Artykuły

Małgorzata Gorol - narodziny gwiazdy, a nie porno i zgorszenie, jak straszył PiS

Małgorzata Gorol kradnie głośny spektakl "Śmierć i dziewczyna". - Zapowiada się wielka gwiazda. Wybitny talent - mówią znawcy teatru. Inni dodają: - Osobowość małej bomby atomowej. Właśnie widzimy moment, kiedy odpala. Podczas głośnej premiery w Teatrze Polskim nastąpiło trzęsienie ziemi. Nie w pierwszej scenie, kiedy aktorzy porno w stroboskopowych światłach uprawiali seks na scenie. Eksplozja nastąpiła później, a źródło miała w Małgorzacie Gorol - pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

- Gorol? Jaka z niej gwiazda! - śmieją się w Teatrze Polskim we Wrocławiu. - Normalna, zwyczajna dziewczyna. Na maksa pracowita. Nie ma fochów, nigdy nie bywa naburmuszona. No i świetna aktorka.

Specjaliści nie mają jednak wątpliwości. Mirosław Kocur, krytyk teatralny, historyk i teoretyk teatru: - Zapowiada się wielka gwiazda. Wybitny talent, trochę jak artyści butoh, trochę jak święci aktorzy u Grotowskiego.

Ewelina Marciniak, reżyserka: - Jest piękna i dzika. Zaskakująco przenikliwa, w niezwykły sposób łączy delikatny dystans z ogromną empatią w prowadzeniu postaci i sytuacji.

Grzegorz Chojnowski, redaktor naczelny Radia Wrocław Kultura: - Typ aktorki totalnej, czekam na jej role z zaciekawieniem, czuję, że mnie czymś zaskoczy.

Marzena Sadocha, dramaturżka Teatru Polskiego we Wrocławiu: - Lubię ją oglądać, to taki nieoczywisty koktajl: myślenia, siły i uroku. Osobowość małej bomby atomowej. Właśnie widzimy moment, kiedy odpala.

Małgorzata Gorol, ale nie gorolka

- A ja bym chciała całemu światu wykrzyczeć, że nie jestem gorolka, że ja jestem Ślązaczka - mówi Małgorzata Gorol. Rozmawiamy w teatralnej kawiarni, jest prawie północ. Trzeci spektakl "Śmierci i dziewczyny" skończył się ponad godzinę temu, a ona, nieludzko zmęczona, wciąż ma na twarzy sceniczny makijaż. Przez to jej oczy (ogromne) wydają się jeszcze większe. W półmroku właściwie widać tylko je.

Gorol to po śląsku przybysz spoza Śląska. Obcy, inny, nie nasz. - A ja nie jestem żadna gorolka - przekonuje Gorol. - We Wrocławiu to nazwisko nie robi wrażenia. W Katowicach zawsze jakieś żarty były - w przedszkolu, szkole, urzędzie i na podwórku. Tyle że moja rodzina to Ślązacy od pokoleń. Tradycyjna, katolicka. Tata górnik, mama ekonomistka.

Z tej tradycyjnej, górniczej rodziny Małgorzata Gorol przywiozła do Wrocławia solidność i pracowitość. Na Śląsk wraca chętnie i mówi, że daje jej energię. Kiedy pytam, gdzie bije jej źródło, odpowiada: - Nie wiem, może to z węgla? Śląsk to mocny fundament, jest magiczny. Jak ktoś mnie pyta, skąd w takiej drobnej dziewczynie tyle siły, odpowiadam: "Bo ja jestem ze Śląska".

Aktorstwo wzięło się u niej z nadmiaru energii. Miała dwanaście lat, kiedy zakończyła przygodę z gimnastyką artystyczną, którą uprawiała wyczynowo. To była trudna decyzja. Wcześniej treningi zajmowały jej wszystkie popołudnia przez siedem dni w tygodniu. A tu nagle wolnego czasu zrobiło się niebezpiecznie dużo. I pojawiła się pustka.

- Kompulsywnie starałam się ją zapełnić - opowiada. - Zapisałam się na wszystko, na co tylko było można. Zajęcia z rysunku, gitara, karate, capoeira, wszelkie możliwe sporty, kółko teatralne. Z czasem większość tych aktywności się wykruszała. Ale teatr został. Pierwsze spektakle to były jakieś jasełka, bajeczki. Nie grałam tam głównych ról, chociaż strasznie mi na tym zależało. Chciałam być Małgosią, byłam macochą, a w jasełkach kolejno pastuszkiem, aniołkiem, diabełkiem. I jak w końcu udało mi się zagrać Maryję, to i tak dublerka za mnie śpiewała "Lulajże, Jezuniu".

Do szkoły teatralnej próbowała dostać się trzy lata z rzędu. Z roczną przerwą - tuż po maturze nie odważyła się podejść do egzaminów, bo się wstydziła.

- To było łącznie dwanaście egzaminów - wspomina. - W międzyczasie studium aktorskie przy Teatrze Śląskim i rok na polonistyce. Odwiedziłam chyba wszystkie szkoły teatralne w kraju. Miałam momenty załamania, bywało ciężko. A kiedy dzwoniłam zapłakana z pociągu po kolejnej porażce, mama mówiła: "Gosia, nie przejmuj się, to jest tylko przygoda".

Małgorzata Gorol - teatr i nieruchomości

Pamiętam, kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy. Luty 2013 roku, na Scenie na Świebodzkim próba prasowa "Mitologii" w reżyserii Pawła Świątka. Aktorki i modelki defilują po podeście, ułożonym z nagrobkowych płyt lastryko wokół trumny papieża. Jedna zatrzymuje się i pozując do sesji, mówi o poszukiwaniu duchowości jak o polowaniu na najlepszy odcień szminki w luksusowej drogerii. Od śmierci papieża modli się - za lepsze zdjęcia, za fotografów, za tych nieszczęśników, co nigdy nie wybiorą Prady, i za lasy amazońskie. A jej dusza nie nosi futer i nie jada mięsa. Bo to dusza eko-bio-pro.

Szczupła brunetka ma oczy pełne wyrazu. Jeszcze zanim się odezwie, publiczność jest zelektryzowana. Rola jest niewielka, ale nie sposób jej nie zauważyć. Po widowni, na której siedzą dziennikarze wrocławskich mediów, przechodzi szmerek. - Kto to jest? - nikt nie ma pojęcia. Szelest papieru - w teczkach z materiałami nowe nazwisko. Gorol? To pewnie ta. Ma w sobie to coś, co sprawia, że się chce na nią patrzeć. I że się ją pamięta.

Paweł Świątek, reżyser: - Kiedy słyszę "Gorol", myślę "ambicja". A to jest cecha, która czasem pomaga, a czasem przeszkadza w tym zawodzie. Sportowa złość sprawia, że aktorzy nie wytrzymują presji, gasną, spalają się. A u Gośki jest to połączone z cierpliwością, konsekwencją, pokorą. Dlatego wciąż się rozwija, idzie do przodu.

Tymczasem absolwentka krakowskiej PWST jest w Polskim na gościnnych występach. Do pracy w "Mitologiach" zaprosił ją Świątek. Razem studiowali w Krakowie, on był reżyserem przedstawienia dyplomowego, w którym zagrała. Poznali się na drugim roku studiów, zaprzyjaźnili, przegadali wiele godzin. - Była w grupie osób, która szukała w grze aktorskiej czegoś nowego, podważała obowiązujące w szkole dogmaty, miała ochotę powiedzieć, że aktor na scenie to nie tylko Stanisławski, wzruszenie, całe to hokus pokus, które kocha każdy krytyk - wspomina Świątek. - I to wszystko robiło z niej niesamowicie otwartą, gotową do współpracy partnerkę.

Już po wspólnym dyplomie ("Helter Skelter") Gorol dostała od niego bardzo długiego maila. Opisywał w nim szczegółowo koncepcję swojego nowego spektaklu. I w ostatnim zdaniu dodał, że robi to przedstawienie we Wrocławiu i chciałby, żebym w nim wystąpiła. - Byłam najszczęśliwsza pod słońcem - wspomina aktorka. - Rok wcześniej pojechałam do Polskiego na premierę "Tęczowej Trybuny" Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego. I pamiętam, jak rozglądałam się potem, w trakcie bankietu, po foyer i myślałam: "Kurczę, chciałabym tutaj trafić".

Paweł Świątek: - Intuicja mi podpowiedziała, że zarówno w spektaklu, jak i w tym teatrze taka osoba jest potrzebna. Nie pomyliłem się. Każde jej przedstawienie to krok do przodu.

Po "Mitologiach" pojawia się propozycja etatu - od 1 marca 2013 roku Gorol jest w zespole Polskiego. W "Zachodnim wybrzeżu" w reżyserii Michała Borczucha publiczność przeżywa niespodziankę, odkrywając, że pod charakteryzacją, która sprawia, że na scenie widzimy milczącego, trochę ociężałego czarnoskórego Abada, kryje się ta drobna dziewczyna.

Jednak "Mitologie" i "Zachodnie wybrzeże" są grane rzadko, a z gołego etatu trudno się utrzymać. Dwa lata z rzędu przez sześć miesięcy w roku Gorol dorabia więc w jednym z wrocławskich biur nieruchomości.

- Pokazywałam mieszkania, negocjowałam, parę nawet sprzedałam, przygotowywałam oferty, dokumenty, umowy - opowiada. - Ale przede wszystkim poznałam w ten sposób mnóstwo ludzi spoza środowiska teatralnego. A to jest potrzebne dla zdrowia psychicznego. Żeby wiedzieć, że poza sceną i salami prób też jest życie.

Małgorzata Gorol - talent w podarunku

A potem przychodzi przełom - 30 listopada ubiegłego roku premierę ma "Podróż zimowa" wg Jelinek w reżyserii Pawła Miśkiewicza. Gorol jest w niej jedną z pięciu Elfriede. Scena prestidigitatorskiego striptizu w jej wykonaniu to wyjątkowe połączenie wdzięku, subtelnej erotyki z dystansem i poczuciem humoru. Rola budzi zachwyt krytyków, przynosi jej nominację do przyznawanej przez naszą redakcję nagrody WARTO (ostatecznie wyróżnienie trafia do Bartosza Porczyka), nagrodę aktorską (wspólnie z Ewą Skibińską i Krzesisławą Dubielówną) na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych i wyróżnienie na Festiwalu Nowego Teatru w Rzeszowie. A potem jest jeszcze zjawiskową Mirandą w Szekspirowskiej "Burzy" w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego.

Grzegorz Chojnowski nie ma wątpliwości - to rola w "Podróży zimowej" była przełomem w jej karierze. - Gorol pokazała w niej całe spektrum swoich możliwości - gotowość do ryzyka, doświadczenie, intuicję.

We wrześniu tego roku, tuż po wakacjach, na próbie "Media Medii" wyrywa jej się: "Jak ja lubię swoją pracę!". Marzena Sadocha, autorka tekstu reżyserowanego przez Marcina Libera, mówi: - Pomyślałam, że ten zapał jest maszyną napędową zjawiska pod tytułem "Gorol". To oddanie się. Nie poddaje się, walczy o rolę, ciężko pracuje. Przypuszczam, ile to może kosztować, widzę, kiedy jest zestresowana, ale nie mówi o tym. Na scenie jest świadoma i nie odpuszcza.

Mirosław Kocur ma na co dzień do czynienia z młodymi aktorami w szkole teatralnej. I przyznaje, że choć można każdego wielu tricków nauczyć, to prawdziwie wielki artysta nie dość, że ma talent, to potrafi jego ukryty potencjał odblokować. Potrzebne jest coś w rodzaju kluczyka, co pozwoli dostać się do tych zmagazynowanych zasobów. I doprowadzić do eksplozji na scenie. - Gorol jakby ten talent od kogoś dostała w podarunku - mówi prof. Kocur. - To bardzo niesprawiedliwe, bo o ile inni muszą się starać i ćwiczyć latami, często z marnym skutkiem, to ona wydaje się naturalnie podłączona do swojego źródła kreatywności. Wiele aktów twórczych zdaje się mieć źródło w jej podświadomości, tak jakby pozwalała swojemu ciału reagować na wewnętrzne impulsy. Taka aktorka spełnia ideał Meyerholda i Grotowskiego zarazem. Łączy profesjonalizm z odwagą i świadomością własnej cielesności. Jest równie wiarygodna w postdramatycznych eksperymentach, jak w grze klasycznej. No i ma wspaniałe poczucie humoru. Chciałbym kiedyś zobaczyć jej duet z Bartoszem Porczykiem.

Małgorzata Gorol marzy o rejsie

Największym wyzwaniem okazała się praca nad "Śmiercią i dziewczyną". - Było ciężko - przyznaje Gorol i nie ma wcale na myśli awantury, która rozgrywała się wokół spektaklu, tylko zabójcze tempo zaproponowane przez Ewelinę Marciniak. Za reżyserką ciągnie się sława teatralnej terrorystki. Czy naprawdę tak bez litości znęca się nad aktorami, żeby uzyskać wymarzony efekt?

- Odpowiem z premedytacją: tak - mówi Gorol. - I dodam, że ma duże szczęście do nas. Ale gdyby nie była tak surowa i wymagająca, może byśmy się bardziej asekurowali i efekt pracy nie byłby tak spektakularny. A my chcemy się rozwijać. Ja zawsze jestem ciekawa, czy dam radę, zawsze chcę się sprawdzić.

Ewelina Marciniak też studiowała w krakowskiej szkole teatralnej w tym samym czasie, co Gorol. A rok temu spotkały się w Polskim - Marciniak przygotowywała czytanie "Szukam w twoim ciele" Marzeny Sadochy na podstawie listów Aliny Szapocznikow.

- I od razu na próbach coś zaskoczyło - wspomina reżyserka. - Kiedy zaczęłam myśleć o "Śmierci i dziewczynie", wiedziałam, że to ona zagra główną rolę. Poczułam, że trafiłam w taki moment, kiedy jest gotowa przyjąć każde wyzwanie. Ta rola wydaje się ponad ludzkie siły, nie tylko ze względu na jej fizyczną stronę. Tymczasem Gosia znalazła w sobie taką przestrzeń wewnętrzną, żeby przepuścić przez siebie te wszystkie emocje, stany, sytuacje. I to w sposób, który zaskakuje nie tylko mnie, ale i partnerów w pracy.

Jednym z pomysłów Marciniak było wprowadzenie do spektaklu elementów acroyogi, połączenia jogi z akrobatyką. Ekwilibrystyczną scenę Gorol gra z Andrzejem Kłakiem. - Na początku wydawało nam się to czystą abstrakcją, a potem nagle okazało się, że mamy miesiąc, żeby się tego nauczyć - opowiada aktorka. - Próbowaliśmy to zrobić sami, sięgając do internetowych kursów. Na szczęście po trzech podejściach na jednej z imprez spotkałam instruktora acroyogi.

Nazajutrz pojawił się w teatrze. Trenowali układ codziennie o ósmej rano - inaczej nie udałoby się tych ćwiczeń wcisnąć pomiędzy próby. Tempo było zabójcze. - Na trzeciej próbie generalnej myślałam, że zemdleję z wyczerpania - wspomina Gorol. - W premierowym spektaklu pierwszy raz od wielu dni nie udało nam się wykonać całego układu bezbłędnie za pierwszym ani za drugim razem. Byłam przerażona, odetchnęłam dopiero, kiedy usłyszałam, że wyglądało to na celowy zabieg.

Fizyczna strona spektaklu to jedno, ale wyzwaniem był sam tekst Jelinek, inspirowany "Pianistką", skomponowany z fragmentów tekstów z tytułowego zbioru. - Przeczytałam "Pianistkę" kilka lat wcześniej i jej bohaterka mocno we mnie siedziała - mówi aktorka, która w "Śmierci i dziewczynie" gra nauczycielkę gry na pianinie i Królewnę Śnieżkę zarazem. - Największe wrażenie zrobiła na mnie scena, w której w liście zwierza się ze swoich masochistycznych fantazji. Czytając to, współczułam jej i wstydziłam się za nią jednocześnie.

Ewelina Marciniak: - Fizyczna strona tej roli była już wystarczająco wyczerpująca, a Gosi udało się też popracować wewnętrznie nad postacią. To nie jest łatwe zadanie - każdego dnia, stając na scenie, zmagać się z jej stanami emocjonalnymi. To wymaga niesamowitej mobilizacji.

Przygoda z budowaniem roli i z własnym ciałem okazała się większym wyzwaniem od spotkania z aktorami porno. - A ich tak długo nie było, że ten temat się oddalił - opowiada Gorol. - W którymś momencie zaczęliśmy to wręcz wypierać. No i pojawili się wreszcie, dziesięć dni przed premierą, a w międzyczasie zaczęła kipieć cała ta medialna wrzawa. Przykro mi się zrobiło - tak ciężko pracujemy, a wszędzie się mówi tylko o porno. Pomyślałam, że to może nam zabrać całą rozmowę o spektaklu, cały nasz wysiłek.

Tak się jednak nie stało. W recenzjach "Śmierci i dziewczyny" aktorzy porno zeszli na dalszy plan. A recenzenci zgodnym chórem chwalili rolę Gorol, która przez dwie i pół godziny nie schodzi nawet na chwilę ze sceny. To w dużej mierze za jej sprawą każdy z dotychczasowych pokazów kończył się owacjami na stojąco.

Jakie można mieć marzenia po takim triumfie? Ona ma ich kilka. To rola u Krystiana Lupy. Film. I długi rejs. - Od dawna marzę o tym, żeby długo, bardzo długo nie oglądać lądu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji