręt TR Warszawa z mielizny, na której jakiś czas temu osiadł. Spektakl Kalwat zdaje się w tej sytuacji upragnionym, świeżym powiewem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji