Artykuły

Stanisława Celińska: Chcę ludzi szanować, hołubić, pocieszać, przytulać

- W teatrze przestały mi odpowiadać temat, sposoby przekazywania literatury publiczności, przestało mi to być potrzebne. Miałam zresztą wrażenie, że widzom też przestało to być potrzebne - mówi aktorka Stanisława Celińska.

Namawiam ludzi, żeby się nie poddawali i wychodzili z różnych nałogów. Zawsze można sobie powiedzieć: dzisiaj jest pierwszy dzień reszty mojego życia. Nawet kiedy się ma 40 lat i więcej. Człowiek może być świadkiem swoich narodzin. To cudowne - przekonuje Stanisława Celińska.

Pani świąteczne wspomnienia?

- Wigilie przyrządzane przez babcię. Zawsze czekałam na jej ciasto. Takie mokre, czasami z zakalcem. Wtedy było jeszcze lepsze. Próbowałam nawet kiedyś takie upiec, ale nie miało już tego smaku z dzieciństwa. A potem to ja byłam organizatorką świąt. I zawsze się przy nich potwornie urobiłam. Miałam duży dom i wszystkie okna, klatki schodowe musiały być pomyte. Z powodu tej mordęgi często lądowałam w szpitalu albo kończyło się to wizytą domową doktora. Przed wigilią zawsze miałam to samo zmartwienie - czy zsiądzie się galareta do karpia? (śmieje się). Poza tym czasami zdarzały się małe, przedziwne nieszczęścia. Kiedy jeszcze mieszkałam na Mokotowie, mieliśmy zaprzyjaźnioną kotkę. Zawsze okrążała nasz dom i dawała nam dużo energii. Kiedy przed wigilią mój mąż wystawił choinkę do ogródka, kotka nasikała na nią. Smród był straszliwy. Za chwilę wigilia, a my bez choinki, bo było za późno na to, żeby kupić drugą.

A dzisiaj jak święta wyglądają?

- Teraz spędzam je z córką i jej nową rodziną. Przychodzę, "wiążę krawat" i mówię: dajcie mi jeść. Chociaż czasami tęsknię za moimi wigiliami. I za śledziem. Bo tak jak ja zrobię sobie śledzia, to nikt mi nie zrobi. Ale najważniejsze jest to, żeby pamiętać, po co są te święta. A są po to, żeby się odrodzić na nowo.

Kiedyś pytano Panią głównie o teatr. Dzisiaj o śpiewanie, o to, czym ono dla Pani jest.

- W tej chwili wszystkim. Wypełnia mi życie. Od dawna o tym marzyłam, chyba nawet do końca nie zdając sobie z tego sprawę. Na to moje śpiewanie składa się muzyka Macieja Muraszki i bardzo dobre teksty Wojtka Młynarskiego oraz Doroty Czupkiewicz. Ja sama zaczęłam pisać teksty. Wyrażać siebie. Bo już wiem, o czym chciałabym z ludźmi rozmawiać i co im przekazać.

Piosenkę "Wielka słota" śpiewa Pani z Muńkiem Staszczykiem. Słuchałam jej wiele razy i za każdym razem tak samo reagowałam gęsią skórką.

- Ta piosenka jest takim wyznaniem, chęcią pomocy ludziom, którzy poprzez swoje uzależnienie pogubili się i pogubili relacje między sobą. Chcieliśmy z Muńkiem troszkę naprawić "Wielką słotą" świat. Doprowadzić do tego, że niektórzy ludzie sobie po jej wysłuchaniu wybaczą. Nam obojgu z Muńkiem nic, co ludzkie, nie jest obce. I wiemy, że człowieka mogą spotkać różne rzeczy. Ale najważniejsze jest to, co potem. Można upaść, ale trzeba się podnieść i sobie wybaczyć. Dla mnie i dla Muńka śpiewanie tej piosenki to też rodzaj pewnego oczyszczenia i bólu.

Wiem, że wiele osób przy tej piosence płacze.

- Bo to jest tak, jakby komuś delikatnie położyć rękę na ramieniu i powiedzieć: "Nie martw się, wszystko będzie dobrze". Niezwykłe powodzenie tej płyty ośmiela mnie. I nadaje sens temu, co robię. Platynowa już jest, teraz doszedł "Suplement". A po koncercie ludzie przychodzą do mnie nie tylko po autograf. Niektórzy chcą się przytulić, ucałować, zrobić sobie zdjęcie, zwierzyć się, porozmawiać.

I co Pani słyszy?

- Czasami wielkie słowa. Od pewnej pani po koncercie usłyszałam, że teraz będzie lepszym człowiekiem. Na szczęście wiem, że to nie tylko moja zasługa. Może kiedyś, kiedy byłam młoda, po takich słowach urosłabym w piórka. Ale teraz wiem, że to także zasługa boska. Bo ja zaufałam opatrzności. I od tego momentu, kiedy zaufałam, moje życie stało się łatwiejsze i piękniejsze.

Wypełnia Pani tymi piosenkami jakąś lukę?

- Trafiłam w to coś. Ale najpierw trzeba trafić w to coś u siebie. Andrzej Wajda mówił, że chce kręcić takie filmy, jakie sam chciałby oglądać. A ja zaczęłam śpiewać takie piosenki, jakie sama chciałam usłyszeć. Chciałam, żeby ktoś do mnie cicho i mądrze przemówił w tym hałaśliwym, chaotycznym i agresywnym świecie. Bo tego potrzebujemy. Ta płyta uspokaja mnie i moje psy. A jeden z mężczyzn powiedział nawet, że usypia przy niej swoje malutkie bliźniaki.

W jednym z wywiadów wyznała Pani, że wreszcie polubiła siebie.

- To była niezwykle żmudna droga. W ostatnim felietonie dla "Urody Życia" napisałam między innymi o tym, że każdy z nas jest innym drzewem. I trudno wymagać od klonu, żeby stał się osiką, a od dębu, żeby został brzozą. Chociaż taki malutki dąbek i malutka brzózka są do siebie podobne. Dopiero kiedy rosną, robią się z nich drzewa właściwe. Z nami jest podobnie. Koniecznie chcemy stać się innym drzewem. Ktoś, kto jest gruby, chce być chudy, nerwowy pragnie być spokojny. Oczywiście, pewne cechy można troszkę ociosać. Ale najważniejsze to pamiętać, jakim się jest drzewem. Kiedyś dzieliłam garderobę z Polą Raksą, która zawsze była szczuplutka, nawet chudziutka. Z przerażeniem obserwowałam, jak ona wbija w siebie dwie wielkie pajdy chleba. Podczas gdy ja już po jednym ciastku czułam, że ono mi wychodzi z boku. Takie pogodzenie się ze sobą jest ważne.

Pani długo nie była dla siebie łaskawa.

- Kiedy byłam młoda, wszyscy mówili: o, jaka fajna laska, jaka zdolna, wspaniała. I może trochę w to uwierzyłam. Może nawet lekko przewróciło mi się w głowie i pomyślałam, że zawsze tak będzie. Pewnie dlatego zaniedbałam urodę i zdrowie. Utyłam. I kiedy pewnego dnia spojrzałam w lustro, pomyślałam: - Matko Boska, a kto to jest? Proces polubienia siebie był długi. Nie trzeba się jednak tym zniechęcać. Moja profesor Stanisława Perzanowska sprzedała mi powiedzenie Michała Anioła o jednej kresce każdego dnia.

Co to znaczy?

- Że każdego dnia trzeba coś twórczego zrobić dla siebie. Codziennie, sumiennie. Tak się wychodzi z nałogu, krok po kroku, każdego dnia. I jeżeli wiesz, że idziesz dobrą drogą, to choćby wszyscy dookoła mówili: co ty robisz, nie dasz rady, ty rób swoje. A czy dojdziemy do doskonałości? Prawdopodobnie nie. Bo doskonałość jest tylko boską zaletą. A ludzką jest do niej dążyć. I to dążenie także może być fascynujące.

Upływ czasu nie boli?

- Nie bójmy się, że mija. Bo tak naprawdę czas pracuje na nas. Przecież ja właśnie teraz, mając 68 lat, wydałam płytę, której tak wiele osób chce słuchać. Ludzie przy niej płaczą, wzruszają się i przestają się bać pod wpływem utworu "Nie strasz". Fantastycznie jest usłyszeć od pani prowadzącej fundację, że podczas zajęć z dziećmi autystycznymi najpierw słuchają, a potem śpiewają trzy piosenki z mojej płyty, z tekstami Doroty Czupkiewicz.

- "Znielubiłam teatr na maksiora" to Pani słowa. Jak można nie kochać teatru, w którym zagrało się tyle fantastycznych ról?

- To jak z każdą miłością. Pewnego dnia może się skończyć, bo jest zbyt intensywnie albo już nie ma tej ciekawości. Mój proces wychodzenia z nałogu teatralnego też był długi. W teatrze przestały mi odpowiadać temat, sposoby przekazywania literatury publiczności, przestało mi to być potrzebne. Miałam zresztą wrażenie, że widzom też przestało to być potrzebne. Ludzie przychodzili, kiwali głowami, ale gdyby zapytać ich, czy rozumieją, to wtedy byłoby gorzej. Jestem za prostym, jasnym przekazem w teatrze. A tamten był inny, i w dodatku nie mój. Do pewnego momentu jednak się pod tym podpisywałam. Aż uznałam, że już nie chcę. Że chcę inaczej rozmawiać z ludźmi. Chcę ich szanować, hołubić, pocieszać, przytulać. Bo takie są czasy. Dlatego musiałam dokonać wyboru. I teraz widzę po koncercie promienne twarze...

A po spektaklach Warlikowskiego?

- Takich twarzy nie widziałam. Zdarzało się, że przez kilka godzin publiczność oglądała dno i wodorosty i dopiero kiedy Stasia wychodziła, żeby zatańczyć salsę, publiczność biła brawo, bo wyrywałam ją z czeluści piekielnych. Może wtedy ludzie troszkę się uśmiechali. Czasami obserwowałam widownię z boku, zanim weszłam na scenę. I widziałam usta w podkówki, ale wygięte w dół. Siedzieli tacy zmęczeni. I najchętniej uciekliby. Bo to były tak potworne treści. Odkleiłam się więc od teatru. To już nie był mój spektakl. A teraz z "Atramentową" mam swój.

Dużo mówi Pani o Bogu, wierze.

- Wiadomo, Bóg jest najważniejszy.

Dlaczego?

- Czasami żartuję, że Boga trzeba reklamować, bo to taka wygodna instytucja. Można Go kochać bezgranicznie i On tym samym odpłaci. Wierzę w tę siłę, która płynie z kosmosu. Można ją nazwać, jak się chce. Mówię o tym nawet niektórymi utworami. Bo uważam, że wiara jest niezwykle ważna. Dodaje skrzydeł, siły i energii, żeby przetrwać to wszystko i iść dalej. Ważna jest też twórczość, żeby sobie coś tworzyć. Mieć swój świat. Nie zapominać o sobie. Miałam w życiu niejeden trudny moment. Z dwójką małych dzieci, zarobiona, tu dom, tam plan. I moja mama wtedy do mnie dzwoniła, mówiąc: Stasiu, usiądź sobie i posłuchaj, bo teraz w radiu jest symfonia Beethovena. Odpowiadałam: - Tak, tak, mamusiu. I nie robiłam tego. Tylko dalej uprawiałam gonitwę. Wiadomo, jak źle się to skończyło. Bo nie wytrzymałam tego wszystkiego.

Teraz jest Pani chyba szczęśliwa. Spokój wewnętrzny, sukces zawodowy...

- To zdecydowanie najszczęśliwszy czas w moim życiu. Dlatego namawiam ludzi, żeby się nie poddawali i wychodzili z różnych nałogów. Zawsze można sobie powiedzieć: dzisiaj jest pierwszy dzień reszty mojego życia. Nawet kiedy się ma 40 lat i więcej. Człowiek może być świadkiem swoich narodzin. To cudowne i oby jak najdłużej. Mam różne dolegliwości, jak to w moim wieku. Ale to nic nie znaczy. Bo najgorsza jednak jest chora dusza.

Czego Pani życzyć?

- Tylko zdrowia, bo z resztą sobie poradzę. Bo wiem, po co tu jestem i co mam zrobić w swoim życiu. Co mam ludziom dać. Warto dostrzegać znaki, że coś w życiu jest nie tak. Trzeba wtedy tylko odwagi, żeby to, co się robiło do tej pory, zostawić. Ja, kiedy zaczęłam siebie słuchać, poczułam, że pewne rzeczy związane z teatrem i filmem doskwierają mi. Że nie chcę tego. Że płaczę. Co znaczy, że mi to szkodzi. Chcę być szczęśliwa, to dobry program życiowy. Wszyscy chcemy być szczęśliwi, ale robimy wszystko, żeby nimi nie być. Dlatego trzeba sobie to szczęście zafundować. I tego życzę czytelnikom.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji