W poszukiwaniu sztuki współczesnej
Wszyscy odczuwamy brak polskich sztuk współczesnych. Widzowie, krytycy, twórcy. Pragniemy wreszcie usłyszeć ze sceny o tym, co dzieje się współcześnie w naszym kraju. Coraz częściej powtarzają się z różnych stron głosy, że klasyka nam już nie wystarczy, że dość mamy wyłączności sztuk "kostiumowych", przybranych w różnorakie stroje aluzji, metafor, moralitetów itp. Chcielibyśmy nareszcie zobaczyć na scenie zwyczajnego człowieka w zwyczajnej marynarce, którego spotykamy na ulicy, w fabryce, w biurze, w kawiarni, który siedzi obok nas w teatrze. A więc - tylko pisać i nadsyłać. Czy to jednak jest takie proste?
Pytanie to narzuca się mimo woli w czasie spektaklu sztuki Iredyńskiego. Pokornie wszystko w porządku. Iredyński jest zdolnym człowiekiem. Umie bezspornie chwytać na gorąco autentyczny dialog, jakim rozmawiają dziś w Polsce ludzie, szczególnie w tym środowisku, które autor zamierzał na scenie przedstawić. Gorzej jest już z konstrukcją sztuki, ale gdyby jej zawartość była bogatsza, można by autorowi ten błąd debiutanta wybaczyć.
Kiedy jednak osłuchamy się już z rozmową bohaterów i skwitujemy z uznaniem jej walory, zaczyna się niedosyt, niezadowolenie i pustka. Łagodna krytyka pijackiego trybu życia młodego scenografa, jego perypetie z żoną i kochanką, jakieś reminiscencje z czasu okupacji, zewnętrzna, powierzchowna obserwacja życia - tego wszystkiego jest stanowczo, za mało, aby nas zainteresować w ciągu całego wieczoru. Może starczyłoby materiału na zwartą jednoaktówkę. Na sztukę pełnospektaklową bez wątpienia go nie ma.
Gdzie szukać przyczyny niepowodzenia? Powtarzam raz jeszcze, że chyba nie w braku zdolności. Iredyński ma pewne możliwości wypowiedzenia się na scenie. Tylko, że wydaje się, że nie ma on wiele do powiedzenia. Autor musi zainteresować nas dziś sprawami, konfliktami, problemami, które pragnie przekazać widzom. Sama powierzchowna, naturalistyczna obserwacja życia nas nie zadowoli. Tym bardziej, że tego typu sztuki wymagają ogromnej zręczności, świetnej techniki scenopisarskiej, którą debiutant też nie dysponuje.
Istnieją pewne podobieństwa między amerykańską sztuką Gibsona "Dwoje na huśtawce", graną na małej scenie Ateneum i "Męczeństwem z przymiarką". Tylko, że tamta sztuka, choć także dość płytka i powierzchowna, jest znakomicie "zrobiona", nie ma pustych miejsc, daje aktorom wciąż pole do popisu. Iredyński tego nie potrafi. Mógłby te braki nadrobić treścią sztuki, jej zagadnieniami, ostrością konfliktu. Ale właśnie tego nie robi, tej szansy nie wykorzystuje. Jego bohaterowie są trochę cyniczni, trochę zmęczeni, nie bardzo wiedzą co ze sobą zrobić i o nic im nie chodzi. Może to nawet prawda w odniesieniu do pewnej (niewielkiej zresztą) części naszych pseudointelektualistów. Tylko, że, po pierwsze, mało kogo to obchodzi, a po drugie wydaje mi się, że nawet w stosunku do nich jest to obraz chyba spóźniony. Nawet w tym środowisku myśli się już dziś inaczej, chyba głębiej, chyba poważniej.
Zarzuca się nieraz krytyce zbyt krytyczny stosunek do polskich sztuk współczesnych. Ale czy można przy całej życzliwości dla młodego pisarza i debiutanta przemilczać jego słabości i błędy. Byłoby to chyba niedźwiedzią przysługą wyrządzoną autorowi. Jeśli stać go na coś więcej wyciągnie wnioski z krytyki i spróbuje napisać coś lepszego. Jeśli zaś nie potrafi dać z siebie nic więcej - mała szkoda, krótki żal. Wydaje się zaś, że jak długo pewni nasi młodzi pisarze kisić się będą tylko we własnym sosie i nie wystawią nosa poza kawiarnię literacką, czy knajpę, nie zobaczą tego co dzieje się dziś w Polsce dobrego i złego - nie potrafią napisać niczego, co mogłoby zaciekawić naszego widza.
Teatr włożył wiele uczciwego wysiłku w opracowanie sztuki. JAN BRATKOWSKI dał przedstawienie czyste, przyzwoite, logicznie pomyślane. JAN MATYJASZKIEWICZ stworzył w roli Bogdana żywą, prawdziwą postać, co wcale nie było łatwe. EWA RADZIKOWSKA była w roli Marty zupełnie wiarygodnym kociakiem. Gorzej powiodło się HANNIE SKARŻANCE i JERZEMU DUSZYŃSKIEMU, ale to chyba nie tylko ich wina. Scenografia ZOFII PIETRUSIŃSKIEJ - funkcjonalna i estetyczna.
Całość świadczy o dobrych chęciach dyrektora Warmińskiego i zespołu Ateneum, nie uwieńczonych niestety tym razem powodzeniem.