Klapa Eryka, Larry górą
Policja odnalazła zwłoki znanego angielskiego krytyka muzycznego. Podejrzewała, że został zamordowany, ponieważ brutalnie zaatakował jednego ze znanych kompozytorów. Wcześniej sam tego kompozytora wylansował.
Śledztwo wykazało jednak, że krytyk i kompozytor to... ta sama osoba. A domniemane morderstwo okazało się być samobójstwem.
Zdarzenie miało miejsce w Anglii w latach trzydziestych. Na scenę teatralną przeniósł je znakomity dramaturg angielski Ronald Harwood.
Psychologiczny koszmar i staromodna opowieść detektywistyczna w jednym. Dramat Ronalda Harwooda "Zatrute pióro" miał swoją prapremierę w Starym Teatrze w Krakowie.
Zapowiadało się wielkie święto. Do Krakowa przyjechał sam autor. Jego dziadkowie urodzili się pod Warszawą, a ojciec na Litwie.
Miłośnikom teatru Harwood jest znany przede wszystkim jako autor wielkiego przeboju teatralnego - "Garderobianego".
Jednak najnowszy dreszczowiec psychologiczny, "Zatrute pióro", nie wytrzymuje porównań z poprzednim dramatem Harwooda. A na pewno jego krakowska inscenizacja.
Brak w niej wielkiej kreacji. Co prawda reżyser zaangażował cenionych aktorów, cóż z tego - nie potrafił ich właściwie poprowadzić. Najsłabszy okazał się wykonawca głównej roli Eryka - Tadeusz Huk. Jest to nieznośne, tym bardziej że wykonawcy ról co najwyżej drugoplanowych - Anna Dymna (Peanut) i Roman Gancarczyk (Lany) - grają świetnie. I to oni, mający pozostawać w cieniu, ściągają na siebie całą uwagę.
Zamiast napięcia i grozy kryminalnej zagadki, na scenie kameralnej Starego Teatru hula nuda i monotonia.
Oklaski po zakończeniu spektaklu były zdawkowe, trwały krótko. Zaś autor przedstawienia, Ronald
Harwood, zapytany przez nas o ocenę spektaklu, znacząco wymówił się zmęczeniem. Czyżby zmęczył się oglądając własną sztukę?