Sława na pięć metrów
Bohaterką 14. "Fartu z..." w Scenie na Piętrze była znakomita polska aktorka, poetka, felietonistka, pisarka Joanna Szczepkowska.
Żeby lista była pełna to jeszcze można dodać, że maluje, rysuję i tańczę w domowym zaciszu - śmieje się Joanna Szczepkowska.
Trzepak i artyści
Od dzieciństwa otaczała ją artystyczna atmosfera: dziadek, Jan Parandowski, ojciec Andrzej Szczepkowski.
- Zawsze mnie o to pytają na wszystkich spotkaniach, a ja oczywiście mam przygotowaną historyjkę na ten temat. Teraz jednak postanowiłam powiedzieć prawdę. Byłam najzwyklejszym dzieckiem, które wychowywało się na podwórku pod (rzepakiem, cho dziłam po drzewach. Gorzej już było ze schodzeniem i nieraz trzeba było mi pomóc. Dom dziadka pamiętam, jako najlepiej zorganizowany dom, jaki znam. Wszystko tam było jak w zegarku, a na straży tego stała babcia. Dziadek wstawał o 5 rano, potem pracował przez kilka godzin, drzemka, praca. Wszystko za wsze o tej samej porze. Dziadek był raczej człowiekiem niedostępnym i nie było mowy o siadaniu mu na kolanach i cukierkach, ale za to bardzo dużo ze mną rozmawiał - opowiada Joanna Szczepkowska.
Perfekcjonista
Joanna Szczepkowska sama przyznaje, że już jako dziecko była straszną perfekcjonistką. Kiedy uczyła się jeździć na rowerze dwukołowym robiła to u siebie w pokoju.
- Jeździłam wokoło stołu w moim malutkim pokoiku w blokach. Nie chciałam, zęby dzieci widziały, jak upadam. Dopiew, kiedy opanowałam tę umiejętność mogłam wyjąć na podwórze. Oczywiście potem także upadałam. Stale miałam poobijane kolana. Na jednym mam nawet rany, któiesię nie zagoiły do teraz. Moja mama mówiła, że zagoją się, kiedy spotkam tego jedynego. Widocznie to jeszcze nie nastąpiło - dodaje bohaterka "Fartu".
Różne oblicza sławy
Jestem chyba jedyną na świecie aktorką, która najpierw zagrała Lady Makbet, a dopiero potem Julię - opowiada Joanna Szczepkowska. - Lubię każdą rolę, którą gram i staram się to robić dobrze. Należę do tych aktorów, którzy jak są dobrze przygotowani, nie mają tremy. Sława to jest bardzo dziwne stworzenie. Pamiętam, jak pojechałam do Międzyzdrojów na Festiwal Gwiazd. Kiedy wychodziło się z hotelu przed wejściem leżał czerwony chodnik. Miał chyba z pięć metrów długości. Wokoło niego kłębił się tłum proszących o autografy, ale najśmieszniejsze było to, że kiedy tylko przekroczyło się jego krawędź - nikt się już tobą nie interesował. Nagle człowiek stawał się anonimowy. Taka sława na 5 metrów.