Artykuły

Porno-porządki

Listopad, niebezpieczna dla Polaków pora. Zewsząd lamenty i zgrzytanie zębów. Nowa władza nastała i sprząta. Odwołuje i powołuje. To nic nowego. Rzecz w tym, co z tego wyniknie. Zresztą jeszcze nim rząd został zaprzysiężony, już pojawili się harcownicy, zgłaszający gotowość. Coś ewentualnie mogliby objąć. Albo kogoś wskazać na ścięcie - pisze Tomasz Miłkowski w Trybunie.

W Krakowie zawiązał się (albo wznowił działalność) komitet odwołania dyrektora Starego Teatru Jana Klaty. Już zebrali podpisy i piszą do ministra. Komitet działa jako grono zaniepokojonych antynarodową polityką dyrekcji.

We Wrocławiu zaniepokojeni radni i obywatele - przed premierą "Śmierci i dziewczyny" wedle Elfriede Jelinek w Teatrze Polskim wzniecili alarm, że teatr zamierza szerzyć pornografię i zgorszenie publiczne. Zapowiedzieli protesty i inne działania.

W Toruniu... W Toruniu właściwie cisza po decyzji sądu administracyjnego, który unieważnił decyzję Marszałka Samorządu o unieważnieniu konkursu na dyrektora Teatru im. Wilama Horzycy. Wszyscy czekają w napięciu na następny ruch Marszałka. Jak by nie patrzyć, Horzyca ma teraz dwóch dyrektorów albo i nie ma żadnego.

W Warszawie jedna pani śpiewaczka uznała, że dyrektor Waldemar Dąbrowski prowadzi Teatr Wielki niepatriotycznie i pora położyć temu kres. Nadto trwa impas w Teatrze Studio, w którym doszło do konfliktu między dyrektorem naczelnym i dyrektor naczelną Agnieszką Glińską, ale poważnym tłem tego sporu jest sama idea teatru publicznego. Dyrektor Osadnik uspokaja, że ceni dyrektor Glińską i czeka na jej powrót ze zwolnienia lekarskiego, ale jak będzie, przyszłość okaże.

W Łodzi ktoś zauważył, że w Filharmonii grywa się Szostakowicza i Prokofiewa i ten wyraźny prorosyjski skręt godzi w patriotyczne jądro. I tak można by do rana...

A tymczasem Teatr Narodowy obchodził 19 listopada 250-lecie, dając dla uczczenia swego jubileuszu zachwycającą premierę "Kordiana" Juliusza Słowackiego w inscenizacji Jana Englerta. Zamiast jednak chóru pochwał, gratulacji dla zespołu Teatru Narodowego i rozpierającej pierś dumy, że polski teatr jest w tak znakomitej kondycji artystycznej, jak Polska długa i szeroka rozgorzała prowincjonalna debata o pornografii, podważaniu wartości i obronie, jak mawia pani premier Szydło, "pewnych" wartości.

Zaczęło się od radnych wrocławskich, i żeby było pikantniej od radnych Platformy Obywatelskiej, do których doszlusowali radni PiS, przerażonych informacją, że na scenie Teatru Polskiego zostanie pokazany akt seksualny. Może to zagrozić ładowi moralnemu i spowodować nieobliczalne skutki. Ta elektryzująca wiadomość zastała nowego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w progu gabinetu, kiedy obejmował swój urząd. Na sam początek taki pasztet. Jeszcze niezorientowany w swoim gospodarstwie Minister dał się wkręcić w rozkwitającą aferę.

Postanowił mianowicie dać odpór "twardej pornografii za publiczne pieniądze" i dał temu wyraz. Za pośrednictwem swego Dyrektora Finansowego powiadomił Marszałka województwa o swoim zaniepokojeniu, przypomniał, że to on, Minister, łoży pieniądze na program tego teatru i zasugerował podjęcie kroków, które zapobiegłyby uprawianiu pornografii na scenie publicznego teatru za publiczne pieniądze. Marszałek odpowiedział godnie, ale stanowczo, że mieszać się w żadne cenzuralne zabawy nie będzie, że takich uprawnień na szczęście nie posiada, ani też o nich nie marzy. Marszałek zapytał też retorycznie pana Ministra, w jaki sposób miałby wpływać na to, czy dojdzie do premiery, czy też nie, skoro nie wchodzi w rachubę stosowanie cenzury.

Na uwagę zasługuje osobliwość tak rozwijającego się konfliktu. W niedalekiej przeszłości bowiem, to właśnie władza marszałkowska kilkakrotnie podejmowała nieskrywane wysiłki, aby odwołać, a przynajmniej utemperować dyrektora Krzysztofa Mieszkowskiego, dzisiaj także posła niezależnej .pl. Wprawdzie nie chodziło o program artystyczny czy też nieobycząjność na Scenie, ale o gospodarkę finansową teatru, ale Marszałek wyraźnie dociskał dyrektora do ściany. Z takich opresji ratował, dyrektora minister Kultury - najpierw minister Zdrojewski, a ostatnio pani minister Omilanowska. Teraz role się odwróciły. To minister ciśnie, a marszałek broni, czyli stoi na straży przestrzegania prawa.

Kiedy się okazało, że "drogą służbową", nic się nie wskóra, z odsieczą ruszyła minister Beata Kempa, kierując słowa wsparcia do Krucjaty Różańcowej, która zapowiedziała protest przeciw oburzającej ją premierze. To chyba pierwszy przypadek w historii, kiedy członek rządu objawia publicznie solidarność z działaniem wymierzonym przeciw publicznej, jakby nie było, placówce. Krucjata Różańcowa protest zorganizowała, choć nie tak masowy, jak zapowiadano, na tyle jednak głośny i dolegliwy, że policja musiała usuwać krewkich protestujących, którzy uniemożliwiali widzom wejście do teatru..

Podczas kolejnych spektakli nie było już "eskorty" przeciwników premiery ku: rozczarowaniu gapiów zainteresowanych, czy do przepychanki dojdzie. Ale nie doszło. A sam spektakl? Na samym początku uchyla się żelazna kurtyna, aby w mroku przez kilkadziesiąt sekund ukazać sugerowaną scenę erotyczną - to wyraźna prześmiewcza aluzja do całej awantury wokół spektaklu. Potem kurtyna zapada, a następnie toczy się spektakl przez ponad dwie godziny bez przerwy. W opinii recenzentów spektakl trochę za długi, ale zachwycający w oprawie choreograficznej, a w wymowie jednoznacznie zwrócony przeciw uprzedmiotowieniu kobiety, przeciw przemocy i przeciw... pornografii. Nie mógł być inny - każdy, kto czytał dramaty czy powieści Jelinek wie, że chodzi przede wszystkim o zdemaskowanie trwającej wciąż produkcji księżniczek, czyli kobiet uzależnionych od mężczyzn.

Nie każdy jednak czytać potrafi, skoro Piotr Tomaszuk, skądinąd zasłużony współtwórca Teatru Wierszalin, sadzi takie farmazony w rozmowie z "Kurierem Porannym": "Za publiczne, duże pieniądze, dzieło drugorzędnej pisarki z udziałem aktorów porno nie powinny być wystawiane. Dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu - teraz także poseł - zarabia wystarczająco dużo pieniędzy, żeby zafundować sobie prywatną, niezależną scenę i tam może sobie wystawiać to, co żywnie mu się podoba". Widać jeszcze mu mało, więc i takie bzdury rozpowiada: "Czy wydawanie polskich pieniędzy na opłacenie zagranicznych aktorów porno jest właściwe? Tym bardziej, że mamy do czynienia nie z tekstem Mickiewicza czy Słowackiego, a Elfriede Jelinek - żałosnej postaci światowej literatury, narkomance, która zmarła z powodu przedawkowania i z powodów politycznych dostała Nagrodę Nobla za zupełnie żałosne dramaty. >>Śmierć i dziewczyna<<, to jeden z przykładów jak nędzna jest to literatura". Dodać warto, że ta rzekomo nędzna literatura (żyjącej pisarki!) przed kilku laty świetnie sprawdzała się na Małej Scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie, przedtem obchodząc triumfalnie wiele stolic europejskich.

Boże, chroń nas od takich sojuszników, mógłby powiedzieć wicepremier Piotr Gliński, który ubrał się w strój jedynego sprawiedliwego w Sodomie. Rzecz w tym, że obrał sławną w Polsce metodą na "niewidzącego". Niejeden pozew o obrazie uczuć religijnych był składany na "niewidzącego", tylko z zasłyszenia. Inaczej można by traktować ewentualne oburzenie czy niezgodę Ministra, gdyby swoją opinię wyrażał po obejrzeniu spektaklu. Choć i wówczas mógłby - w świetle obowiązującego prawa - tylko apelować i zabiegać o rezygnację ze scen porno w krytykowanym przedstawieniu. Postąpił jednak inaczej: nie widząc spektaklu, ocenił i zalecił nie dopuścić do premiery.

Krzysztof Mieszkowski bije na alarm, że to pierwsza w Polsce po transformacji ustrojowej i zniesieniu cenzury próba zastosowania cenzury prewencyjnej i w dodatku bezprawna, bo pozbawiona wszelkich podstaw. Nie sądzę, aby to był pierwszy przypadek cenzury prewencyjnej. Niedopuszczenie do premiery spektaklu "Golgota Pienie" Garcii wskutek decyzji dyrektora Festiwalu Malta też było objawem cenzury prewencyjnej, co więcej - skutecznej. I chociaż to nie władza lokalna czy centralna tę cenzurę zastosowały, ale szef festiwalu, to przecież decyzję podjął w wyniku przestróg i nacisków władz administracyjnych i kościelnych.

Na szczęście we Wrocławiu cenzura prewencyjna nie przeszła, a poseł Mieszkowski ma zamiar oficjalnie zwrócić się do premier Szydło o odwołanie Ministra Glińskiego. Zapewne będzie to protest jałowy, ale być może potrzebny. Aby wybić z głowy nowym zarządcom kultury pokusę "ręcznego sterowania". Co nie znaczy, że nie czeka nas jeszcze poważna debata o polityce kulturalnej państwa i jej narzędziach. I że nie chodzi w niej wcale (albo prawie wcale) o "porno-porządki".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji