Pusty teatr nie ma sensu
Autor "Garderobianego", sztuki, która niemal codziennie grana jest gdzieś na świecie, zaliczył wszelkie stopnie teatralnego wtajemniczenia. Był maszynistą teatralnym, garderobianym i aktorem zanim w 1960 roku zadebiutował jako dramaturg, odnosząc w tej dziedzinie spore sukcesy. Brytyjski pisarz, od września tego roku prezes światowego Pen Clubu, odwiedził ostatnio Kraków z okazji premiery sztuki "Zatrute pióro" i spotkał się z dziennikarzami w Starym Teatrze.
Wyreżyserowany przez Krzysztofa Orzechowskiego na Scenie Kameralnej spektakl jest drugą, po angielskiej prapremierze w maju tego roku, sceniczną realizacją dramatu "Zatrute pióro" - podobnie jak inne dramaty Harwooda - posiada dość sensacyjną fabułę, opartą na autentycznym wydarzeniu, które bulwersowało w latach 30. angielską opinię publiczną. Młody, lecz dobrze znany w brytyjskich kręgach muzycznych kompozytor popełnił jakoby samobójstwo. Policja miała jednak powody podejrzewać, że muzyk został zamordowany - od jakiegoś czasu pomiędzy nim a jednym z krytyków muzycznych trwał zacięty spór.
"W kontrowersjach między krytykiem a artystą nie byłoby nic dziwnego - przyznał Ronald Harwood - gdyby nie zakończyły się śmiercią. Mnie najbardziej zainteresowała relacja twórca i jego wewnętrzny krytyk.
Twórczość możliwa jest jedynie wtedy, gdy oba elementy pozostają w równowadze. Gdy zaczyna dominować duch krytyka - tworzenie staje się niemożliwe, dominacja ducha artysty odbija się niekorzystnie na poziomie dzieła. Istnienie zawodowych krytyków jest faktem. Trzeba robić swoje, wiedząc, że oni także muszą robić swoje - obronił się pisarz zapytany, czy recenzenci są potrzebni. - Piszę od 1960 roku i nigdy nie byłem ulubieńcem krytyki. Nie można nikomu zabronić dywagacji, chociaż chwaląc czy ganiąc, krytycy jednocześnie mają i nie mają racji"
Na temat "Garderobianego" powstały eseje, z których wynikało, iż jest to sztuka o wojnie, o przetrwaniu kultury, psychologicznych relacjach między panem a sługą, podczas gdy - zdaniem autora - jest to po prostu dramat o aktorze i jego garderobianym...
Harwood doskonale zna teatr, a jego sztuki łączy wspólna cecha - popisowe role, które dają aktorom możliwość stworzenia wspaniałych kreacji.
Jednak pierwsza recenzja "Garderobianego", którą Harwood usłyszał od Johna Gielguda, nie zapowiadała światowej kariery dramatu: - Sztuki, które dzieją się na zapleczu sceny, nigdy nie odnoszą sukcesu - zawyrokował znany brytyjski aktor wprawiając autora w stan frustracji. Podobnie zareagował jeden z redaktorów "Dialogu", któremu Michał Ronikier, mieszkający w Krakowie tłumacz Harwooda, zaproponował druk tekstu: co kogo obchodzi angielski aktor grający króla Leara w czasie wojny? Czas pokazał, jak bardzo się mylili. Harwood napisał także sztukę o zabójstwie księdza Popiełuszki, chociaż, jak twierdzi, tematy polityczne nie stanowią najwdzięczniejszej materii dla teatru. Jego zdaniem teatr powinien ukazywać to, co nieświadome, odwoływać się nie tyle do intelektu, co uczuć widzów. Do napisania sztuki, w której zderzone zostały kościelne protokoły z procesu zabójców i telewizyjne relacje, został sprowokowany przez znajomą Polkę. "Dla mnie, jako Żyda, którego dziadkowie pochodzą spod Warszawy, praca nad sztuką o polskim księdzu była szczególnie interesującym przeżyciem" - stwierdził. Nie myślał o wpisaniu się w legendę księdza Popiełuszki, temat, którego się podjął, stanowił dla niego wyzwanie. Losy sztuki po jej napisaniu przypominają, zdaniem Harwooda, rzucenie kamienia w wodę. Czasami woda zatacza coraz szersze kręgi, czasami nie pozostaje żaden ślad...
"Chcę, aby ludzie przychodzili do teatru. Nie tylko dla pieniędzy, choć miło jest otrzymać dobre wynagrodzenie za to, co się robi. Przede wszystkim dlatego, że pusty teatr nie ma sensu. Staram się więc pisać tak, aby moje sztuki miały widownię" - przyznał otwarcie dramaturg.