Artykuły

Ślepa miłość

CZY warto pójść do Teatru Kameralnego na "Zatrute pióro" w reż. Krzysztofa Orzechowskie­go? Z pewnością - tak. Należy zobaczyć sztukę Ronalda Harwooda, najlepszego brytyjskiego dramaturga i prezesa międzyna­rodowego PEN Clubu. Trzeba posłuchać świetnej muzyki skom­ponowanej dla tego spektaklu przez Andrzeja Zaryckiego i zo­baczyć Annę Dymną, która na scenie nie pokazuje się niestety zbyt często. Tym razem w nie­wielkiej roli wiecznie pijanej Penaut, damy do towarzystwa londyńskich pedałów - stwo­rzyła pełną temperamentu, do­skonale zagraną postać.

Każde pojawienie się Dymnej ożywiało spektakl tonący w me­tafizycznym mroku... i nudzie. Nie ożywiło jednak jej scenicz­nych partnerów - zupełnie nie­określonego Mieczysława Grąb­ki, szepcącej coś w ukryciu Be­aty Paluch czy wreszcie Tadeu­sza Huka, od którego majesta­tycznej postaci dokładnie odbi­jały się rozterki głównego bo­hatera. A przecież to właśnie Harwood, który teatr zna "od pod­szewki" (był maszynistą a po­tem, jak sam mówi - świetnym garderobianym i marnym akto­rem) stwarza w swych sztukach możliwość powstawania prawdziwych kreacji. Inspiracją "Zatru­tego pióra" były wydarzenia to­warzyszące śmierci krytyka mu­zycznego Philipa Heseltine'a. któ­ry w grudniu 1930 r. popełnił sa­mobójstwo wkładając głowę do piecyka gazowego. Okoliczności jego śmierci rozpatrywała powo­łana przez koronera ława przysięgłych. Opinia publiczna do­wiedziała się, że krytyk był je­dnocześnie kompozytorem. Naj­pierw promował swą twórczość, a później zaciekle ją zwalczał... Dwie biografie tego samego czło­wieka bardzo się różniły - kom­pozytor żył na wsi ze swoją ko­chanką, a krytyk - był homo­seksualistą i mieszkał w Londy­nie. Schizofreniczne rozdwojenie jaźni głównego bohatera pozwo­liło autorowi na postawienie wie­lu zasadniczych pytań dotyczą­cych zależności między sztuką a jej odbiorcą, twórcą i jego kry­tykiem... Trudno jest na te py­tania odpowiedzieć, życie z nimi doprowadziło Heseltine'a do tragicznego końca. Ten koniec to finał sztuki, który jednak w Te­atrze Kameralnym rozwiązuje niewiele. Reżyserowi i aktorom zabrakło metody na klarowne przedstawienie zawartych w niej problemów. Zdarza się to nawet w Starym Teatrze.

Ronald Harwood przyjechał do Krakowa pełen nadziei. Warsza­wska premiera jego "Garderobia­nego" (z Pszoniakiem i Zapasiewiczem w rolach głównych) by­ła kiedyś wielkim sukcesem. Prapremiera "Zatrutego pióra", która odbyła się w Mancheste­rze wiosną tego roku nie udała się. Na konferencji prasowej oświadczył, że już nigdy nie bę­dzie reżyserował swoich przed­stawień i że właśnie w Starym Teatrze chce się dowiedzieć o czym właściwie jest jego sztuka. Krzysztof Orzechowski złożył wówczas deklarację miłości (określenie samego reżysera) mó­wiąc o tym jak bardzo drama­turgia Harwooda do niego prze­mawia. Nie po raz pierwszy okazało się, że miłość jest ślepa...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji