Nowości w Teatrze Ateneum
Polska sztuka w Teatrze Ateneum. Idziemy z nadzieją. Wracamy rozczarowani. Mieszkanie współczesne. Pije mąż scenograf, pije żona dziennikarka, pije ex-urzędnik pocztowy, podporucznik Bogdan, pije młoda uczennica, osiemnastoletnia dzierlatka. Słowem cały komplet postaci sztuki, debiutu dramaturgicznego Ireneusza Iredyńskiego "Męczeństwo z przymiarką". Jest to właściwie podstawowa czynność. Do tego jeszcze gadają, gadają. Czasem dowcipnie, czasem mniej. Ogólna "niemożność". Piotr i Anna żyją z sobą dziesięć lat. Ale małżeństwo ich dawno już przekształciło się w rodzaj spółki wzajemnousługowej. Stabilizacja tej sytuacji sprzyja wygodzie. Nie zabija jednak nudy. Toteż każde z nich organizuje sobie własne przygodne znajomości. I pije. Współczesność w atmosferze pijackiego kaca. Dołącza się do tego nutka wojennej przeszłości. Bogdan topi swe kompleksy okupacyjne także w kieliszku. Przy okazji ujawnia podejrzaną przeszłość Anny (wydała towarzyszy z konspiracji). Powinno to wywołać jakiś wstrząs w domu o atmosferze stojącej wody. Piotr jednak tylko wyobraża sobie gesty, które powinien zrobić. W rzeczywistości nie czyni nic. Projektowany wyjazd z miasta, o którym wiadomo, że nigdy nie nastąpi, urasta do symbolu. Symbolu wewnętrznej pustki i niemocy.
Sztuka jest dość nużąca, posiada dłużyzny, mimo niewielkich rozmiarów. Pierwszy akt - najlepszy - zdaje się zapowiadać ciekawą problematykę. Ale w drugim i trzecim dramaturgia wyraźnie słabnie. Zabija ją zresztą sama koncepcja utworu. Postaci świadomie rezygnują z działania, o nic nie walczą. Zaistniała tylko pewna sytuacja - nie ma dynamizmu zmiany wynikłej ze starcia jakichś racji czy postaw, wyboru, motywacji, wewnętrznego napięcia. Dramat jest zduszony w zarodku. Panuje duszna atmosfera przygnębienia, życiowego marazmu. Nic więcej. Szkoda. "Męczeństwo z przymiarką" oglądałam w wykonaniu Jerzego Duszyńskiego, Hanny Skarżanki, Jana Matyjaszkiewicza, Ewy Radzikowskiej. Martę ma dublować Elżbieta Kępińska. Ale obecnie...obecnie Kępińska zbiera oklaski i pochwały na maleńkiej scenie 61, wzorowanej na okrągłych scenach znanych już na Zachodzie. Charakterystyczna jest tu, poza kształtem, miniaturowość rozmiarów. 130 krzeseł umieszczonych amfiteatralnie wokoło czarno namalowanego na podłodze kręgu. W kole tym ma się rozegrać dramat między dwojgiem samotnych ludzi. Młoda, schorowana tancerka i prawnik, którego kompleksy i przeżycia osobiste odizolowały od społeczeństwa i pracy zawodowej. Prawdziwe uczucie miesza się z pozą, delikatność z brutalnością, dobroć z egoizmem. Fragment nieźle podpatrzonego życia, w którym mimo pozorów cynizmu, szorstkości wyrażeń i sposobu bycia chodzi o coś bardzo prawdziwego - o miłość, życzliwość, odpowiedzialność. - "Po miłości, najpiękniejszym słowem jest: pomagać" - mówi Jerry. "Dwoje na huśtawce" - współczesnego pisarza amerykańskiego Williama Gibsona, to zręczny dramat psychologiczny z dyskretnie podbudowanym tłem społecznym. A przede wszystkim możliwość popisu aktorskiego dwojga wykonawców. Sztuka grana pierwszy raz na Broadwayu obiegła już wiele scen Europy. W Polsce przyszło ją grać Kępińskiej i Cybulskiemu w warunkach specyficznych. Bez dekoracji, w zamkniętym kręgu kolistej scenki, o dwa kroki od widza. Kameralność posunięta do maksimum, konieczna rezygnacja z ułatwień konwencji i korzyści płynących z zachowania odległości między sceną a widownią - stała się tu i trudnością, i elementem atrakcyjnym przedstawienia. Zmuszało to młodych aktorów do precyzji, dyskrecji, czystości gry. E. Kępińska (Gizela) wyszła z tej próby całkowicie zwycięsko. Właśnie ona trzymała napięcie sztuki. Grała z wielkim wyczuciem, umiarem i inteligencją. Żywa w reakcjach i skupiona zarazem, liryczna z pozorami szorstkości, prawdziwa, dobra. Zbigniew Cybulski (Jerry) wzbudzał więcej zastrzeżeń. Był zbyt ubogi w swoich reakcjach - geście, ruchu, mimice. Kwestie, nie zawsze dobrze opanowane, często wypowiadał niedbale mamrocząc. Więcej "zachowywał się" niż "grał". Ale nawet naturalizm stylu, tak ulubiony przez Wajdę, nie upoważnia chyba do takiego minimalizmu. Zręcznym pomysłem reżyserskim wydaje się rozwiązanie problemu różnych miejsc akcji przez zestawienie dwóch tapczanów. Odległość sygnalizują telefony. W sumie eksperyment ciekawy.