Czarna komedia
Mniej więcej przed rokiem widziałam "Czarną komedię" po raz pierwszy. Wystawił ją Teatr Stary w Krakowie w reżyserii Zygmunta Hübnera. Było to przedstawienie znakomite, świetnie zrobione i tak samo grane. Zabawa, jakiej nieczęsto dostarcza teatr. Okazuje się jednak, że farsy nie należą do utworów, które można z równym zainteresowaniem oglądać wiele razy. Właśnie, z pewnym opóźnieniem, obejrzałam warszawski spektakl "Czarnej komedii". Publiczność już od pierwszych scen rozgrywających się w absolutnej ciemności, kiedy to Wiesłąw Gołas rozmawia z Janiną Traczykówną o kolorze jej sukni i włosów, o elegancji salonu przygotowanego na przyjęcie gości - śmieje się tak, że utrudnia sobie słuchanie tekstu. A później huragany śmiechu towarzyszą aktorom aż do opadnięcia kurtyny.
Autor "Czarnej komedii" Peter Shaffer należy do pokolenia angielskich "młodych gniewnych"; w 1958 r. zdobył Prix Annuel Dramatique, którą wyróżniani są najbardziej obiecujący młodzi dramaturdzy. W tej chwili ma już na swoim koncie kilka sztuk teatralnych granych w Anglii i poza Anglią (między innymi "Królewskie gody słońca"). "Czarna komedia" napisana w 1966 r. powstała w sposób szczególny. Londyński Teatr Narodowy, którego dyrektorem jest, jak wiadomo, Laurence Olivier, chciał wystawić "Pannę Julię" Strindberga i szukał jednoaktówki mogącej dopełnić wieczór. Nie znaleziono niczego odpowiedniego i zamówiono u Shaffera komedię, do której autor miał tylko pomysł zaczerpnięty ze starej chińskiej opery zatytułowanej "Oberża na rozstaju". Zgodnie z chińską konwencją operową na scenie zalanej światłem odbywał się pojedynek, którego bohaterowie walczyli tak, jakby byli w zupełnej ciemności. Mistrzostwo chińskich tancerzy polegało na tym, że potrafili przekonać widzów o tym, iż jest ciemno. Shaffer ten podstawowy pomysł obudował współczesnymi sytuacjami i w efekcie powstała zabawna farsa. Perypetie towarzyszące jej powstaniu były niemal równie zabawne jak ona sama. Shafferowi odrzucono pierwszą wersję sztuki, następna w trakcie prób ulegała coraz to nowym modyfikacjom. Laurence Olivier miał powiedzieć, że "jest to farsa tworzona w okolicznościach farsowych". Jednakże współpraca teatru z autorem okazała się owocna. Rzecz zaczyna się w zupełnych ciemnościach - na scenie i na widowni. Młody rzeźbiarz i jego dziewczyna spodziewają się wizyty bogatego mecenasa, który być może utoruje im drogę do sukcesu. Ma przyjść również ojciec dziewczyny - pułkownik - żeby poznać przyszłego zięcia. Ale oto wysiadają korki. Awaria jest poważna i zanim zjawi się monter z elektrowni będziemy świadkami, jak niecodzienna sytuacja wytrąca z równowagi, burzy normalne schematy zachowań paru osób zaplątanych w tę historię. Oczywiście początkowe ciemności zastępuje po awarii pełne światło na scenie, tyle że aktorzy zachowują się jak ludzie poruszający się po ciemku. Ten prosty chwyt sam w sobie zawiera niewiele więcej możliwości niż na krótki skecz. Autor jednak zręcznie komplikując akcję, wprowadzając coraz to nowe elementy nie nudzi ani na chwilę. W Teatrze Dramatycznym w Warszawie rozciągnięto ten jednoaktowy utwór na cały wieczór. Trudno jest do niego dobrać drugą sztukę o podobnym nastroju - to prawda. Nie jest to jednak niemożliwe, jak o tym świadczy sceniczna kariera "Czarnej komedii". Konieczność wypełnienia wieczoru - w końcu po godzinie trudno wypuścić publiczność do domu - zmusiła reżysera PIOTRA PIASKOWSKIEGO do rozbudowywania sytuacji, przeciągania, zmniejszenia tempa - co oczywiście w jakiejś mierze odbija się na spektaklu. Sztuka jest tak zbudowana, że jej bohaterowie tylko na scenę wchodzą, wyjść nie mają gdzie i już do końca pozostają w akcji. Stąd wniosek, że muszą w niej brać udział bez przerwy, a tu reżyser każe aktorom na długie minuty przycichać, wyłączać się, udawać, że ich nie ma. Ubawiona publiczność tego nie zauważa, niemniej jednak przedstawienie nie jest szczytowym przykładem reżyserskiej precyzji. "Czarna komedia" jest na ogół ładnie grana a stawia ona aktorom wcale nie byle jakie przeszkody do pokonania. WIESŁAW GOŁAS gra rzeźbiarza a jego dziewczynę Carol JANINA TRACZYKÓWNA, byłą przyjaciółkę Cleę DANUTA SZAFLARSKA, starą pannę, wcale nie tak powściągliwą, za jaką chciałaby uchodzić - RYSZARDA HANIN, pułkownika - CZESŁAW KALINOWSKI, antykwariusza - WOJCIECH POKORA, elektromontera - STANISŁAW GAWLIK i milionera - JAROSŁAW SKULSKI.
Scenograf XYMENA ZANIEWSKA - CHWEDCZUK ustawiła na scenie rzeźby JERZEGO JARNUSZKIEWICZA a w kuluarach urządziła małą ekspozycję jego prac - pomysł godzien uwagi