Artykuły

Koniec radosnej dekadencji

Musical Cabaret można zmienić w opowieść o przejściu z lat wolności do czasu obecnej, politycznej zmiany.

Patrząc na wypełniony publicznością stołeczny Teatr Dramatyczny, zastanawiam się, co nadal przyciąga do Cabaretu, który ciągle żyje na polskich scenach. Niedawno miał przecież kolejną premierę w Radomiu.

Więcej niż połowy tych, którzy zapełniają teraz widownię Teatru Dramatycznego, nie było jeszcze na świecie, gdy ten musical w filmowej wersji podbił świat, ale przecież dziś opromieniony ponad 40 lat temu ośmioma Oscarami stracił już blask. Pozostały trzy czy cztery świetne piosenki Johna Kandera, które zasłużenie stały się nieśmiertelnymi przebojami.

A jednak jest w tym musicalu coś uniwersalnego, ponadczasowego, nie tylko pociągający swą perwersyjnoscią Berlin i jego kabarety z lat 30. XX wieku, tak malowniczo przedstawione w filmie. Widać to obecnie bardziej wyraźnie niż kiedyś, gdyż zaczynamy sobie zdawać sprawę — niemal w całej Europie, a także i u nas — że chyba kończy się czas beztroskiej zabawy nieograniczonej żadnymi rygorami, a zaczynają pojawiać się siły dążące do wprowadzenia nowego ładu.

W Teatrze Dramatycznym atmosfery Berlina sprzed ponad 80 lat nie ma. Gdyby nie hitlerowska opaska na rękawie jednej z postaci i gdyby nie z wyczuciem grana w spektaklu muzyka Johna Kandera, znakomicie oddająca klimat tamtej epoki, Cabaret byłby sztuką niemal współczesną.

Oto bowiem nadchodzi czas politycznej zmiany, dobrej — jak twierdzą jedni, groźnej — zdaniem innych. Jak się zatem zachować? Wyjechać? Zostać? Poddać się, przeczekać, przekonywać siebie i innych, że można nadał żyć normalnie, czy też buntować się?

O tym też jest Cabaret, zwłaszcza w oryginalnej wersji. W teatralnym musicalu — w przeciwieństwie do jego ekranizacji — istotny jest przecież pozornie drugoplanowy wątek Fraulein Schneider i sklepikarza Herr Schulza. Ona chce żyć w zgodzie z władzami, boi się szykan ze strony sąsiadów, zrywa zatem zaręczyny, gdyż on jest Żydem. Schulz tego nie rozumie, przecież w normalnym państwie rządy się zmieniają. Dziś jest źle, kiedyś będzie lepiej.

Cabaret jest wszakże typowym produktem amerykańskim, zatem musi być w nim wątek miłosny, a całość kończy się długą, ckliwą sceną rozstania kochanków. Osłabia ona dramaturgiczny potencjał musicalu, w warszawskim spektaklu ciągnie się ponad miarę, bo wykonawcy głównych ról są dość bezbarwni.

Mateusz Weber (Cliff) nie wychodzi poza schemat prostolinijnego, lirycznego młodzieńca bez życiowego doświadczenia, Anna Gorajska dobrze śpiewa, ale jako artystka kabaretowa Sally Bowles jest zbyt wyciszona, bez przyciągającego mężczyzn seksapilu i owej słynnej boskiej dekadencji.

Sprawdził się inscenizacyjny pomysł reżyserki Eweliny Pietrowiak, by całość rozegrać w jednej, prostej dekoracji, ale przedstawieniu brakuje nieco drapieżności, a tempo siada zwłaszcza w aktorskich scenach pierwszej części. Ratują ją momenty muzyczne i pomysł z olbrzymimi lustrem wiszącym nad sceną, a opuszczonym podczas piosenki złowieszczo zapowiadającej nowe jutro. Widzowie mogą wówczas w nim zobaczyć samych siebie.

Wśród wykonawców pozostałych ról należy dostrzec Agnieszkę Wosińską (Fraulein Schneider) i Magdalenę Smalarę jako seksowną Fraulein Kosta. Cóż jednak byłby wart ten spektakl bez młodego Krzysztofa Szczepaniaka, który jako żywiołowy, perwersyjny, tajemniczy oraz stylowy Mistrz Ceremonii może mierzyć się ze sławnymi wykonawcami tej legendarnej postaci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji