Artykuły

Małgorzata Potocka: Pokłady siły i mądrości są w naszych głowach

- Dla Teatru Sabat poświęciłam życie, majątek, dosłownie wszystko. Wychodziłam więc z założenia, że artyści, którzy u mnie występowali, musieli to miejsce chociaż lubić - mówi Małgorzata Potocka, tancerka i dyrektorka Teatru Sabat.

Mówi, że ma nowe serce - silniejsze i młodsze. Dzięki temu ma też więcej energii. Uważa, że trzeba cieszyć się każdym dniem. Prowadzi niełatwy biznes i codziennie... zakochuje się na nowo.

Niedawno przeszła operację. Śmierć zajrzała jej w oczy. Na szczęście teraz czuje się świetnie. Małgorzata Potocka (62) zyskała nową energię do życia.

Pani Małgorzato, jak się dziś pani czuje?

- Dziękuję, dobrze. Ale powiem pani, że jeżeli chociaż raz zapuka do naszych drzwi śmierć, to natychmiast zaczynamy inaczej traktować życie.

Choroba panią zmieniła?

- Kolejny raz uświadomiła mi, że nasze życie jest tak naprawdę chwilą. W każdym momencie może się zakończyć. Tego lata byłam już na granicy śmierci. Zaczęłam zadawać sobie pytania: jak żyłam, co zrobiłam i jak bym żyła dalej, gdyby tylko było mi to dane. Ta sytuacja jeszcze mocniej uświadomiła mi, że trzeba cieszyć się każdym dniem. Dzisiaj mam nowe serce - silniejsze, młodsze. Zyskałam mnóstwo energii, siły i determinacji, żeby dalej prowadzić mój ukochany Teatr Sabat i wystawiać w nim piękne spektakle.

Lekarze dali pani jakieś ograniczenia? Czy może pani żyć tak, jak dawniej?

- Lekarze zawsze robią jakieś ograniczenia. Ale ja niekoniecznie się do nich stosuję. Tak naprawdę wszystko zależy od mojego samopoczucia. Jak mam gorszy nastrój, to się oszczędzam i zdecydowanie mniej szaleję. A gdy tylko czuję się normalnie, to idę swoim własnym rytmem.

Na kogo mogła pani liczyć najbardziej w tych najtrudniejszych dla pani momentach?

- Mnóstwo przyjaciół było wtedy przy mnie. W odwiedziny do szpitala przyszli nawet ci, którzy byli ze mną pokłóceni. Cały czas był przy mnie mój wielki przyjaciel Iwo Orłowski. To właśnie on uratował mi życie. Dzięki niemu trafiłam do szpitala i postawiono mi słuszną diagnozę.

Iwo jest tylko pani przyjacielem? Myślałam, że łączy was coś więcej?

- Trudno powiedzieć... Na razie jest między nami wielka przyjaźń. Iwo występuje też w moim teatrze. Robimy razem spektakle i po prostu bardzo się lubimy. Co będzie dalej, życie pokaże.

Zalicza się pani do kobiet, które odpowiedzialnością za rozpad związków obarczają partnerów, czy raczej szuka pani winy w sobie?

- Wina zawsze leży pośrodku. Uważam, że jeżeli coś w związku nie wyjdzie, to po prostu trzeba się do tego przyznać. Zbyt krótkie jest nasze życie, aby je sobie jeszcze bardziej komplikować.

A może czasami warto zawalczyć o miłość?

- Nigdy nie walczyłam o żadną miłość. Kiedy mężczyzna mnie kocha, to jesteśmy razem i nasza miłość trwa, dopóki darzy mnie głębokim uczuciem. Gdy tylko poczuję, że miłość chociaż odrobinę się wypala, to natychmiast uciekam. Po co miałabym być kulą u nogi? Ja chcę być tylko szczęściem drugiego człowieka. Właśnie w taki sposób staram się żyć.

Czy po rozwodzie odnalazła pani wspólny język z byłym małżonkiem?

- Nasz rozwód był inny niż wszystkie. Usiedliśmy z Janem, na spokojnie przegadaliśmy wszystko i rozstaliśmy się w przyjaźni. Nie mamy sobie nic do zarzucenia, poza tym, że nam nie wyszło. Trudno jest mi zaakceptować brak sukcesu. Ale żyje się przecież dalej...

Rozstanie było jedyną decyzją?

- Było jedyną mądrą decyzją. Głupotą okazał się w naszym przypadku ślub. Był pozbawiony sensu. Ja nie chciałam rezygnować ze swojej pracy. A Jan cały czas uważał, że było mnie za mało w jego życiu. Powiedział, że nie jestem taką żoną, jaką sobie wyobrażał, że będę. Nawał mojej pracy był główną przyczyną rozpadu naszego związku. Ale ja nigdy nie poświęciłabym teatru dla żadnego mężczyzny.

W tym roku pani teatr obchodzi jubileusz 15-lecia. Jak pani, jako kobieta i artystka, zmieniła się przez te lata?

- Stałam się jeszcze silniejsza. Nigdy nie miałam z tym problemów, bo jestem jedynaczką i od 18. roku życia byłam zdana wyłącznie na siebie. Z moim ojcem poznałam się dopiero w dorosłym życiu. Dziś już wiem, że ludzie potrafią być wspaniali, ale jednocześnie... podli.

Ktoś panią szczególnie rozczarował przez te lata?

- Na maksa dostałam w kość od moich artystów. Z niektórymi musiałam nawet pożegnać się na dobre. Trudno było mi działać z ludźmi, którzy nie kochali miejsca, w którym pracowali. Dla Teatru Sabat poświęciłam życie, majątek, dosłownie wszystko. Wychodziłam więc z założenia, że artyści, którzy u mnie występowali, musieli to miejsce chociaż lubić.

Jak wygląda życie Małgorzaty Potockiej poza teatrem?

- Jest bardzo wyciszone. Wracam do mojego domu, gdzie czekają na mnie ukochane zwierzęta. Miałam dwie papugi, teraz została mi tylko jedna i trzy pieski. Uwielbiam z nimi przebywać. W domu zazwyczaj odpoczywam lub projektuję kostiumy i pomysły na kolejne rewie.

Naprawdę nie prowadzi pani otwartego domu?

- Dom jest moją oazą spokoju. To w domu nareszcie mogę być nieumalowana i swobodnie chodzić w dresie. Bardzo bliskich przyjaciół sporadycznie do niego zapraszam, ale generalnie wszystkie spotkania towarzyskie staram się załatwiać w teatrze.

Jest pani perfekcyjną panią domu?

- Nic z tych rzeczy! Nie gotuję i nie sprzątam. Nigdy tego nie robiłam. Nawet gdybym chciała, nie miałabym kiedy tego robić. Dużo pracuję i tak mnie to pochłania, że nie znalazłabym czasu na takie rzeczy.

A zakupy? Lubi je chyba każda kobieta.

- Zakupy lubię, ale we Włoszech. Tylko tam są one dla mnie prawdziwą rozkoszą. W Polsce nie lubię tych wielkich domów towarowych. Męczą mnie. Jak czegoś potrzebuję, to wpadam do nich na jednej nodze i od razu z nich uciekam.

Wierzy pani w to, że możliwe jest zaprojektowanie sobie życia?

- Znam takie kobiety, które wszystko projektują. Nie uważam jednak, że są one szczęśliwe. Moim zdaniem takie zaprogramowane życie przynosi zupełnie odwrotny skutek. Ale nie da się ukryć, że to znak dzisiejszych czasów, które są bezwzględne, bo eliminują nasze emocje i uczucia.

To jak żyć, żeby odczuwać pełnię szczęścia?

- Żyjąc na maksa. Ja tak robię. Dzięki takiemu podejściu cały czas czuję, jakbym była w pełni życia. Nie przejmuję się przemijaniem. Nie ma chyba nic gorszego, jak spoczęcie na laurach i stwierdzenie, że jesteśmy za starzy, za brzydcy i że nic dobrego nas już w życiu nie czeka. Prawda jest taka, że możemy być w formie do końca naszych dni. Pokłady siły i mądrości są w naszych głowach. Jeżeli je uruchomimy, to damy sobie radę ze wszystkim. Bo życie jest przecież po to, aby je pięknie przeżyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji