Artykuły

Pięć lat upupiania

Przedświąteczny czas nie ob­fituje w teatralne wydarze­nia. Tym bardziej trzeba wy­brać się do Teatru Miejskiego w Gdy­ni. Tylko dzisiaj (piątek, 18 grudnia), jutro i pojutrze można jeszcze obej­rzeć tam "Ferdydurke" Witolda {#au#405}Gom­browicza{/#} w adaptacji i reżyserii Wal­demara Śmigasiewicza. Potem ten znakomity spektakl zejdzie na dobre z afisza.

Premiera "Ferdydurke" odbyta się 23 października 1993 roku. Pięcio­letni żywot tego przedstawienia naj­lepiej zaświadcza o jego sukcesie. Z "Ferdydurke" mierzyć się może w trojmiejskich teatrach chyba tylko {#re#27945}"Tutam"{/#} Bogusława {#au#559}Schaeffera{/#}, wy­stawione przez Barbarę Sass w Tea­trze Kameralnym w Sopocie. Po premierze w Teatrze Miejskim Władysław Zawistowski napisał na łamach "Teatru": "Gdyńska "Ferdy­durke" jest wydarzeniem o wymiarze ponadlokalnym. Proszę mi darować pewną emfazę, ale miałem poczu­cie, iż wraz z tą premierą rodzi się nowy teatr (...). Gdyński spektakl to przedstawienie zwarte, logiczne, pre­cyzyjnie zagrane". Przedstawieniem "Ferdydurke" sukces odnieśli przede wszystkim gdyń­scy aktorzy, pracujący z twórczą ener­gią pod okiem Krzysztofa Wójcickiego, który został dyrektorem tej sce­ny w 1991 roku. Po niedobrym okre­sie (przypomnijmy choćby dyrekcję Bohdana Poręby) nad Teatrem Miej­skim zaświtała nadzieja na sukces. Spektakularne przedsięwzięcia Wójcickiego (m.in. plenerowe widowisko o Krzysztofie Kolumbie) i zainicjowana przez niego działalność okołote­atralna (np. Czwartki Literackie, ka­wiarnia, poranki edukacyjne) usunę­ły z oblicza gdyńskiej placówki zna­mię teatralnej prowincji. "Ferdydurke" okrzyknięto najlepszym przedstawieniem w historii gdyńskie­go teatru dramatycznego. W 1994 roku wojewoda gdański nagrodził Waldemara Śmigasiewicza za reży­serię i Mariusza Żarneckiego za ro­lę Miętusa. Sądzę, że po lipcowej premierze {#re#}"Iwony, księżniczki Bur­gunda"{/#} Gombrowicza (także w reży­serii Waldema Śmigasiewicza) te­mu legendarnemu spektaklowi wy­rósł groźny konkurent. Jedno jest pewne: warszawski reżyser Waldemar Śmigasiewicz, który zmaga się z Gombrowiczem w wielu polskich teatrach, ma dobrą rękę do zespo­łu Teatru Miejskiego. Potrafi wydo­być jego możliwości i emocje, potra­fi wykrzesać to, co najlepsze. Józia, 30-letmego bohatera "Ferdy­durke", wtrąconego ponownie do szkoły, w premierowym spektaklu i krótko potem grał gościnnie Krzysz­tof Matuszewski, aktor teatru Wy­brzeże w Gdańsku. W tej roli zastą­pił go Artur Rzegocki. Zastępstw by­ło więcej. Gałkiewicza przykład grało czterech aktorów. Od pewne­go czasu w tę rolę wciela się Marek Kocot.

Józio ma do przejścia trzy "stacje męki" - szkołę z profesorem Blada­czką na czele ("Słowacki wielkim poetą był"), dom nowoczesnej rodzi­ny Młodziaków z jego kultem nauki, sportu i naturalności oraz ziemiań­ski dwór wujostwa Hurleckich. "Józio jest buntownikiem (...), dąży do tego, by zdekomponować każdy z porządków, w które trafia. On wie, ze nigdy nie zyska wolności od spo­łecznego terroru: w każdym zetknięciu z innym człowiekiem zyskać mo­że 'gębę', podobnie jak kontakty międzyludzkie spowodują jego 'upupienie' - pisała Monika Podgórniak w "Kurierze Gdyńskim" przed pre­mierą "Ferdydurke". W najbliższą niedzielę (20 grudnia) odbędzie się zielone przedstawie­nie. Spodziewać się trzeba licznych niespodzianek. Z całą pewnością ostatni spektakl "Ferdydurke" nie będzie przebiegać zwykłym torem. Liczmy się więc z rozmaitymi sce­nicznymi szaleństwami i bawmy się dobrze!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji