Sam pomysł - to nie wszystko
Pana Ludwika, niewydarzonego dziennikarza, który codziennie przekazuje telefonicznie za granice wiadomości o życiu zwierząt w Polsce - spotkała nielada przygoda: na wspólnej kanapie małżeńskiej znalazł rano swoją połowice w mundurze i butach Napoleona. Nie bardzo zdążył się zdziwić, bo go zawołali do telefonu międzymiastowego, a tymczasem przebieranka pani redaktorowej wywołała niebywałe zamieszanie. W różnych jegomościach obudziły sie ciągotki napoleońskie, nagle zaczęli marzyć o tym aby "cysorz" stanął na jakimś czele i gdzieś ich zaprowadził, coś kazał zdobywać. Oszalał także "na temat" Napoleona młodziutki dyrektor miejscowego muzeum. W pełnej gali melduje się u swego bożyszcza, zgłasza gotowość, zmusza biednego Napoleonka, żeby wsiadł na koń i gdzieś tam z nim razem cwałował. Pomysł oryginalny, przypomina mrożkowskie etiudy, żeby tylko wspomnieć o "Śmierci porucznika" i "Indyku". Ale kunszt teatru polega na ukazaniu - co z dobrego pomysłu może wyniknąć. Niestety debiutantka Joanna Olczak wywoławszy wielkiego ducha nie potrafiła sobie z nim poradzić. Całość grzęźnie w końcowym banale, że polem bitwy kobiety powinien być dom rodzinny. Poza tym autorka nagromadziła zbyt wiele wątków. Można ostatecznie wytrzymać z jedną wariatka, która wlazła w skórę Napoleona, ale znajomość z dwiema dalszymi: z jedną niby panią Walewską, drugą niby Herodiadą, nie była chyba konieczna. Reżyser sztuki Andrzej Szczepkowski niestety nie chciał, a może nie mógł, skorzystać z ołówka. Skreślenia, skróty zwłaszcza w fragmentach pretendujących do filozofii życiowej - wyszłyby chyba utworowi, który jest raczej zwariowanym skeczem niż komedią, na dobre. Z czego nie wynika, żeby niektóre sceny zbiorowe z udziałem napoleonidów tęskniących za tym, aby ich ktoś wyrwał z codziennej szarzyzny, nie budziły na widowni żywego oddźwięku. W roli tytułowej lśni, błyszczy, zachwyca rozbrajającym humorem, rzadko niestety na naszych scenach oglądana Danuta Szaflarska. Świetnie nosi mundur generalski, przepysznie się rusza, jest rozczulająca, kiedy w waciaku, w rękawicach na sznurkach, owinięta kraciastą chustą, wraca spod swego Waterloo do domu. Obok niej Wojciech Pokora jako dyrektor instytutu sztuki, przedzierzgnięty w oficera napoleońskiego. Elastyczny, ruchliwy, urzeczony legendą, która go będzie prześladowała do końca życia. Katarzyna Łaniewska parodiuje ostro i bezlitośnie niektóre nasze, pożal się Boże, śpiewaczki produkujące się w nocnych lokalach "rozrywkowych". Udała się Bolesławowi Płotnickiemu epizodyczna rólka montera z gazowni, soczyście gra ogrodnika czekającego na rozkaz "wodza" - Janusz Paluszkiewicz. Dowcipnie, z humorem, nie bez ironii zarysowała sylwetkę matki postrzelonej córki Bronisława Gerson-Dobrowolska.