Artykuły

Nowy Jork nie jest odległym światem

- To jest bardzo specyficzne pomieszanie form: z ekranów mówią starzy amerykańscy artyści. Na żywo grają z nimi młodzi polscy aktorzy - w zupełnie innej konwencji. Myślę jednak, że jakieś nici się między nimi rozciągają, że wszystkich: Kantora, nowojorską awangardę i aktorów z miejskiego teatru w Bydgoszczy, łączy wyczuwalny idealizm, romantyczna prowokacja - z Magdą Mosiewicz o spektaklu "Kantor Downtown" w Teatrze Polskim w Bydgoszczy rozmawia Emilia Walczak w Bydgoskim Informatorze Kulturalnym BiK.

Dlaczego akurat Bydgoszcz?

- Ponieważ w Bydgoszczy jest teatr, który interesuje się światem. I pozwala na eksperymenty formalne.

Podczas przyglądania się projektowi "Kantor Downtown" początkowo miałam wrażenie, że manipulowanie wypowiedziami aktorów i aktorek nowojorskiego La MaMa Theatre, wyrywanie ich z kontekstu i umieszczanie w nowym, jest kpiną z nich. Czy oni zdają sobie sprawę z tego, jak ten spektakl został skonstruowany? Czy będą mieli okazję zobaczyć zapis bydgoskich pokazów?

- Od początku myśleliśmy o tym, żeby spektakl pokazać w Nowym Jorku. Na pewno wyślemy wszystkim rejestrację. I od początku mówiliśmy im, w czym biorą udział, oczywiście. To są bardzo świadome osoby, wiedzą, co mówią przed kamerą. I mają poczucie humoru, często bardzo złośliwe. W swoich spektaklach śmieją się z siebie i swojego środowiska. Są szczerzy w stopniu, do jakiego nie jesteśmy może przyzwyczajeni, opowiadali nam bardzo osobiste historie, chociaż nie pytaliśmy. Nie wszystko zdecydowaliśmy sie wykorzystać. Specyfika performance'u polega na tym, że aktor nie chowa się za rolą, tylko występuję w swoim imieniu, jej/jego biografia staje się tematem sztuki. Myślę, że to bardzo odważni ludzie.

W żadnej mierze nie chcieliśmy kpić, natomiast chcieliśmy, żeby ta klasa była na początku rozbrykana. Tym poważniej brzmią coraz dłuższe, coraz głębsze wypowiedzi, które padają potem.

Czy pomysł wprowadzenia na scenę - oprócz kreującego rolę Tadeusza Kantora Grzegorza Artmana - dodatkowo Marty Malikowskiej, cały jej późniejszy polityczny performance były zamierzone od samego początku, czy też te dywagacje na temat roli i miejsca aktora we współczesnym świecie, płacy za jego pracę pojawiły się po przeprowadzeniu serii rozmów z "emerytowanymi" awangardzistami z La MaMy, dla których nie ma dziś już miejsca na scenach?

- Od początku czuliśmy, że jest jakaś analogia do "Umarłej klasy" i innych spektakli Kantora, że mamy do czynienia z końcem pewnej epoki. Po nagraniu pierwszych rozmów pojawił się pomysł, żeby naszych bohaterów usadzić w ławkach w telewizorach. U Kantora były manekiny, u nas ekrany LCD. Zanim zaczęliśmy wybierać teksty, już wiedzieliśmy, że będzie też dwójka aktorów i że chcemy nawiązać do autobiograficznego performance'u, jaki uprawiała część naszych bohaterów. Wybierając i montując materiał, zostawialiśmy miejsce na interakcje. Ale koncepcja, żeby Grzegorz Artman mówił wyłącznie cytatami z Kantora, a Marta Malikowska - tylko swoimi własnymi słowami, pojawiła się na samym końcu. To jest bardzo specyficzne pomieszanie form: z ekranów mówią starzy amerykańscy artyści. Na żywo grają z nimi młodzi polscy aktorzy - w zupełnie innej konwencji. Myślę jednak, że jakieś nici się między nimi rozciągają, że wszystkich: Kantora, nowojorską awangardę i aktorów z miejskiego teatru w Bydgoszczy, łączy wyczuwalny idealizm, romantyczna prowokacja. I to Amerykanie używają słowa "romantyzm".

Jak napisała Joanna Krakowska - jedna z czworga autorów tego projektu - "postać Tadeusza Kantora (...) wpisana tu zostaje w barwna, anarchizujaca, wywrotowa, queerowa, feministyczna tradycje artystyczna nowojorskiego Downtown". Pośród bohaterów "Kantor Downtown" przemawiających do nas z ekranów są zdeklarowane lesbijki, gej, mowa tu emancypacji, wyzwoleniu seksualnym, narkotykach, także o pandemii AIDS lat 80. Czy nie boicie się, że ktoś oskarży was o szarganie naszej polskiej świętości, jaką jest postać Kantora, o mieszanie go w "takie rzeczy"? Czasy mamy przecież dziwaczne, ludzie bardzo łatwo się teraz o wszystko obrażają...

- Do głowy nam nie przyszło, że opowiadanie o prawie 40 latach związku dwóch kobiet - z których jedna jest wyraźnie chora, a druga się nią opiekuje - może byś jakimś szarganiem świętości. Tym bardziej że sama żyję w takim związku - wprawdzie tylko 19 lat, ale dość, żeby nie widzieć w tym cienia prowokacji. Nasi bohaterowie to starsi ludzie, opowiadają dość trzeźwo o skutkach ubocznych narkotyków. Ale tak, zależało nam, żeby pokazać cały kontekst, w którym odbywały się pokazy Kantora. Wydawałoby się, że to zupełnie inna scena, a jednak nie było problemów z komunikacją, i to jest fenomenalne. Ich interpretacje są ciekawe przez to, że nie czytali tych spektakli przez pryzmat historii Polski, tylko widzieli aktualną wszędzie opowieść o ludziach pozbawionych wpływu, głosu, miotanych jak marionetki.

Co było największym wyzwaniem przedsięwzięcia: jego rozmach - mam na myśli podróż do Nowego Jorku, ową masę rozmów z performerami lat 70. i 80., montaż, całe przygotowanie tego materiału - czy też może zapanowanie nad kapryśną techniką podczas pokazu? Tuż przed piątkową (13.11) premierą mówiłaś mi, że obawiasz się, iż multimedialnie coś może nie zadziałać tak, jak byście chcieli...

- Nowy Jork nie jest już tak bardzo odległym światem. Część osób znaliśmy wcześniej. Razem z Joanną Krakowską organizowałyśmy retrospektywę filmów Jill Godmilow w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Joanna (razem z Martą Keil z TPB) zorganizowała też występy Penny Arcade i Citizen Reno na festiwalu Konfrontacje w Lublinie. Dwa lata wcześniej filmowałam już Toma Walkera do spektaklu Komuny//Warszawa. To był remiks legendarnego przedstawienia The Living Theatre "Paradise Now". Warszawski spektakl pokazywany jest właśnie w Nowym Jorku, w La MaMa Culture Hub, przedtem objechał pół Europy. Owszem, nasi bohaterowie żyją w centrum świata, a my trochę na prowincji, ale tylko trochę. To już nie jest przepaść. Czytamy te same książki, oglądamy te same filmy, wystawy. Wyjazd nie był więc wyzwaniem.

Do selekcji i odrzucania z żalem dużej części materiału filmowego też jestem przyzwyczajona. Ale projekcja na dziewięć ekranów i koordynacja z aktorami to było coś, co wszyscy robiliśmy pierwszy raz, wykorzystując nowy dla wszystkich program. Na szczęście Teatr Polski ma świetną ekipę techniczną.

Na koniec coś z zupełnie innej beczki: pytanie z gatunku, być może, prowokacyjnych... Co sądzisz o obsadzeniu Borysa Szyca w roli Tadeusza Kantora w filmie Jana Hryniaka?

- Borys Szyc był doskonały w "Wojnie polsko-ruskiej" - tyle mogę powiedzieć na pewno. Jak zagra teraz, nikt nie wie. Produkcja filmu przypomina trochę operację wojskową, dużo ludzi i sprzętu, wszystko kosztuje majątek i czas goni. W takich warunkach obsadza się aktorów, którzy są jakoś podobni do postaci, żeby szybko osiągnęli pożądany efekt. Słowo "szybko" bywa naprawdę kluczowe. Mam nadzieję, że reżyser i aktor będą mieli dużo prób przed planem i zbudują tę rolę. Wierzę w aktorstwo. Wierzę, że można zagrać kogoś, kim się ani trochę nie jest. Przy okazji dodam, że Marta Malikowska z "Kantor Downtown" gra w tym filmie aktorkę Kantora. I w lutym jedzie na zdjęcia do Nowego Jorku, do La MaMy. Następny wywiad z Martą!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji