Pogodny uśmiech satrapy
Cesarz Kaligula nie najlepiej zapisał się w powszechnej historii. Zbrodniarz, szaleniec, kazirodca, okrutnik, wreszcie szyderca, który zapragnął kiedyś uczynić senatorem swego konia. Mimo to, a może właśnie z powodu swego szaleństwa, Kaligula nie tylko przerażał, ale także fascynował swoich współczesnych. Tak, jak wielu twórców i dziś.
Kilka lal temu z wypiekami na twarzy oglądano w Polsce filmową wersję losów Kaliguli, pełną bachanaliów i przemocy. Zawiedzeni będą jednak ci widzowie, którzy przyjdą na "Kaligulę" Alberta Camusa w nadziei na brutalne orgie i sceny pełne krwi. Purpura jest, co prawda, na scenie wszechobecna, ale tylko w kolorach szat i wielometrowych sztandarów, spadających na scenę z wysokości kilku pięter. Dreszczyku emocji dostarczyć może najwyżej zamknięcie publiczności w wielkiej klatce-więzieniu.
Kaligula w interpretacji Agaty Dudy-Gracz w niczym nie przypomina rozszalałego monstrum, którego obraz tak barwnie nakreślił w "Żywotach cesarów" rzymski biograf Swetoniusz. Okrucieństwa i bezeceństwa pojawiają się na scenie jakby mimochodem, a odtwarzający postać starożytnego zwyrodnialca Grzegorz Mielczarek stanowczo nadużywa łagodnego uśmiechu i filozoficznej zadumy. Trudno powiedzieć, czy jest zbłąkanym mędrcem, czy niezrównoważonym psychicznie filozofem. Mimo rozmaitych deklaracji, właściwie nie bardzo rozumiemy, dlaczego ten lekko uśmiechnięty młodzieniec jest aż tak okrutny, dlaczego zabija i pragnie krwi.
Ale nie sam Kaligula jest największym problemem tej inscenizacji. W przedstawieniu uderza bolesny wręcz rozziew pomiędzy rozbudowaną, monumentalną oprawą plastyczną a skromnością, a nawet nieporadnością środków dramatycznych. Aktorzy zamiast rozmawiać ze sobą, w szkolny sposób deklamują wyuczone kwestie. Senatorowie, barwne wydawałoby się postaci z rzymskiej arystokracji, jakimś cudem przeobrażają się na scenie w stado marudzących nudziarzy. Nudzą w łaźni w otoczeniu bezwstydnych kobiet, nudzą podczas uczty, szykując się do politycznego przewrotu. W efekcie, ani przez chwilę nie wydają się zdolni do spisku czy konstruktywnej opozycji wobec cesarza. Co gorsza, właściwie trudno ich od siebie odróżnić, tak bardzo brak im wyrazu czy indywidualnego charakteru.
Wrażenie robi z pewnością plastyczna oprawa spektaklu, choć i tutaj mogą rodzić się wątpliwości. Nastrój sztuki konsekwentnie budują wyraziste kontrasty między światłem a ciemnością, mroczna muzyka, imponująco odwrócony porządek między widownią a sceną. Ale już dymy, pajęczyny, postrzępione draperie, charakterystyczna, nieco gotycka architektura całych scen i wymalowane przez Jerzego Dudę-Gracza sztandary, w swej stylistyce w sumie przywodzą na myśl ilustracje z dzieł typu fantasy. Niestety, nie zawsze w najlepszym guście.