Debiut Iredyńskiego
MŁODY POETA próbuje swych sił w teatrze. Prezentuje sztukę o "ludziach jałowych", która - w zamierzeniach autora - miała być nie tylko zwierciadłem obyczajowym.
Iredyński w "Męczeństwie z przymiarką" wprowadza na scenę czwórkę bohaterów, związanych ze sobą wspólnie wypitym alkoholem, lub wspólnym tapczanem. Każe aktorom tworzyć pewne postacie, przeżywać swoiste konflikty, Mają tworzyć krąg ludzi, których trapią urojone rozterki, wymyślone niepokoje, których trawi niechęć działania, powszednia nuda. Tę taśmę z ludzkiego życia można równie dobrze odtworzyć od początku i - od końca. Zmieniają się wokół bohatera sztuki realia, zarysowują konflikty, Partnerzy przepływają niczym ryby w stawie.
Jeżeli ci ludzie z "Męczeństwa" mają swoje pierwowzory w naszej współczesności, to oczywiście w dość określonym i wąskim środowisku. Atmosfera bierności i nudy w polskim wydaniu, jak wiadomo, nie jest powszechna. Sztuka o "ludziach jałowych" nie jest więc obrazkiem obyczajowym, a co gorzej, nie jest także satyrą, czy moralitetem, a tylko sumą dość powierzchownych obserwacji.
PIERWSZY AKT "Męczeństwa z przymiarką" zaciekawia, przede wszystkim dlatego, że autor dość sprawnie potrafi prowadzić dialog charakterystyczny dla środowiska, które pokazuje na scenie. Drugi i trzeci akt przekonuje nas jednak, że autor ma nam niewiele do powiedzenia. Za mało, by stanowiło to materiał pełnospektaklowej sztuki.
W SZTUCE Iredyńskiego zabrakło prawdziwych konfliktów, ostrej bezpretensjonalnej krytyki jest tylko dobry dialog i jedna prawdziwa postać. Porucznik Bogdan, może również dzięki znakomitemu aktorstwu Jana Matyjaszkiewicza stał się konkretem. Są ciągle obok nas tacy, którzy nie wyrwali się z kręgu doznań i przeżyć wojennych. Owym porucznikom z powstania niejednokrotnie trudno jest wrócić do codzienności, nie mogą tak po prostu rozstać się ze swoją wojenną przeszłością.
Debiut Iredyńskiego zapowiada tymczasem tylko zdolnego autora. "Męczeństwo z przymiarką" chwilami pustawe, konstrukcyjnie jeszcze dość słabe, starannie przygotował JAN BRATKOWSKI. Nadał temu przedstawieniu tempo, zarysował kilka interesujących sytuacji, starał się, zgodnie z intencją autora, stworzyć atmosferę, w której poruszają się ci ludzie bez jutra. Aktorzy nie mieli łatwego zadania - tylko JAN MATYJASZKIEWICZ plastycznie narysował postać porucznika Bogdana, a EWA RADZIKOWSKA była naturalnym kociakiem.
Teatr "Ateneum", dając sztukę Iredyńskiego, niemal w przeddzień ogłoszenia konkursu na debiuty dramaturgiczne, w ten sposób odpowiada na potrzebę wystawiania polskich sztuk. Wydaje się to słuszne nawet wtedy, gdy sztukę jeszcze nie w pełni można uznać i pochwalić.