Czaru-maru
Znów pod prąd popłynęli Adam i Jarosław Kilianowie, dając na jubileusz Ojca - 50 lat pracy na scenie warszawskiej "Lalki" - przedstawienie, któremu tak daleko do komercji i blichtru kultury masowej jak "Klechdom domowym" do komiksowych przygód Supermana czy Batmana. Zarazem jednak ewokowali świat nierównie ciekawszy, milszy i bardziej swojski, bo wywiedziony z polskiego bajarstwa, z babcinego kuferka, ze skarbczyka tradycji. Żeby się przebić na hałaśliwym teatralnym rynku z bajką o skrzacie i domowych ubożętach, trzeba te polskie tradycje kochać, pławić się w nich jak ryba w wodzie, i nieważne już czy z prądem, pod prąd, w głąb czy tuż przy powierzchni. Kilianowie, może jako jedyni z taką konsekwencją, czynią to od lat zarówno na użytek najmłodszych dzieci, jak i dorosłych. Gdy zobaczyłam na zaproszeniu szkic figurki skrzata Kacperka, pomyślałam, że Adam Kilian po trosze sportretował tu sam siebie, choć bez okularów, z wąsami i w staropolskim kontuszu. Ta sama w Kacperku, góreckim skrzacie, opisanym ponad 70 lat temu przez Zofię Kossak, poczciwość, łagodność, gospodarskie oko na swój warsztat, wreszcie święta naiwność, jaką mają tylko dzieci, ludzie z gruntu dobrzy i artyści z Bożej łaski.
Ów dobrotliwy i łaskawy świat podciepka Kacperka wali się nagle w gruzy. Pewnego ranka wydaje się, że szczęście na zawsze odwróciło się od domu, gdzie z dziada pradziada pielęgnuje się staropolski szlachecki etos i obyczaje. Że nawet opiekuńczy Anioł jest zbyt daleki, zawieszony na firmamencie między gwiazdozbiorami, by zniżyć się do ziemskich problemów. Anioł Stróż, owszem, czuwa, ale nie interweniuje. Rzeczy ziemskie pozostawia do rozwiązania ziemianom.
Skąd tragedia i kłopoty w kilkusetletnim dworze, którego szczęśliwie dogląda od początku Kacperek? Z zawiści, zazdrości, żądzy władzy, słowem Zła, które nienawidzi Dobra. Symbolem dobra jest maru, skrzaci amulet, który przynosi szczęście. To on wzbudza pożądanie ciemnych mocy. Zło czai się w ciemnym lesie pod górą Rzybrzyczką, uosabiane przez szatanka Sata i gwardię jego ohydnych sług. Na szczęście prawem symetrii świat ciemnych mocy równoważy świat pożytecznych niestworków i domowych zwierząt. Choć tchórzliwe i bojące się jak ognia wszystkiego, co czyha poza domowymi pieleszami, ruszą dzielnie całą armią na wroga, który najpierw porwał czarodziejskie złociste maru, a potem ośmielił się zawlec do lasu samego Kacperka.
Tekst Zofii Kossak adaptował reżyser, Jarosław Kilian. Zgrabnie poprowadził główny wątek fabularny, nie gubiąc się w dygresjach i nie rozpraszając uwagi małych odbiorców. Przede wszystkim jednak imponuje decyzja zrealizowania tego dużego, wieloobsadowego przedstawienia wyłącznie w planie lalkowym. Zwłaszcza w scenach zbiorowych wymaga bowiem znacznego wysiłku i niezwykłej precyzji od całego zespołu. Podobnie jak "wejścia" muzyczne i gra świateł.
Adam Kilian ilustrował przed laty jedno z powojennych wydań "Kłopotów Kacperka góreckiego skrzata"; jeśli ktoś pamięta tamtą książkę, dostrzeże pewne podobieństwo kreski projektów. A jednak zostały wprowadzone zasadnicze zmiany, zwłaszcza jeśli chodzi o mieszkańców lasu. Dziś zostali oni świadomie "nieekologicznie" skonstruowani jakby z resztek przemysłowych odpadów, które można znaleźć na dzikich wysypiskach. Sam Sato (Roman Holc), unieruchomiony na wieki, siedzi na beczce ze skarbami, która przypomina wielki obły kosz asenizacyjny, groźnie kłapiący zębatą pokrywą i łyskający światełkami niczym wielkie UFO. Jego asystent Awilo, potrafiący magicznymi oczami ściągać na ziemię ptaki w locie, ma w sobie elementy piły łańcuchowej, zaś jego pajęcze odnóża zrobione są z haków z przegubami. Żarłoczna paszcza Żernika to powiększony klucz hydrauliczny na krzyżowym wysięgniku. Latopak świeci nietoperzowymi oczami nad ciałem ze zdezelowanego czarnego parasola - ot, swojska wersja Batmana w negatywnym wydaniu. Konsument trujących grzybów, głupi, lecz silny Ikoro, ma kończyny z brzęczących blaszanych puszek, a na łbie róg jak świder. Łączy go ów róg ze Świdrowcem, swoistą wersją ryby-piły o ciele z ubijaka do piany. Skład abominacyjnego towarzystwa uzupełnia Sowa (Monika Babula), ładna wprawdzie, bo o miękkich długich skrzydłach z puszystego boa, ale głupia, próżna i podatna na podłe podszepty. W zakończeniu wątku Sowy Jarosław Kilian daleko odszedł od oryginału, dokonując łagodzącej korekty, która wydaje się współcześnie niezbędna (u Zofii
Kossak kara jest bowiem szczególnie okrutna: nocny ptak zwisa przybity do drzwi stodoły i ginie, oślepiony słońcem). Jest owo ptaszysko także bohaterką tyleż prostego co atrakcyjnego chwytu teatralnego, mianowicie przelotu wskroś nad całą salą. Muska piórami głowy dzieci i niknie w kabinie oświetleniowca - oczywiście przy dużych brawach.
Na strychu góreckiego dworu i jego podwórzu odbywają się natomiast liczne urocze układy baletowe, czy to przy okazji układania się niestworków do snu, czy musztry przed wyruszeniem w drogę, by odbić Kacperka. Przyjacielem i pomocnikiem Kacperka jest stary gwardzista Kluczek, przewodzący zastępowi małych kluczków, zamieszkujących zamki w drzwiach. W wielkiej szklanej bani na wino bulgocze z cicha niewidoczny Akwadon. W koszach z jabłkami można natrafić na okrągłe, pucułowate i czerwone Piruski, a wśród brył węgla skaczą, brudząc wszystko naokoło, przypominające kominiarskie szczotki Smoliki. Tak jak one czarne, tak białe są pierzaste miotełki do kurzu - Szczypiórki, pomagające zapędzać kury do kurnika. Wreszcie frędzlaste Kanapony, ukrywające w zapadlinach kanap i foteli wszystko, co się nawinie oraz biało-czarne Klawiki rozmnażające się wśród fortepianowych strun. Cały ten bajkowy światek, wprawiony w ruch, wydaje się realny i rzeczywisty, by nie rzec - oczywisty. Małoż to takie Kanapony szkodzą nam codziennie w domu?
Domowi żyją w symbiozie z podwórkowymi. Należy do nich kotka Miaulina z przychówkiem i trzy psy, Bekas, Topsy i Miluś. Nie są to wcale postaci o kryształowych charakterach, tym bardziej śmieszą i zyskują sympatię dzieci. Czy bowiem można nie polubić psiny, która trzęsie się ze strachu przed własnymi pchłami, czy wielkiego brytana, który nie umie powstrzymać głodu, a wieczorna miska zawsze przysłoni mu szczytne cele? Psy są także ofiarami bezlitosnych drwin wodnego gazdy, jowialnego zielonego Hlacza-Chlustacza, którego mądra intryga i rada dopomaga w uwolnieniu Kacperka.
Przedstawienie skrzy się od ciepłego humoru i nieszkodliwej ironii. Przykładem monolog Sowy, która w zamian za wykradzenie maru prosi swego pana Sata o powierzchowność papugi i gniazdo wysłane futerkiem, a ten przy pierwszej okazji każe ją obedrzeć z pierza.
W otwierającej scenie widzimy tu także pomysłowo ukazane prawdziwe życie domu, z perspektywy i wedle proporcji niestworków. Uniesiona nieco kurtyna odsłania balet ludzkich nóg: szuranie dziadkowych kapci, dramat ucznia, który niechętnie wlecze książki do szkoły, po czym dostaje burę od mamy, rozbawione wnuczki i szczęśliwych rodziców, którzy bez okazji zawirują wesoło w tanecznym pas. O polskości dworku przypominają znane melodie: coś ze "Śpiewnika" Moniuszki, "Wojtusiowa nuta", "Maszerują strzelcy", mazur, "Modlitwa dziewicy". Pierwsza górecka brygada wyrusza na straceńczy bój przy legionowych nutach, aż się dorosłym łza w oku zakręci, a mali, gdy dorosną, powiedzą swoim potomkom - wiecie, znam to od dziecka. Tak się buduje tradycję - stokrotnie milej w teatrze niż na akademiach ku czci.
Gdy człowiek się na czymś wychowa, za młodu nasiąknie, to w wieku dojrzałym chętnie się tym dzieli, przekazując własne radości i nauki innym. Tak czyni Pan Adam Kilian, miłośnik wikliny, jarmarcznych pierników, łowickich pasiaków, szlacheckich karabel, tureckich kobierców i blaszanych hełmów, a nade wszystko niespodzianek, zaskakujących żartów i w ogóle dobrej zabawy. Sam lubi się śmiać i chciałby, aby świat śmiał się do wtóru. Nauczył więc tego zdrowego, dobrego śmiechu swego syna - reżysera i legiony dzieciaków, które nigdy nie nudziły się na inscenizowanych przez nich przedstawieniach. Pięćdziesiąt lat minęło - i dobrze, bo zaczyna się drugie pięćdziesiąt czarodziejskich scenicznych trudów. Czaru-maru, Panie Adamie, dobry duchu teatru "Lalka" i lalek w ogóle.