Artykuły

Zaczyna się liczenie szabel

- Jestem wdzięczny Wojciechowi Bogusławskiemu, że napisał dramat, który rezonuje tu i teraz. Ale nie wydaje mi się, żeby to były jakieś prorocze lub magiczne kwestie. Po prostu czasem robimy kółko i znajdujemy się znowu w podobnym momencie - mówi Michał Kmiecik, reżyser spektaklu "Krakowiacy i Górale". Premiera - w piątek w Teatrze Polskim w Poznaniu.

Marta Kaźmierska: W jakim celu wystawia się dramat sprzed ponad dwóch stuleci?

Michał Kmiecik: W takim samym celu, w jakim wystawia się każdy inny tekst. Żeby zrobić coś, co będzie o naszym "tu i teraz". Obawiam się, że "Krakowiacy i Górale" Wojciecha Bogusławskiego z dnia na dzień są coraz bardziej o nas. Dramat opowiada o dwóch plemionach, które są na siebie nastroszone i w pewnym momencie zaczynają się tłuc. Dochodzi do rękoczynów i nie kończy się to wszystko rozlewem krwi tylko dzięki interwencji spauperyzowanego inteligenta. Wydaje mi się, że żyjemy znowu w takiej sytuacji, w której ten podział faktycznie istnieje. Gdzie kłócą się ze sobą więcej niż dwa plemiona. Co jest wspaniałe w "Krakowiakach i Góralach"? To, że ten konflikt jest ni przypiął, ni wypiął. Niespecjalnie wiadomo, co właściwie zrobili sobie nawzajem tytułowi bohaterowie, żyjący ze sobą przez miedzę. Nie jest to ani konflikt klasowy - bo i tu, i tam mamy chłopstwo, ani religijny - bo jedni i drudzy są przecież katolikami. My też na co dzień dajemy się napędzać i wrabiać w różne durne konflikty, które nie załatwiają żadnych spraw. Większość podziałów w polskim społeczeństwie to są bardzo pozorne i błahe sprawy. Nie przypominam sobie demonstracji przeciwko podwyższeniu wieku emerytalnego. Nie mamy chyba jako Polacy takiej zdolności, żeby kłócić się w kwestiach ważnych, fundamentalnych, natomiast lubimy się pokłócić o symbole.

O krzyż.

- O krzyż, o flagę, o wraki. I tak dalej. O wszystko, tylko nie o to, co miałoby realny wpływ na nasze życie.

Fakt, że wystawiacie ten dramat, ma szansę w niezwykły sposób spuentować to, co się dzieje w Sejmie.

- Pamiętam histerię moich znajomych w maju, po wyborze nowego prezydenta. Albo list opublikowany przez "Gazetę Wyborczą", zaczynający się chyba od słów "Panie prezydencie, jak ja się Pana boję". Nie mogliśmy przewidzieć, że polityczna zmiana będzie wyglądała aż tak fatalnie. Okazuje się, że intuicja przy wyborze tego tekstu nas nie myliła.

Szkoda, że idziemy w tę stronę jako pewna zbiorowość. Ale skoro już idziemy, to zmierzmy się z "Krakowiakami i Góralami" Bogusławskiego. Jego obraz społeczeństwa jest naprawdę trafny. Aż za bardzo trafny.

Brak zgody mamy w genach? Trudno przecież podejrzewać Bogusławskiego o posiadanie kuli pokazującej przyszłość.

- Nie podejrzewam Bogusławskiego o korzystanie z kuli. Nie wyciągałbym też zbyt pochopnych wniosków z jego przynależności do loży masońskiej - bo wiem, że jedna z piosenek z "Krakowiaków i Górali" stała się hymnem jednej z lóż. A poważnie - nie wierzę w genetyczne cechy narodowe. Bogusławski pisał tekst dramatu w dość specyficznym momencie, między drugim a trzecim rozbiorem. Prapremiera miała miejsce dwa tygodnie przed wybuchem Insurekcji Kościuszkowskiej. Bogusławski wzywał do narodowej zgody w trochę innym kontekście. Kraj był podzielony, ale też czysto fizycznie zagrożony. Wyobraźmy sobie, że jesteśmy po drugim zaborze i Polska nam się trochę kurczy.

Jestem wdzięczny Wojciechowi Bogusławskiemu, że napisał dramat, który rezonuje tu i teraz. Ale nie wydaje mi się, żeby to były jakieś prorocze lub magiczne kwestie. Po prostu czasem robimy kółko i znajdujemy się znowu w podobnym momencie.

Opowiesz trochę o inspiracjach?

- Długo nie mogłem znaleźć muzyki Jana Stefaniego do "Krakowiaków i Górali". Nie byłem w stanie trafić na żadną płytę. Jakoś chyba w listopadzie nasz kierownik muzyczny Adam Domurat przyniósł nagranie z Warszawskiej Opery Kameralnej, ze spektaklu w reżyserii Kazimierza Dejmka. Wcześniej, żeby się osłuchać z tą muzyką, oglądałem jakieś rejestracje spektakli Olgi Lipińskiej i Krzysztofa Kolbergera. U Kolbergera znalazłem dosztukowane piosenki, m.in. "Zdrowie wasze w gardła nasze". Wtedy, na początku lat 90., to wezwanie do zgody trzeba było traktować absolutnie dosłownie. "Już wygraliśmy, teraz nasi ludzie z Solidarności są już w Sejmie, oni już tam wszystko zrobią, proszę się nie kłócić". Więc ten tekst Bogusławskiego ma też dość dużą historię instrumentalnego traktowania. I bywał wykorzystywany do niecnych celów.

Nie ma współczesnych tekstów, które w równie trafny sposób opowiadałyby o zgodzie i jej braku?

- Pomysł na wystawienie "Krakowiaków i Górali" wyszedł od dyrektora artystycznego Teatru Polskiego Macieja Nowaka. Kiedy go przeczytałem, zobaczyłem, że to jest tekst z jednej strony na teraz - na nasze nastroje społeczne, na naszą histerię. A z drugiej strony, że to bardzo dobra pozycja dla tego zespołu, który jest naprawdę wielkim kłębowiskiem talentów. Ta wielka opera narodowa zjawia się po prostu w odpowiednim miejscu i czasie.

Będą na scenie jakieś echa tej współczesności, która was otacza?

- Robimy "Krakowiaków i Górali" Wojciecha Bogusławskiego, co oznacza, że robimy "Krakowiaków i Górali" Wojciecha Bogusławskiego. Jeżeli ktoś przychodzi do kasy i kupuje bilet, to zawiązujemy jakąś umowę. Oczywiście zawsze mamy do czynienia z jakąś interpretacją tekstu, najlepszą, jaką potrafimy zrobić. Jeśli jednak piosenki z "Krakowiaków i Górali" były śpiewane na ulicach insurekcyjnej Warszawy, jeśli pruscy szpiedzy wysyłali do Berlina alarmujące depesze i próbowali blokować przedstawienia, to chyba znaczy, że to był naprawdę dobry tekst. Może mu zaufajmy i sprawdźmy, co działa, a co nie działa. Wiele osób, gdy zaczynaliśmy pracę, pytało: "Hm, no dobrze, ty przepisujesz? Czy Piotr Morawski, dramaturg, przepisuje Bogusławskiego?". Nie przepisujemy. Część muzyki napisał Jan Stefani. Inną część Mateusz Górny "Gooral". Parę piosenek ja znalazłem. Aktorzy mówią wierszem. Takie rzeczy się u nas dzieją.

Maciej Nowak wpada na próby?

- Nie. Nowak przywitał nas na pierwszej próbie i zakończył słowami: "No, to do zobaczenia na pierwszej generalnej". Czuć zaufanie do tego, co robimy. Takie myślenie, że jeżeli zostaliśmy zaproszeni do tej wspólnej przygody, to róbmy to.

Kiedy zaczęliście pracę?

- 22 września o godz. 10 rano.

To długo już próbujecie.

- Ale to też jest duża rzecz. W przedstawieniu bierze udział prawie cały zespół -16 osób i nie będziemy udawać, że to jest sztuczka do pyknięcia w godzinę. Lubię w teatrze to, że mogę wejść w jakiś świat i w nim przebywać. Mam nadzieję, że widzowie też poczują się zaproszeni do jakiejś opowieści o nas samych, o naszej współczesności.

Jak patrzysz na tę współczesność po wielu godzinach przebywania w teatrze?

- Bardziej od kolejnych doniesień, newsów czy nowości interesuje mnie klimat społeczny. To, jak ze sobą rozmawiamy, co się z nami dzieje i czemu dajemy wyraz. Nagle znowu wszyscy zaczęliśmy się interesować polityką. Nagle znowu zaczęło się liczenie szabel. Mobilizacja jest dobra, tylko pytanie, w jakich sprawach. Polityka partyjna interesuje mnie na tyle, na ile wpływa na prawo i ustrój.

Boisz się rewolucji?

- Traumy stanów wojennych i transformacji skutecznie uniemożliwiają mobilizację w jakichś sprawach sensownych. Zagrożony Trybunał Konstytucyjny - to nie brzmi aż tak, żeby można było uznać, że skłoni kogoś do buntu. Nikt się nim do tej pory właściwie nie interesował. Aż tu nagle okazało się, że jest jakiś trybunał! Obawiam się, że nie jesteśmy zdolni do rewolucji. Choć oczywiście byłaby to kusząca perspektywa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji