Artykuły

Witaj - jutrzenko - swo-bo-dy!

TEATR Polski, który w dwudziestoleciu międzywojennym wystawił "Noc li­stopadową" trzy­krotnie (ostatnio w r. 1937) po upływie ćwierćwie­cza niemal powrócił do tego dzieła, wystawiając je w nowej, oryginalnej i odkrywczej insce­nizacji Kazimierza Dejmka.

Lata ubiegłe, jak wiadomo, niebardzo sprzyjały teatrowi Wyspiańskiego. Zwrócono się do niego względnie niedawno, a "Noc listopadowa" najmniej miała szczęścia do sceny w la­tach ostatnich. Z tym większym zaciekawieniem można było ob­serwować reakcję widowni na tę trudną, pełną zawiłych ale­gorii sztukę wielkiego poety i patrioty.

Przyznać trzeba, że ta reak­cja - trudno ustalić: dzięki słowu poety czy realizacji lub obu tym czynnikom - była wstrząsająca.

Warszawa pamięta dni po­wstania sierpniowego i swoich wiekowych tradycji - mimo zmian, jakie w niej zaszły i za­chodzą - na tematykę walki narodu o wolność reaguje ży­wo, spontanicznie, niezawod­nie.

Słowo poety, choć tak nie­dawno z okazji 50-lecia śmier­ci pisarza poddawano je depre­cjonującej krytyce - okazało się dość poddawcze, by wstrzą­snąć i wzruszyć widza współ­czesnego.

Sukces ten zresztą należy za­pisać oczywiście również na ra­chunek, inscenizacji Kazimierza Dejmka, scenografii Andrzeja Stopki i wysiłku całego zespołu.

Odrealistyczniona, lecz w swym symbolicznym skrócie - wymowna i wyrazista dekora­cja, dzieląca scenę na dwie czę­ści - miejsca akcji i dalszego tła, rzuconego filmowo na ekran - stwarza atmosferę i na­strój, ukierunkowia wolę i uczucie. Szczególnie pięknym i wyrazistym obrazem jest wizja ekranowa tych skrzyżowanych karabinów, które mają "za­grać" tej nocy listopadowej, jak również ośnieżone gałęzie i okiście drzew w Parku Łazien­kowskim, kolumny Belwederu...

Scenografia A. Stopki dała tło wizyjne sztuce, oprawiając ją zgodnie z intencją poety i osiowym obrazem Kory, zstępu­jącej w podziemia - w ramy symboliczne, zamierającej w śnie zimowym natury. Monu­mentalne wymiary i charakter tej pięknej, pełnej uroku i wy­razu dekoracji, stwarzają jed­nak oprawę, kto wie, czy nie zbyt pojemną dla ułomnego głosu i działań ludzkich. Głosy aktorów - nawet w tych naj­bardziej patetycznych tona­cjach, wydają się jakieś nikłe i niewspółmierne w stosunku do architektoniki tej wspaniale wypełnionej zresztą przestrzeni scenicznej, przykrojonej jednak na miarę olbrzymów. Trudne do wykonania w tea­trze sceny masowe i zbiorowe reżyseria rozwiązała w sposób tak pomysłowy i urozmaicony, że wywierają one największe niemal wrażenie.

NIE wchodząc w zawiłą i względnie sporną proble­matykę sztuki, co by za­jęło zbyt wiele miejsca, pod­kreślmy tylko, że mimo dość trudnej dla widza symboliki mitologicznej sztuki, związanej z tą epoką więdnącego klasy­cyzmu, wpływ patosu dziejowe­go tej sztuki jest jednak nieod­party. Obraz tego niezapomnia­nego w dziejach narodu wzlotu na skrzydłach Nik i jego po­nowne wejście w podziemia niewoli - Polakowi, obeznane­mu zawsze z perspektywą tri­umfalnego lotu i kajdanami Łukasińskiego - w tylu epo­kach daremnej, lecz nigdy nie­ustającej walki - zbyt wiele mówi, by mógł nie odczuć, nie zrozumieć tej wizji wielkiego poety.

Nie w stylizacji klasycznej, ani w szczegółach historycz­nych, które można wielorako ujmować - leży wartość tej sztuki, lecz w jej ogólnym cha­rakterze, w przenikającym to dzieło porywie patriotycznego uniesienia, w oczyszczającej strudze ozonu, jaki spływa na egzystencjalistyczne pojęki i ulubione przez nową twórczość dramatyczną - obrazy rozkła­du i erotomańskich rozrywek.

Reklamowana w związku chy­ba z minionym "Rokiem Sło­wackiego" wstawka ze Słowackim jako widzem, wystawianego na scenie Teatru Rozmai­tości wodewilu, nie wydaje mi się zbyt szczęśliwa ani potrzeb­na, a z punktu widzenia bio­grafii poety i jego ucieczki "przed męką" powstania - trochę żenująca.

K. Dejmek w tej wspaniałej inscenizacji "Nocy listopado­wej" dał się poznać Warszawie z najlepszej strony swego sław­nego kunsztu i wizyjności reżyserskiej. Muzyka Stefana Ki­sielewskiego uwidoczniła i pod­kreśliła motywy węzłowe tej wizji poety i plastyka, który swoje obrazy sceniczne osnuwał na jednoczącym je rytmie czy tonacji muzycznej.

REALIZACJA tego monu­mentalnego widowiska nie mogła być łatwa. W spektaklu bierze udział 63 ak­torów i ponad 100 statystów.

Daje to obraz wysiłku i pracy zbiorowej teatru. Przy takiej mnogości ról i postaci dość trudno opisywać grę poszcze­gólnych aktorów. Całość w każdym razie wypadła imponu­jąco. Można by oczywiście po­tknąć się o ten czy inny szcze­gół realizacji, w tym wypadku jednak wrażenie, jakie wywo­łuje całość tego zróżnicowanego spektaklu - jest najważniejsze i rozstrzygające. A jest ono nie­wątpliwie silne i dodatnie, chwilami - wstrząsające.

Stanisław Jasiukiewicz w ro­li Wielkiego Księcia Konstante­go oddał kontrasty charakteru, gwałtowność i porywczość dzi­kiego satrapy, lecz odnosiło się wrażenie pewnego rozkawałko­wania tej roli czy postaci, bra­kło jej organicznej i psychicz­nej ciągłości. Malowniczą i opanowaną Joanną była Alicja Raciszówna.

Oryginalnie rozegrał partię bohatera i lojalisty zarazem - Stanisława Potockiego - Jan Kreczmar. Obleśny i zagadko­wy uśmiech Potockiego w salo­nie belwederskim i ponura ska­za żalu i spóźnionej refleksji jego cienia w Theatrum Stani­sława Augusta - tworzy całość wizyjną tej, kto wie, czy nie

najtragiczniejszej w tej sztuce postaci.

Maria Homerska jako Pallas Atena miała patos i wzniosłość bogini, lecz w skali olbrzymów rozbudowanej przestrzeni sce­nicznej A. Stopki - głosowi jej brakło chwilami elektryzu­jącej tonacji nieodpartego roz­kazu.

Tadeusz Białoszczyńskl w ro­li Chłopickiego, stylowy w sen­sie kostiumowym, był może zbyt jowialny: brakło mu spi­żowego gestu kandydata na dyktatora.

Z innych ról na wyróżnienie zasługują: Stanisław Jaśkie­wicz jako Kuruta, adiutant Wielkiego Księcia, Władysław Hańcza w roli Gendre'a, Leon Pietraszkiewicz jako szpieg Makrot, Hanna Stankówna peł­na wdzięku w roli Kory, Lech Madaliński w roli Joachima Le­lewela, Wojciech Brydziński ja­ko ojciec Lelewela, Kazimierz Meres jako Piotr Wysocki, Lech Kornarnicki w roli młodego Gendre'a, Gustaw Buszyński w zagadkowej i tajemniczej roli Adama Czartoryskiego.

Nie mając możności zróżnicz­kowania zasług i wkładu po­szczególnych aktorów, potrak­tujmy to piękne przedstawienie jako dzieło całego zespołu tea­tralnego, który tym wzruszają­cym spektaklem uczcił setny - owocny i pamiętny wysiłek swej pracy zbiorowej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji