Inne premiery jesieni
Oprócz "Burzy" było ich we wrocławskich teatrach, do grudnia włącznie, jeszcze cztery - z tych dwie zasługujące na pamięć i uwagę: "Kiedyś w roku dwudziestym" Korżawina w Teatrze Współczesnym i "Księżniczka na opak wywrócona" Calderona w Teatrze Kameralnym. Tylko spóźniona pora (z opóźnień kroniki muszę się znowu sumitować i Czytelników przepraszać: kończyłem w pośpiechu obszerną pracę o dziejach wrocławskich teatrów) każe nam uwagi o tych obu wartościowych przedstawieniach zanotować w największym skrócie.
Sztuka Korżawina, napisana przed dwoma laty (debiut dramatyczny cenionego poety, prapremiera polska w Teatrze Współczesnym), okazała się szczęśliwie jednym z najciekawszych w gatunku radzieckich utworów poświęconych rewolucji i wojnie domowej. Jest to rzecz napisana bez patosu heroicznego i raczej obca założeniom historycznego fresku, bliższa natomiast tradycji Babla; stroniąca zatem od uwzniośleń - ostra, śmieszna i przez to prawdziwa, bo nade wszystko widząca prawdziwych i bardzo różnych ludzi w różnych obozach i między obozami walczącymi, w sytuacjach niekiedy tragikomicznych. Te walory wyraźnie podnosi bardzo sprawna i wytrawna reżyseria Andrzeja Witkowskiego, który w dobrym, wartkim rytmie kojarzy dramatyczne perypetie i znaczące spięcia z nie podrabianym a żywym dowcipem. Przy tym udała scenografia Kazimierza Wiśniaka, dobre role Eliasza Kuziemskiego (profesor Kluczycki) i Edwarda Lubaszenki (komisarz Wierchowcew). W sumie jest to na pewno jedno z cenniejszych w ostatnim czasie przedstawień radzieckiego dramatu w Polsce.
Prapremierą jest również w Teatrze Kameralnym "Księżniczka na opak wywrócona": prapremierą już właściwie nie tylko polską, jako że przekład, spolszczenie i kontaminacja (z dwóch różnych wersji oryginału i innych jeszcze fragmentów) dokonane przez Jarosława Marka Rymkiewicza stanowią bez mała utwór nowy na kanwie Calderona. Przekład jest wielkiej i rzadkiej piękności: jest osiągnięciem poetyckim i nieledwie odkryciem w zastosowaniu współczesnego wiersza dla destylacji, albo raczej: scedzania wszystkich smaków i sublimatów poetyckiej mowy baroku. A nadto jest wyborny scenicznie! Aktorzy mówią ten tekst z radością, choć nie jest łatwy i chociaż stwarza im zadanie dodatkowe, ale jakże wdzięczne.
W tym oczywiście walna zasługa reżysera "Księżniczki" Włodzimierza Hermana, który tę błyskotliwą formę i dziwiącą postać języka potrafił rozpisać niezawodnie na żywe aktorskie instrumenty i rozegrać scenicznie z werwą, polotem, smakiem i wysoką dyscypliną. Jest to więc praca reżyserska w rygorze formy idąca za tekstem, a pełna szczerej inwencji, dowcipu, inteligencji, wyobraźni. Dialog jest pełen blasku i namiętności przedziwnie obnażonych i zapalnych, a owiniętych kokonem barokowej poezji, wibrującym napięciem mowy. Ten barok dworski ma tu także swój odpowiednik i kontrapunkt w partiach buffo, rozegranych z dużą brawurą i precyzją rytmu - głównie za sprawą Jadwigi Skupnik: znakomita rola Gilety, jedna z najlepszych w dorobku tej aktorki. Zresztą prawie cały afisz powinienem tu przepisać z pochwałami, ale nie mogę pominąć: Anny Koławskiej (Diana) i Mirosławy Lombardo (Flora), Cezarego Kussyka (Perote) i Romualda Michalewskiego (Roberto). Godzi się także wspomnieć o scenografii "narastającej" Marcina Wenzla, którą Herman umiał spożytkować, stopniując jakby fazy miłosnych szaleństw w ich wyszukaniu i otaczając kochanków coraz gęściej i tłumniej posągami Wenus Milońskiej, do której wszyscy po kolei zanoszą modły w strzelistych oracjach.