Kabaret Gałczyńskiego
Kiedy po obejrzeniu "Nocy cudów" w Sali Prób Teatru Dramatycznego wziąłem do ręki tom Dzieł Gałczyńskiego, zawierający jego Próby teatralne - zdziwiłem się, przypomniawszy sobie, że liczy on przeszło siedemset stron druku. Gałczyński napisał dla sceny więcej niż wielu spośród naszych pisarzy, którzy przeszli do historii wyłącznie jako autorzy sztuk. Tylko czy Gałczyński pisał dla sceny? Na pewno nie wszystko co znajduje się na tych siedmiuset stronach tworzone było z myślą o inscenizacji. Nawet może ogromna większość była raczej zabawą czysto literacką, a nie teatralną. Nic też dziwnego, że autora Zielonej Gęsi odkryto dla teatru, na dobre, dopiero około roku 1956. Dzisiaj jest już w tej dziedzinie niemal klasykiem. Coraz to jakiś reżyser sięga do jego tekstów i robi z nich spektakl. Ale nigdy nie jest to inscenizacja wprost. Zawsze jest to jakiś wybór, układ, jakiś pomysł, jakaś konstrukcja. Teatr Gałczyńskiego, mimo że stosunkowo często bywa grywany - wciąż nie istnieje. Zielona Gęś i większe sztuki twórcy Babci i wnuczka wciąż są podnietą i pretekstem do tworzenia nowych kompozycji teatralnych. Może właśnie dlatego dramaturgia Gałczyńskiego jest nadal młoda. I dziś, i jutro będzie na pewno można spośród czasem zleżałych satyr Zielonej Gęsi wyciągnąć coś aktualnego czy prawdziwie zabawnego i zrobić z tego teatr. Jakiś teatr. Taki, jaki jest w danej chwili modny, lub taki jaki właśnie wymarzył sobie reżyser. To zresztą dziwne, że Gałczyński, który ma przecież tak wyraźnie zaznaczony własny styl literacki, daje zarazem tyle możliwości, tyle pretekstów dla cudzej inwencji, pomysłowości i zabawy. Dla spektaklu w Teatrze Dramatycznym akcja "Babci i wnuczka" to tylko bardzo obszerna i
słabo zaznaczona rama. W rzeczywistości jest to kabaret. Kabaret z bardzo różnorodnymi "numerami", skeczami i piosenkami, napisany w całości kilkanaście lat temu przez Gałczyńskiego. Nie ma w tym kabarecie ani zaskakujących aktualności, ani też żadnych rewelacyjnych odkryć artystycznych. Jest to po prostu naprawdę dobry kabaret. I przykład świetnej, fachowej, a zarazem lekkiej i dowcipnej teatralnej roboty. Co ciekawe, jest to debiut reżyserski absolwenta PWST Piotra Piaskowskiego, debiut znakomity, najlepszy chyba od kilku lat. Inna rzecz, że Teatr Dramatyczny zadbał o debiutanta. Spektaklem opiekował się Jan Kosiński i on też zaprojektowali wspaniałą dekorację. Jak to zwykle u niego, niezwykle czysto i pięknie narysowaną, przedłużającą, poprzez cudowne użycie perspektywy, maleńką scenkę o dobre kilkanaście metrów w głąb. Irena Burke zrobiła doskonałe kostiumy, naprawdę dowcipne, ale ani trochę, jak to często przy takich okazjach bywa, nie przesadne. Szczególnie pięknie wygląda Danuta Szaflarska jako demoniczna Babcia, ubrana w strój amazonki, z ogromnym batem w ręce. Zarówno ta niezwykła Babcia, jak i w ogóle nastrój i styl całego przedstawienia świadczą wyraźnie o tym, że jego twórcy chcieli mocno osadzić Gałczyńskiego w tradycji dramatu awangardowego. Powinowactwa z Witkacym są tu pokazane bardzo przejrzyście. I cała w ogóle koncepcja kabaretu lub raczej nadkabaretu jest z Witkacego rodem. Nie znaczy to wcale żeby cały spektakl miał coś z historycznoliterackiej czy teatrologicznej rozprawki dyplomowej, wykonywanej na scenie. Wprost przeciwnie. To dobry i żywy teatr! Jest w nim - tak urocza i w lekturze Prób teatralnych Gałczyńskiego - przedziwna mieszanina surrealizmu i trzeźwej satyry aktualnej, przeczucia absurdalnego teatru i negowanego ustawicznie, ale dochodzącego wciąż do głosu sentymentalizmu. Taka jest scenografia "Nocy cudów" i taki jest cały spektakl.
Gra w nim zespół bardzo wyrównany, w którym wszyscy, o dziwo, potrafią śpiewać, tańczyć, ruszać się po scenie, a przede, wszystkim umieją bawić się tym co robią. Bez tej własnej aktorskiej zabawy, bez poczucia hecy i zgrywy nie może być przecież prawdziwego kabaretu. Trudno tu wystawiać cenzurki czy oceniać role. W kabarecie nie ma przecież mowy o budowaniu postaci, o analizie charakterów, widać tylko mniejszą lub większą sprawność, mniejsze lub większe poczucie humoru. Na czoło na pewno wysuwa się czworo aktorów: Szaflarska, Traczykówna, Kęstowicz i Pietruski, ale wszyscy pozostali grają bardzo dobrze i - Damięcki, i Koczanowicz, i Duryasz. W sali Prób Teatru Dramatycznego zawsze, od czasów "Parad" i "Konia", udają się wszystkie lekkie, kabaretowe spektakle. Zmieniają się dyrekcje, zmienia się zespół, a przedstawienia ciągle są dobre. I co ciekawe, zachowuje się w nich jakiś własny, odrębny styl. Chociaż są tworzone wciąż przez nowych reżyserów i grane przez nowych aktorów. Na "Nocy cudów" przypominają się troszeczkę i "Koń", i "Parady", i "Szkoda wąsów". Na tej samej scenie istnieje zresztą jeszcze inna, bardzo dobra tradycja, tradycja prapremier najciekawszych współczesnych dramatów (Krzesła, Kartoteka, Grupa Laokoona). Obie te tradycje na pewno warto kontynuować. Bo jako scena Sala Prób jest bardzo udana. Jest w niej chyba rzeczywiście dobra magia budynku teatralnego, o której mówi Jan Kosiński, że działa od poczęcia - jak jakiś budynek zostanie od razu pomyślany jako dobry teatr, to zawsze, niezależnie od wszystkiego, będzie w nim - dobry teatr.