Artykuły

Leszek Benke: Zawsze narażaliśmy się władzy

Ponad 20 lat prowadził cykliczny program telewizyjny "Spotkania z Balladą". Było to ogromnie popularne widowisko estradowo-kabaretowe. Później program prezentowano poza TVP - w wielu polskich miastach. Pełnił nie tylko rolę gospodarza, ale wcielał się także w postać komendanta OSP z Kopydłowa. Kiedy "Spotkania z Balladą" zdjęto z telewizyjnej anteny, on zniknął także. Nie przerwał jednak pracy na estradzie.

Mieszka w Krakowie, ale ma także dom w lesie w okolicy Wielunia. Pogodny, uśmiechnięty, wciąż rozpoznawalny. Na wstępie opowiada o sportowej przygodzie w Reprezentacji Polskich Artystów w hokeju na lodzie. - Tak, tak, jestem hokeistą. Ta drużyna istnieje od czterech lat. Zaproszono mnie. Pierwszy mecz odbył się w Nowym Targu, graliśmy z adwokatami. Wspierają nas byli znakomici hokeiści, jak np. Wiesław Jobczyk. To świetna zabawa, grają osoby znane z telewizora. Publika cieszy się, jak widzi na łyżwach Rafała Mroczka czy Stachurskiego. W drużynie występują m.in.: Jacek Kawalec, Agnieszka Dyk, dziennikarze.

Zawsze narażaliśmy się władzy

Niestety, na jednym z pierwszych treningów, kiedy podjechała do niego fanka, przewrócił się i złamał nogę. Trafił do szpitala, a noga w gips. Następnego dnia nikt nie wiedział, że ma kontuzję, bowiem na tafli - w jego dresie z nazwiskiem i w kasku - zagrała córka, która jest wiolonczelistką. Strzeliła nawet bramkę, a wszyscy myśleli, że to jego zasługa. - Mimo że wcześniej, przed meczem, w trakcie prezentacji zawodników wwieziono mnie na wózku z nogą w gipsie. Ludzie i tak nie uwierzyli i sądzili, że to ja występuję.

Niedawno, po kilku latach, wrócił na treningi. Pierwszy mecz po kontuzji zagra już niebawem, w styczniu. - Założyłem po długim czasie łyżwy, a dobrze kiedyś jeździłem. Niestety, nie wiedziałem, że ten lód jest taki śliski. Najważniejsze, że wszyscy dobrze się bawią, a pieniądze ze sprzedaży biletów idą na cele charytatywne.

Wciąż związany jest z pracą aktorską. Teraz jednak, jak to określa, dominuje styl amerykański. - Gra się w weekendy, oczywiście poza teatrami stacjonarnymi. Występuję np. dla szkół, o godz. 11, a wieczorem, zachęceni przez dzieci, na spektakle przychodzą rodzice. Grałem tak kiedyś w Teatrze Buffo. Czasem nawet po trzy spektakle dziennie, przez 2,5 roku.

Przez cały czas prezentuje monodram "Konopielka" Edwarda Redlińskiego. - To już trwa blisko 40 lat. Mam za sobą ponad siedem tysięcy przedstawień. Wygrałem tym spektaklem kilka festiwali, m.in.: w Szczecinie, w Toruniu i w Bydgoszczy. Występowałem też w 1980 r. dla szczecińskich stoczniowców. Było około dwóch tysięcy ludzi. Spektakl - zamiast półtorej godziny - trwał ponad dwie. Tak dobrze się stoczniowcy bawili.

Jest to, jak zauważa, tylko jedna z wielu ról, którą zagrał w życiu. Ma jednak do niej sentyment, wszak prezentuje ją już tyle lat. I zwyczajnie ją lubi.

Urodził się w Kopydłowie, ale jak mówi, nikt nie chce w to wierzyć. - To Kopydłów koło Wielunia. Tam nie ma szkoły, kościoła itp. Do szkoły podstawowej uczęszczał w Krakowie, gdyż w tym mieście mieszkali jego dziadkowie. I u nich mieszkał. Przez pięć lat. Potem uczył się w Liceum Ogólnokształcącym im. Tadeusza Kościuszki w Wieluniu i tam zdał maturę. - Zawsze lubiłem żartować, obsługiwałem akademie szkolne, pisałem złośliwe wierszyki na nauczycieli. Zagrałem też Gustawa w "Ślubach panieńskich" w szkolnym przedstawieniu. A później pani profesor podpowiedziała mi, że powinienem pójść do szkoły teatralnej. Argumentem, który absolutnie mnie przekonał, był fakt, iż była to jedyna z uczelni, gdzie na egzaminie wstępnym nie trzeba było zdawać matematyki.

Opowiada, że dyrektor szkoły założył się z nim, że i tak go nie przyjmą na uczelnię aktorską. - No i przegrał pół skrzynki koniaku. Kolejne pół przegrał, bo twierdził, że i tak mnie wyrzucą za brak subordynacji. Niestety, do dziś nie wywiązał się z zakładu, skrzynki nie postawił, ale dawno już mu wybaczyłem. Sprawa się przedawniła.

Niestety, za pierwszym razem nie udało mu się dostać na Wydział Aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. - Spóźniłem się na II turę eliminacji. Dlatego miałem rok wolnego. Co robiłem? Kombinowałem, aby mnie nie wzięli do wojska. Zapisałem się nawet do jakiejś szkoły pomaturalnej, ale tylko raz byłem na zajęciach. A kiedy przysłali mi bilet do armii, dałem się zoperować na wyrostek.

Takie uniki okazały się skuteczne. Po roku, w czerwcu, pojechał ponownie do Krakowa na egzaminy. I tym razem udało się. Jak wspomina, wcześniejszy rok poświęcił nie tylko na walkę z wojskiem, ale także, jak to określa, naukę teatru naprawdę. - Chodziłem na różne spektakle, ciągle podglądałem, poznałem wielu aktorów.

Już na II roku studiów wziął udział w przedstawieniu dyplomowym starszych kolegów, w "Szewcach" Witkacego. - Zagrałem epizod, ale wtedy to była nobilitacja.

W czasie studiów zaczął też już występować w realizowanym w krakowskim Ośrodku TVP programie "Spotkania z Balladą", który prowadzili Jerzy Stuhr i Bogusław Sobczuk. - Pojawiałem się tam z kolegami w drobnych rolach. A na IV roku zagrałem już w całym programie, który wówczas nosił tytuł "Corrida z Balladą". To był 1977 r.

Po obronie dyplomu przeniósł się do Łodzi. Zaczął grać w Teatrze Powszechnym, w którym dyrektorem był Roman Kłosowski. - Przyjął mnie na zasadzie - sprawdzisz się, grasz, nie sprawdzisz się, masz etat. Na szczęście się sprawdziłem. Propozycji po studiach miałem wiele, ale konkretny był tylko dyr. Kłosowski.

Po pięciu latach odszedł. Dlaczego? - Bo wybuchł stan wojenny. Roman Kłosowski też odszedł. I dopiero wtedy zaczęło mi się dobrze powodzić. Teatr był bowiem pracodawcą, a nie chlebodawcą. Miałem czas na dubbing, na telewizję, na granie swoich rzeczy, np. monodramy. Zrobiłem ich kilka. Zawsze miałem słabość do tej formy teatralnej. W tej formule o wszystkim sam decyduję. Nie muszę się podporządkowywać rygorom ani ideom reżyserskim czy zespołowym.

Pierwszy monodram, który wybrał i zagrał, to "Konopielka". A potem było "Życie przed sobą" Emile Ajara, "Artycha" Ryszarda Bigosińskiego i "My sweet Roskolnikow" Janusza Głowackiego. - Ludzie jednak zawsze chcieli tylko "Konopielkę". A mnie ta tematyka jest bliska, sprawy wiejskie, to, co pisał Redliński, trafiało do mnie.

Ostatecznie, jak tłumaczy, przeważyła jego wizyta na spektaklu w Krakowie, kiedy doszedł do wniosku, że nie o to autorowi chodziło. - Chciałem to zagrać po swojemu, tak, jak ja rozumiałem "Konopielkę". Od tego czasu jest to stała część mojego repertuaru, choć z przerwami. Długo bowiem zajmowałem się "Spotkaniami z Balladą" i brakowało czasu.

W latach 1982 - 1983 grał jednak "Konopielkę" prawie bez przerwy. I z tego żył. Ale do Krakowa wezwał go Michał Bobrowski, twórca i reżyser "Spotkań z Balladą". - Zaproponował mi rolę gospodarza programu w "Ajencyjnym spotkaniu z balladą". Przyznaje, że podszedł do tego trochę z rezerwą, gdyż widział, jakie programy powstawały w telewizji w stanie wojennym. - Dałem się jednak przekonać.

Został gospodarzem najpopularniejszego wówczas programu telewizyjnego w Polsce. - Ulice pustoszały, kiedy program był emitowany. To nie był kabaret, ale widowisko kabaretowe. Przez wiele lat realizowaliśmy je tylko w studiu telewizyjnym. Potem także na estradzie w kraju i za granicą. Wszędzie tam, gdzie byli Polonusi. Oni tak bardzo kochali "Balladę", że wszystkie piosenki śpiewali z pamięci. W USA i w Kanadzie było wielkie zainteresowanie i popularność.

W tym czasie zmieniła się formuła programu w telewizji. - Teraz miał on fabułę i miejsce akcji, tak jak w przedstawieniu teatralnym. Premiery odbywały się z publicznością (ok. 700 osób) i z udziałem siedmiu kamer, co dawało świadomość, że ogląda nas kilka milionów osób. Ludzie chcieli widzieć dowcipy i aluzje we wszystkich naszych poczynaniach. I one zawsze korespondowały z rzeczywistością, mając w sobie kontekst polityczny.

Program był realizowany z przerwami do 2007 r. Wciąż był prowadzącym, ale zmieniała się jego rola. Pojawiał się w różnych postaciach. Np. Stańczyka, Jego Fluorescencji, Cześnika itd. - Zawsze narażaliśmy się władzy. I tej starej, i tej nowej. W czasach PRL mocno ingerowała w nasze programy cenzura, ale jakoś dawaliśmy sobie radę.

Na początku lat 90. stworzona została postać komendanta Ochotniczej Straży Pożarnej w Kopydłowie, którą zaczął wykonywać. - A potem teksty były pisane pode mnie. Autor i reżyser Michał Bobrowski rzucał hasło, a ja grałem. Mogłem, jako jedyny, zmieniać jego teksty. Miał do mnie wielkie zaufanie. Zrobiliśmy wiele programów, występowałem w różnych postaciach, ale komendant z Kopydłowa przyjął się najlepiej.

Publiczność pokochała tę postać. Dzięki temu do dzisiaj jest popularny i mile widziany, co czasem skrzętnie wykorzystywał w kontaktach z policją drogową. Wspomina, jak pewnego razu stróże prawa zatrzymali go do kontroli na drodze. - Zatrzymali i... kazali czekać. Podchodzę do radiowozu, a oni oglądają właśnie w małym telewizorku "Spotkanie z Balladą". Gdy po chwili zauważyli, że faceta mają "na szkle" i obok, zdębieli i wybaczyli przekroczenie prędkości.

Do dziś podróżuje po Polsce i prezentuje się w "Spotkaniach z Balladą". W wersji kabaretowej. - Ciągle też jesteśmy zapraszani za granicę. W tej chwili wciąż występuję z "Konopielka" i z estradową wersją "Spotkania z Balladą" - "Kabaret Kopydłów".

Zagrali już ok. 6 tysięcy przedstawień "Spotkań z Balladą". - Kiedyś graliśmy więcej, teraz mniej, bo i inne czasy, a i odwaga staniała. Dzisiaj liczy się profesjonalizm, same aluzje już nie wystarczą.

Zagrał w kilku filmach. Niedługo po studiach wcielił się w główną postać w serialu "Pan na Żuławach". Ale potem, jak to określa, kino jakoś o nim zapomniało. - Me upominali się o mnie, a ja nie zabiegałem o role w filmach. Miałem co robić.

Przyznaje, że myślał czasem, aby grać, gdzieś w teatrze, ale - jak stwierdza - widząc, jaki status mają aktorzy w teatrach, szybko mu się odechciewało. Śmieje się, że może wystąpić gościnnie.

Ciągle jest rozpoznawalny. - Łatwiej się dzięki temu żyje. Ludzie lubią tę postać.

Mieszka trochę w Krakowie, a trochę w rodzinnych stronach. - Dom w lesie, wokół natura, czyste powietrze, tam odpoczywam. Często też mieszkam w samochodzie, muszę bowiem przemieszczać się w różne miejsca.

Na pytanie o najbliższe plany stwierdza, że ma pewien pomysł na kontynuację "Spotkań z Balladą" z cyklu Kopydłowskiego, ale na szczegóły na razie za wcześnie. - Szukamy producenta. Ale jeśli nawet nie uda się tego zrealizować "na szkle", to zawsze można spotkać się z komendantem na żywo. Ludzie nie potrafią o nas zapomnieć i ciągle dopominają się o spektakle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji