Artykuły

Otumanienie baśnią

"Moja książka jest poezją; a jeśli nie jest, to będzie. Treść słowa poezja dostosuje się w przyszłości do mojej książki. W świecie pojęć nie ma nic stałego" pisał Hen­ryk Ibsen po ukazaniu się "Peer Gynta" do swojego ko­legi po piórze, Bjornsona. Słowa te w znacznym stopniu oddają niekonwencjonalność dzieła ukończonego w 1867 ro­ku. "Peer Gynt" jest utworem skomplikowanym, zarówno od strony formalnej - dramat pisany z założeniem, iż nigdy nie trafi na scenę (była taka moda już wśród romantyków), jak i ze względu na treść: ma­teria tej bajki-powiastki filozoficznej o tożsamości człowie­ka, granicach wolności, nieza­leżności jednostki, jest bardzo złożona. Kiedy jednak dobrze się zastanowić, trzeba stwier­dzić, że Ibsen wybrał jedyną możliwą formę do przekaza­nia niebanalnych treści - świadomie pomieszał świat re­alny z fantastyczną baśnią, su­rowość norweskiego życia z wyimaginowanym światem tro­lli. Nic dziwnego, że to dzieło, fascynujące dla czytelników z wyobraźnią, kusi także insce­nizatorów, próbujących znaleźć sceniczny klucz do tego poe­matu dramatycznego.

David Schweizer już po raz trzeci sięgnął po "Peer Gynta" i można powiedzieć, że znalazł do niego klucz. Ten amery­kański reżyser znany jest - poza USA - także w Europie Zachodniej i Japonii. Teraz przyszła kolej na Polskę i w Teatrze Studio przygotował dwie inscenizacje.

W przypadku "Gynta" moc­no dał o sobie znać ekspery­mentalny rodowód artysty. Schweizer, wykorzystując luź­ną strukturę dzieła, bawi się konwencjami teatralnymi. Bez żenady pokazuje, że właśnie robi teatr; aktorzy sami prze­noszą rekwizyty, robią tzw. efekty. Raz jest to scenka jak­by teatrzyku amatorskiego, za chwilę świetnie zainscenizowa­ne kadry niemego filmu z mu­zyką Scotta Joplina. W tytu­łową postać wcielają się trzej aktorzy - pomysł to nienowy, ale w tym konkretnym przypadku następuje dość fa­scynujące sprzężenie zwrotne - to nie tylko Peer Gynt jest wieloznaczny, wielopostaciowy. Powstaje sugestia, że w każ­dym z nas - uczestników te­go kameralnego spektaklu, jest coś z "cesarza sobkostwa". Widziałem wiele spektakli ek­sperymentalnych, opartych na starej, acz unowocześnionej konwencji dell'arte. Ale tu jest ona szczególnie na miej­scu, a poza tym Schweizero­wi udało się zbudować pewien szczególny, poetycki klimat. Tworzy go niewątpliwie postać matki i dziewczyny, tak pięk­nie grana przez Teresę Bu­dzisz-Krzyżanowską. To przed matką kreuje swoje niesamo­wite wizje Gynt, a ona z wy­rozumiałością tłumaczy, że je­den wódką się otumania, in­ny baśnią.

Ten klimat intymnej opo­wieści (co już zupełnie dobit­nie, choć nie wiem czy ko­niecznie, podkreśla finał) u­dało się osiągnąć dzięki bardzo dobremu aktorstwu. Prym wiedzie oczywiście wymienio­na już Teresa Budzisz-Krzyża­nowska, ale nie ustępują jej Zbigniew Zamachowski, Woj­ciech Malajkat, a także Mag­dalena Gnatowska i Tomasz Taraszkiewicz. Zwłaszcza że dwaj pierwsi dżentelmeni po­trafili powściągnąć swoje wy­raźnie komediowe inklinacje.

Tej mądrej sztuce o czło­wieku, jego słabościach, Schweizer nadaje, rzec by można, uczciwą formę - nie oszukuje, nie epatuje, pokazu­je tylko, że gra teatr absurdu życia. My też w nim gramy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji