Artykuły

Wielkość historii

"Wielkości! komu nazwę tę przydano..." - tą pierwszą strofą rapsodu "Kazimierz Wielki" zaczyna się widowi­sko, które Ludwik René spo­rządził z fragmentów nie do­kończonych dramatów histo­rycznych Wyspiańskiego. I wielkość moralna, wielkość historii - "życie mojego na­rodu królewskie, błękitne, po­godne..." - jest tematem przewodnim tych "Kronik królewskich" pokazanych na scenie Teatru Dramatycznego Dorastanie do wielkości wy­raża się w "Jadwidze" wy­rzeczeniem się miłości dla wyższej racji państwowej, w "Królu Kazimierzu Jagielloń­czyku" konfliktem racji poli­tycznych - królewskiej i ko­ścielnej, w "Zygmuncie Au­guście" starciem króla i moż­nowładztwa, a potem wznio­słą ideą łączenia narodów nie drogą podbojów i niewoli ale "wspólnej braterskiej zgody i miłości". Wielkość historii - Wyspiański przeciwstawia jej w "Kazimierzu Wielkim" karłowatość pokolenia współ­czesnego, jego bezwolne za­czadzenie przeszłością. I wy­brane strofy ,tego rapsodu sta­nowią ramy poetyckie a zara­zem pointę ideową przedsta­wienia. Ze szczątków i ułamków kilku utworów René stworzył właściwie nową sztukę - nie swoją, ale Wyspiańskiego. Bo Wyspiańskiego czuję się tu w każdej scenie mimo że "Kro­niki królewskie" wystawiono w konwencji zupełnie różnej od tej, którą wybrał autor. Wyspiański ujął te sceny w kształcie żywych obrazów historycznych. w stylu staty­cznego teatru rapsodycznego. René ułożył je w widowisko utrzymane w stylistyce tea­tralnej dramatu romantycz­nego - czy też innych u­tworów autora "Wyzwolenia" - dynamiczne, ze zmiennoś­cią scen i obrazów, żywym ruchem scenicznym i wydo­byciem całej poetyckiej metaforyki. Myśl - jak zawsze u Wyspiańskiego - gubi się także tutaj raz po raz w mgła­wicy słów i nie daje się za­mienić w logiczny wywód ro­zumowy. Narzuca się jednak widzowi siła poezji nie tylko słowa, ale wszystkich środ­ków tego teatru integralnego. A więc muzyka Tadeusza Bair­da, a więc przede wszyst­kim dekoracje Jana Kosiń­skiego. Istne cudo: ogromna ściana jak żelazna kurtyna z rzeźbionych wrót wawelskich, które otwierają się na boki odsłaniając wnętrze katedry z witrażami, komnaty zamko­we, sale królewskie, ogrody. Wszystko to gra z układami i sytuacjami scenicznymi (szkoda, że kostiumy są zna­cznie mniej udane) stwarzając obrazy o niezwykłej urodzie. Nie mają one nic wspólnego z obrazami Matejki czy Simmlera. według których Wy­spiański skomponował sceny w tych dramatach, ale znako­micie spełniają bardzo ważną rolę, jaką malarstwo zawsze odgrywa w wizji teatralnej autora "Akropolis".

"Kroniki królewskie" dały okazję do popisu aktorskiego Ignacego Gogolewskiego, któ­ry gra króla Augusta w dra­macie "Zygmunt August", stanowiącym główny trzon widowiska. To ogromna rola - nie tylko ze względu na rozmiary tekstu. Aktor temu ogromowi podołał. Nadał po­staci króla pewne tony ro­mantyczne, coś z Gustawa-Konrada z "Dziadów",- zwła­szcza w przejściu od miłości męża Barbary i rozpaczy po jej stracie do miłości narodu i budowania jego wielkości. Gogolewski po prostu odkrył te elementy w tekście Wy­spiańskiego, potrafił je świet­nie oddać na scenie. Pięknie też brzmiało w jego ustach wiele strof, jak choćby owa słynna: "O mowo polska, ty ziele rodzime..." Tuż obok Go­golewskiego postawić trzeba Zbigniewa Zapasiewicza. Mó­wił rapsod o Kazimierzu Wiel­kim z niezwykła siła wyrazu, przejęciem i zrozumieniem. Wiersz płynął niezamącenie - ten wiersz, który, jak zwykle u Wyspiańskiego, od łatwizn i dziwactw przechodzi do bły­sków cudownej piękności.

W "Kronikach królewskich" wy­stępuje bardzo wielu aktorów, przeważnie w niepozornych ro­lach. Wszyscy oni stanowili harmonijną całość. Niektórych zapa­miętało się szczególnie: Ryszard Pietruski kilkoma mocnymi ry­sami skreślił sylwetkę Kazimie­rza Jagiellończyka; Tadeusz Bartosik z nieco rodzajowym humo­rem zagrał kardynała Oleśnickie­go; Maciej Damięcki zręcznie wy­czyniał kozły jako chór-błazen... Słabiej wypadły postacie kobiece. Zofia Rysiówna zaprezentowała piękne aktorstwo i właściwie stonowaną siłę dramatyczną, ale swoimi warunkami nie przystaje do roli Barbary Radziwiłłówny. Z innych względów nie dorosła do roli Jadwigi Magdalena Za­wadzka. Również Karolina Borchardt jako Bona nie stworzyła przekonywającej postaci. Można by jeszcze więcej znaleźć skaz czy potknięć. Nie zmieni to fak­tu, że całość widowiska jest pięk­na, że Teatr Dramatyczny tym dramatem o wielkości historycz­nej, "świecącej w długie naro­dowe noce" włączył się w obcho­dy stulecia urodzin Stanisława Wyspiańskiego w sposób twórczy i niebanalny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji