Artykuły

Spektakl o niszczeniu

"Kreacja" Ireneusza Iredyńskiego w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Przemysław Gulda w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Z tego spektaklu wychodzi się z rękami brudnymi od krwi. Tumidajski zamyka swój bardzo udany spektakl sceną, po której długo nie można się otrząsnąć.

Trwa znakomita passa Teatru Wybrzeże, po kilku wysoko ocenionych spektaklach zrealizowanych z rozmachem na Dużej Scenie, m.in.: "Faraonie", "Portrecie damy" i "Kto się boi Virginii Woolf", przyszedł czas na bardzo mocną propozycję kameralną: "Kreację" Jarosława Tumidajskiego, pokazywaną na najmniejszej scenie Wybrzeża, w Czarnej Sali.

Iredyński czytany dziś

Przedstawienie Tumidajskiego jest ważną częścią większego projektu, wspólnego przedsięwzięcia kilku gdańskich instytucji, które postanowiły przypomnieć mocno dziś zapomnianą postać i twórczość Ireneusza Iredyńskiego. To dramaturg i pisarz, który swój czas miał w drugiej połowie XX wieku. Dziś badacze Pracownia Krytyki Artystycznej Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Gdańskiego i Ośrodek Badań nad Polskim Dramatem Współczesnym Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk za sprawą programu "Re: Ireneusz Iredyński" próbują sprawdzić, na ile jego twórczość ma jeszcze siłę oddziaływania i jak bardzo jest aktualna.

Spektakl, który w ramach tego przedsięwzięcia zrealizował Tumidajski, stały gość Teatru Wybrzeże, na te pytania nie przynosi co prawda definitywnej odpowiedzi, pokazuje za to bardzo mocno, że reżyser jest w świetnej formie i potrafi wstrząsnąć widzem.

"Kreacja", jeden z późniejszych tekstów dramatycznych Iredyńskiego, na płaszczyźnie czysto obyczajowej, opowiada o młodym, utalentowanym malarzu, którego bezwzględny manszard postanawia wykorzystać jako realizatora swoich planów: robi z niego gwiazdę rynku sztuki, zarabiającą wielkie pieniądze. Sam mocno się przy tym bogaci, wchodzi na dodatek w seksualną relację z dziewczyną, a potem żoną artysty. Ten ostatni natomiast miota się między lukratywnymi zamówieniami swojego opiekuna, a podszeptami własnego natchnienia.

Kreacja zmieniająca się w zniszczenie

Tak ten spektakl wyglądałby z poziomu serialowego. Ale Iredyński nie pisał scenariuszy do seriali, ale wielowarstwowe dramaty, w których każda sytuacja ma co najmniej kilka poziomów znaczeń. "Kreacja" jest tego znakomitym przykładem, a Tumidajski świetnie to wykorzystuje, tworząc spektakl wieloznaczny i wielowymiarowy.

Z jednej strony bardzo trafnie rozgrywa skomplikowaną łamigłówkę psychologiczną między bohaterami. Nie zatrzymuje się na prostym, niemal prostackim, freudowskim odczytaniu, że trzy postaci dramatu w jakiś sposób odpowiadają trzem fragmentom osobowości. Idzie krok dalej, budując przekonujący psychologicznie obraz wewnętrznej walki artysty, rozbitego na dwie, rywalizujące ze sobą postaci, podkreślony prostym zabiegiem scenograficznym: aktorzy grające te role, Robert Ninkiewicz i Marcin Miodek, występują w dokładnie takich samych kostiumach.

Potem reżyser dodaje do tego jeszcze jeden trop interpretacyjny - przez Iredyńskiego wprowadzony do tekstu właśnie w nieco serialowy sposób: w jednej ze scen okazuje się, że manszard jest prawdopodobnie ojcem artysty. U Tumidajskiego jest jednak ojcem przede wszystkim w sensie metaforycznym, a nie dosłownym. A stąd oczywiście tylko krok do kolejnego psychologicznego zwrotu w spektaklu - intrygującego sposobu wykorzystania klasycznego motywu kompleksu Edypa.

Z drugiej strony na warstwę psychologiczną nakłada się eschatologia: tytułową kreację Tumidajski odnosi do boskiego dzieła stworzenia świata i człowieka, żeby bardzo szybko przejść do "zabójstwa boga" czyli chrystusowej pasji - narracyjną osią całego przedstawienia staje się więc droga krzyżowa. A tytułowa "kreacja" bardzo szybko okazuje się zniszczeniem. I to właśnie o tym zdaje się być przede wszystkim ten spektakl. O zniszczeniu talentu, zniszczeniu związku, zniszczeniu wszystkiego.

Piekło, święci, adoracja

Tumidajski znalazł znakomitą formułę na połączenie wszystkich tych aspektów, a jednocześnie - na przygotowanie spektaklu, który w wielu miejscach przekracza przyzwyczajenia widza i wyłamuje się ze inscenizacyjnego schematu. Przedstawienie czasem w sposób jak najbardziej dosłowny wychodzi poza ramy sceny - niektóre jego fragmenty odbywają się w foyer.

Ważnym elementem tej formuły jest bardzo udane połączenie elementów kilku różnych konwencji i rodzajów sztuki: z jednej strony realistyczne sceny, w których świetnie współpracująca trójka aktorów (tą trzecią jest Marta Herman, dość nowa twarz w zespole Wybrzeża) przekonująco rozgrywa psychologiczny dramat. Z drugiej - sygnały ze świata dziejącego się poza piekłem tej trójki, przekazywane w formie komunikatów, podawanych mechanicznym głosem programu do czytania tekstów. Wśród nich znaleźć można jedną z drobnych perełek, którymi opatrzony jest ten spektakl - czytelną aluzję do zmieniającej się w ostatnich tygodniach błyskawicznie sytuacji politycznej w Polsce, a dokładniej - stosunku nowej władzy do sztuki.

Z trzeciej wreszcie - jak zawsze bardzo u Tumidajskiego dopracowana warstwa wizualna. Duże wrażenie robią filmy, w których wykorzystane są klasyczne obrazy religijne dawnych mistrzów czy moment, w którym spod warstwy pakowego papieru, zasłaniającego podłogę, ukazuje się nieco zmodyfikowana "Ostatnia wieczerza". To ostatnie daje Tumidajskiemu okazję do kilku mocnych scen: tej, w której półnaga Herman pręży się i ociera o postać Chrystusa bez twarzy czy tej, w której Miodek cytuje słynną pracę Jacka Markiewicza "Adoracja" - wywołała ona skandal i kilka pozwów sądowych.

Oklasków nie będzie

Osobna sprawa to scenografia Mirka Kaczmarka. Wraz z inscenizacyjnymi pomysłami Tumidajskiego tworzy ona bardzo niezwykły świat wizualny tego spektaklu, któremu momentami bliżej jest do pomieszczeń galerii sztuki współczesnej niż do teatralnego foyer.

Wchodząc na salę, widz nie do końca rozumie, czemu głośniki, z których emitowane są kolejne stacje drogi krzyżowej mają kształt... miniaturowych pralek. Ale kiedy widzowie, półtorej godziny później, pokonują tę drogę w przeciwną stronę, wszystko staje się jasne, a dodanie drobnego rekwizytu (obsługa techniczna spektaklu wykonuje znakomitą robotę, przebudowując foyer nie do poznania w czasie, kiedy widzowie siedzą w Czarnej Sali) sprawia, że niewinne z pozoru maszyny nabierają iście złowieszczego wymiaru.

Genialnym połączeniem sił scenarzysty i reżysera jest ostatnia scena spektaklu. Mocna, wymowna, zaskakująca. Wytrącająca z równowagi i bezpiecznej strefy przyzwyczajeń. Rzadko się przecież zdarza w teatrze, żeby widzowie nie klaskali. Po "Kreacji" klaskać się po prostu nie da. Klaskanie do takiej sceny byłoby co najmniej niestosowne.

Wyjście z teatru, pójście na kolację czy do domu jest jednak w gruncie rzeczy w tym kontekście niestosowne jeszcze bardziej. I to jest największa siła przedstawienia Tumidajskiego, który - zupełnie niepostrzeżenie - widzów, którzy bezpiecznie oglądali dramat rodzinny i rozterki twórcze młodego artysty, czyni niemymi świadkami zbrodni, a zarazem - tłumem, który bezczynnie stał pod krzyżem na Golgocie, siłą rzeczy w jakimś sensie współuczestnicząc w zabiciu Chrystusa. Tak mocnej sceny dawno nie było nie tylko w gdańskim teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji