Przewrotny żart Jarockiego
{#re#8160}"Płatonow"{/#} zrealizowany w 1993 roku we Wrocławiu przez Jerzego Jarockiego okazał się wydarzeniem sezonu teatralnego w Polsce, a w całym 50-letnim dorobku Teatru Polskiego należy do dzieł najważniejszych i najwybitniejszych. Preparując obszerne dzieło Czechowa (o którym się mówi, że mieści się w nim kilka sztuk) wedle swojej wizji scenicznej, Jarocki usunął obszerne fragmenty. Przedstawieniu wyszło to na dobre. Skądinąd pozostał żal, że tyle smakowitego materiału "się zmarnowało". Przyjrzawszy mu się z pewnego dystansu, reżyser doszedł do wniosku, że po nieznacznym uzupełnieniu można na nim zbudować odrębne przedstawienie. Tak powstał "Płatonow - Akt pominięty".
Przedstawienie zostało zrealizowane na scenie kameralnej. Jest adresowane przede wszystkim do widzów, którzy wcześniej obejrzeli "Płatonowa". "Akt pominięty" można traktować jako swoisty suplement do tamtej historycznej inscenizacji, choć - moim zdaniem - jest czymś więcej. To drugie przedstawienie otwiera nową perspektywę. Odsłania zakamarki psychiki bohaterów, których wcześniej można się było zaledwie domyślać. Podglądamy ich w sytuacjach intymnych. Gościmy w sypialni bohatera, przez którą przewijają się wszystkie panie oszołomione Płatonowem. Dotykamy "nagiej prawdy", w przenośni i dosłownie. Ta zaś, jak to bywa okazuje się dość zaskakująca, niezbyt wzniosła, chwilami żałosna, a często po prostu śmieszna.
Jarocki przyznaje się, że zamierzył żart sceniczny. Skromnie powiedziane. On z "Płatonowa" wykroił całą pyszną komedię, nasyconą ironią, nawet pewną zjadliwością, co bynajmniej utworu nie spłaszcza, zmienia tylko optykę odbioru. Jak można śmiać się przez łzy, tak też można załkać śmiejąc się serdecznie. Tu zachodzi ten drugi przypadek. Oglądamy humorystyczny aspekt czegoś, co jednak przez to, że śmieszne, wcale nie traci dramatycznego wymiaru.
Jarocki poddaje bohaterów sztuki wyrafinowanej próbie. Po kolei ich kompromituje. Płatonow od pierwszej sceny to wyeksploatowane seksualnie męskie "zwłoki", na dodatek niechlujne i ciężko skacowane. Kobiety to po trosze żarłoczne modliszki, po trosze bezkrytyczne i zaczadzone ćmy, które koniecznie pragną spłonąć. Patrząc na postaci "obiektywnie", z dystansu, widząc je "w obnażeniu", dostrzegamy ich żałosne zaślepienie, brak krytycyzmu, zły gust. Śmieszne są te roznamiętnione bohaterki. Zabawna wydaje się nawet biedna Saszeńka. Osip, który przyszedł zarżnąć Płatonowa, nie budzi grozy.
Straszny robi się żart Jarockiego, gdy sobie uświadomimy, że pod tą humorystyczną zewnętrzną powłoką kryją się prawdziwe dramaty, cierpienia, czai się tragedia. Widza może zaniepokoić perspektywa, z której oglądamy tę "ludzką komedię". Nawet fizycznie zostało to zaprojektowane tak, że na scenę patrzymy z góry, jakby z pozycji Pana Boga. Bardzo to wszystko przewrotne. Im śmieszniejsze, tym bardziej niepokojące.
Rzecz cała rozgrywa się w izbie szkolnej, w której koczuje Płatonow. Za oknami żyje przyroda, hałasują pociągi. Przez izbę przewijają się spragnione kobiety. Są parodystyczne "sceny łóżkowe" (na materacu), jest groteskowa antyscena balkonowa (na drabince gimnastycznej). Kapitalne wejście ma Osip (Stanisław Melski) ze... skrzypcami w ręku. Świetny epizod zagrał Ferdynand Matysik, który wszedł doręczyć wezwanie sądowe, a wyraził cały los małego "nędznego człowieka". Główną rolę kreuje tym razem Mariusz Bonaszewski, pysznie "zwiędnięty", pod cyniczną powłoką ukrywający prawdziwe rozterki, zagubienie, ślady rozpaczy. Korowód pań tworzą Ewa Skibińska, Halina Skoczyńska, Jolanta Fraszyńska, Kinga Preis i Jolanta Zalewska, a każda wykonawczyni godna jest komplementów. Panowie w większości grają epizody, ale takie, które się zapamiętuje. Prócz wymienionych wcześniej, występują: Zygmunt Bielawski, Bogusław Danielewski, Marek Feliksiak, Waldemar Głuchowski, Edwin Petrykat.
Sumując: przewrotna dowcipna inscenizacja, rzetelne, a nawet błyskotliwe aktorstwo; rzecz godna polecenia zwłaszcza teatralnym smakoszom. Efektownie zaczął swe drugie półwiecze Teatr Polski, które na Świebodzkim zainaugurował Krystian Lupa, na scenie kameralnej Jerzy Jarocki, a na dużej premierę przygotowuje Andrzej Wajda. Korzystajmy z okazji, bo podobny zestaw reżyserów w jednym sezonie zdarza się rzadko.