Artykuły

Reżyser strzela kulą w płot

"Rosyjska poczta ludowa" w reż. Ryszarda Majora w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Anita Chmara w Gazecie Pomorskiej.

Bydgoscy widzowie są z reguły pozytywnie nastawieni do wszystkiego, co pojawia się na naszej scenie. Klaszczą chętnie, często na stojąco. Ale ten spektakl wprawił ich w osłupienie. Mnie też. I jakoś tym razem klaskać nam się nie chciało.

Mowa o "Rosyjskiej poczcie ludowej". Autorem jest Oleg Bogajew, reżyserem Ryszard Major. W główną rolę wcielił się gościnnie znakomity Lech Gwit. I trzeba przyznać, że to wszystko, co można napisać o tej premierze bez większego wysiłku. Dalej zaczynają się schody. Spektakl jest bowiem tak słaby, że trudno to wyrazić, trzeba zobaczyć samemu. A co ciekawe - wcale, ale to wcale, nie jest nudny! Jest do tego stopnia porażająco koszmarny, że... trzyma w napięciu!

Napięcie wynika z dezorientacji. Oglądający bez przerwy usiłuje zrozumieć, co jest nie tak. Wydawałoby się - temat poruszający. Wydawałoby się - w intencji wzruszający i nawet zabawny. Wydawałoby się - z pomysłem. Niewątpliwie oglądamy dobrą grę aktorską - Lech Gwit w roli głównej daje z siebie wszystko. Więc co jest nie tak?!

Temat: Iwan Sidorowicz Żuków, schorowany i samotny emeryt, ledwo wiążący koniec z końcem, pisze listy do siebie. Wśród autorów znajdują się przyjaciele z młodości, dyrektor centralnej telewizji, Lenin, królowa Elżbieta II, Lubow Orłowa, a także Marsjanie... Staruszek z radością odbiera listy, które sam do siebie wcześniej napisał i na nie odpisuje. Czasami tylko porównuje charaktery pisma, orientuje się, o co chodzi i wpada w rozpacz. Na krótko, bo zaraz o wszystkim zapomina. Tymczasem "autorzy" listów zaczynają pojawiać się u niego w domu... A raczej w jego głowie, co na jedno wychodzi.

Brzmi nieźle? Pod warunkiem, że reżyser będzie miał jakieś przesłanie oraz spójną koncepcję, jak je zrealizować. Na przykład, że taka starość i samotność jest potwornie smutna i wzruszająca, czasem śmieszna - ale to śmiech przez łzy, śmiech, który zamiera na ustach... I robi poruszający dramat. Na przykład. Ale jeśli reżyser ma tylko jedno przesłanie - "śmiejcie się, bo to śmieszne" i z dramatu z drugim dnem robi farsę, to niestety nikt się śmiać nie będzie, pozostanie tylko niesmak.

Spektakl Ryszarda Majora ma w założeniu być śmieszny. Śmieszna Elżbieta II, śmieszne ufoludki stylizowane na Marsjan z "Kapuśniaku" z Louisem de Funes, śmieszny kosmonauta na hulajnodze. Efekt - jak w szkolnym teatrzyku. Tak właśnie wystawiało się kabarety w szkole, pamiętam jak dziś. Z tą różnicą, że w szkole wszyscy się śmiali. W teatrze jakoś nie. Bo nie da się pokazywać dowcipów na poziomie sitcomu i jednocześnie mówić rzeczy ważnych. Ciekawe, komu podobałby się Cezary Pazura w "13 posterunku", gdyby zaczął na serio dociekać, dokąd zmierza ludzkość w kontekście - dajmy na to - ataków terrorystycznych w Londynie. A jego koledzy z serialu wykonywaliby w tle zestaw min a' la Jim Carrey.

Ktoś na widowni zastanawiał się, jak uśmiercić staruszka, zanim napisze listy do wszystkich tych farsowych zjaw. I staruszek się zlitował - do Robinsona Cruzoe już nie napisał. Przez to Robinson, który jednak ciągle wychodził na scenę, pozostał zagadką. Bosym znakiem zapytania, odzianym w skóry dzikich zwierząt. Być może ten, kto rozszyfruje tę postać, znajdzie klucz, którym posłużył się reżyser podczas tworzenia inscenizacji? Jest nad czym myśleć. Warto też zastanowić się, dlaczego pluskwy na pawlaczu zostały przedstawione w postaci migających światełek bożonarodzeniowych (sugestia z sali - może była poświąteczna wyprzedaż w hipermarketach...?). A może wcale nie warto się zastanawiać, tylko po prostu zobaczyć...? Ciekawe doświadczenie, polecam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji