Podróż do przepaści
SZTUKA Władysława Zawistowskiego, której pierwsza wersja napisana została latem 1980 roku, niejako współuczestnicząc w owym ruchu dziejów, którego wówczas doświadczyliśmy, zdaje się być wyjątkowo atrakcyjnym tworzywem dla reżysera czującego groteskę, potrafiącego przez jej krzywe szkiełko przyglądać się historii i znającego się na teatralnej zabawie konwencjami. Ale na scenie "Podróż do krańca mapy", mimo iż znalazła dla siebie - w osobie Ryszarda Majora - takiego reżysera, nieco rozczarowuje.
Aczkolwiek trzeba przyznać, iż spektakl w Polskim to realizacja rzetelna, spójna stylistycznie, stawiającą ważkie aktualne pytania, a na tle dotychczasowych premier sezonu może i najciekawsza na tej scenie. Skąd więc rozczarowanie? Z nadmiaru oczekiwań? Ze skali możliwości, które chyba nie zostały tu wykorzystane w pełni?
"Podróż..." to powiastka filozoficzna ubrana w szaty celowo pożyczone u mistrzów teatralnej groteski; jest w niej Gombrowicz (szczególnie "Operetka"), Mrożek ("Vaclaw"), Rymkiewicz. Nie bez przyczyny. Dramat Zawistowskiego to przecież swoista żonglerka konwencjami. Opowieść o historii jako o przemianach konwencji właśnie, o dziejach Europy widzianych też z perspektywy dziejów kultury, języka, sztuki. Mówiąc inaczej: tytułowa podróż, jaką tu odbywają bohaterowie - to wędrówka przez cywilizację, przez tę dynamiczną współczesność, jaką był nasz kończący się wiek. Nie tylko zresztą ten wiek - cała nowożytna "historia, która ruszyła". W jej dynamice politycznych i społecznych procesów... Sam pomysł fabularny - dzieje ekspedycji, która ku chwale Cesarstwa wyrusza, by zbadać to, co jest za jego granicami (jeśli to coś w ogóle jest), wędrując zaś przemierza nie tylko przestrzeń, ale i czas - dawał znakomite pole do rozwijania wątku coraz szybszych przemian, u których krańca zieje groźna pustka. Był również trafny teatralnie - stwarzał okazję przenoszenia scenicznych zdarzeń, stylizowanych na "przygodę" losów wyprawy, na tło dziejów zmieniające się tak gwałtownie, że aż groteskowo, tak groteskowo, że przerażająco.
I Major, na ogół, korzysta z owej okazji. Ekspedycja, której członkowie wykruszają się powoli, acz nieuchronnie, jest w jego spektaklu metaforą czytelną, początkowo tylko zabawną, z czasem groźną. Przedstawienie kuleje jednak w szczegółach. Nie zawsze sprawne w samym opowiadaniu (wątki rwą się, postaci z zewnątrz pojawiają
się i znikają zbyt "mechanicznie") zdaje się być wyzbyte teatralnego nerwu; nie ma w nim tej iskry, która w historiozoficzny zamysł wprowadziłaby coś co można by nazwać rysem tragicznym. Coś co złamałoby gładką, dowcipną narrację. Co mogło i powinno być wstrząsem. Niechby tylko teatralnym, a lepiej: emocjonalnym. Bo rzec, iż zmierzamy od republiki do anarchii, poprzez zasadzki rewolucji i demokracji, ku chaosowi - to mało.
Chodzi wszak o to, co zrozumiemy z tej drogi? Czym ona dla nas jest?
Ta refleksja znaczy zresztą sporo w sztuce Zawistowskiego, która jest przecież nie tylko wariacją na temat szaleństwa dziejów, ale też i pytaniem o granice wolności. O miejsce i rolę jednostki w miażdżących ją dziejowych procesach. Tymczasem spektakl mówi o tym nie dość wyraźnie. Owszem, finał zdaje się zmierzać ku tego rodzaju poincie. Ale jest teatralnie słaby, bez wyrazu. Pobrzmiewa nawet trochę banałem. Życie przeciw historii? Zgoda, ale jak o tym rzec, by nie stało się to trywialnym happy endem? Major tego nie potrafił. Doprowadza bohaterów na skraj przepaści, ale czym ta przepaść jest w istocie - mówi niewyraźnie.
Szkoda, bo od tej pointy, jak sądzę, dużo zależało. "Podróż..." ma swój rytm (m.in. dzięki muzyce Stalmierskiego, z wdziękiem i wyczuciem... pastiszu nawiązującej do klimatu filmowych utworów Kitaro), swój koloryt (udana scenografia Banuchy, ascetyczna, ale w tej surowości mająca wiele poezji) i problem do przekazania. Nie brak jej dowcipu. Grana jest zgodnie z konwencją, tworząc szereg wyrazistych figur (warto wyróżnić tu Pietrka - Sławomira Kołakowskiego, ale także Sierżanta - Michała Janickiego i ojca Owsianego - Jacka Piotrowskiego). Mimo to, jak już na wstępie napisałem, spektakl budzi niedosyt. Zabrakło jakby przekonania, iż tworzywo sztuki jest wystarczającym materiałem, aby czerpać zeń głębiej. Zabrakło też chyba nieco inscenizacyjnej wyobraźni.
Na koniec jeszcze jedna kwestia. Spektakl mówiący o historii i naszej wspólnej wędrówce przez jej rozłogi - wzbudził dość blade zainteresowanie widzów. Jakbyśmy wszyscy byli już tą wędrówką, naszym byciem w historii, zmęczeni. Paradoksalnie nabiera przez to dodatkowych sensów gorzkie przesłanie "Podróży...", która też przecież jest wyrazem tego zmęczenia.