Artykuły

Księżyc w strugach krwi

Za widzami siadającymi na podestach, ustawio­nych na teatralnej sce­nie, zatrzaskuje się kra­ta. Szczęk przekręca­nych kluczy, dźwięk przekła­danych łańcuchów. Klaustrofobiczna atmosfera, ciemność. Za chwilę przyjdą aktorzy, któ­rzy będą oglądać publiczność zamkniętą w klatce. Ktoś spoj­rzy z przerażeniem, ktoś wy­buchnie śmiechem. Cały świat jest więzieniem, z którego nie ma ucieczki, a tęsknota za ja­snym księżycem to tylko ma­rzenie naiwnego dziecka.

I takim dzieckiem jest na początku "Kaliguli" - przedstawienia Agaty Dudy Gracz - tytułowy bohater. Nagi, łysy, chudy. Niczym tybetań­ski mnich przyjmuje embrio­nalną pozycję w ramionach wiernego sługi. Bowiem Kaligula właśnie zrozumiał, że ludzie umierając nie są szczęśliwi i dlatego w życiu trzeba pragnąć niemożliwe­go. On pragnie księżyca, czy­stego i prawdziwego, przeci­wieństwa obłudnego, zakła­manego świata, w którym przyszło mu żyć. Dlatego w dążeniu do celu stanie się równy okrutnym bogom, bę­dzie niszczył i mordował wszystkich i wszystko, co wyda mu się fał­szem, pozorem.

Grzegorz Mielcza­rek prowadzi rolę konsekwentnie. Jest ciągle marzycielem, poetą, mimo tego że przybrał postać tyra­na, raz obrzydliwie fizjologicznego, kie­dy idzie zgwałcić Ju­lię, to znowu perwer­syjnie przewrotnego, gdy w stroju, niczym z kolekcji Arkadiusa, każe podziwiać ze­branym swój taniec. Mielczarek nakłada maski, przyprawia rzymskim patrycjuszom gęby, gra krwa­wego demona, który za wszelką cenę po-

stanowił żyć w świecie, w któ­rym nie ma miejsca na obłudę. Szkoda, że reżyserka nie uwierzyła do końca w siłę mło­dego aktora i nie pozwoliła mu wyrazić tego wszystkiego za pomocą kipiących w nim emo­cji. Zamiast tego wraz ze sce­nografem Jerzym Duda-Gra­czem wprowadziła wizualnie może i atrakcyjne, acz nie wnoszące za wiele do sztuki, skąpane w czerwieni obrazy, które służą jedynie za zbędną ilustrację. Zresztą, takich fil­mowych, króciutkich migawek jest w spektaklu więcej i w nie­których przypadkach trudno dojść, o co w nich chodzi.

Natomiast doskonale wia­domo, o co chodzi niezwykle inteligentnemu buntowniko­wi Cherei, świetnie granemu przez Tomasza Wysockiego, czy wcielającemu się w po­stać Merei Rafałowi Dziwiszowi, który pokazuje wa­chlarz wszystkich możliwych uczuć, targających zastraszo­nym, acz zdającym sobie sprawę z tego człowiekiem. Moją ulubioną rolą w tym przedstawieniu jest jednak Caesonia Anny Tomaszew­skiej - w stu procentach od­dana Kaliguli stara kobieta, która przybrała maskę po­zornej obojętności. Rozkazy tyrana przekazuje tak bez­barwnym głosem, ze spusz­czonymi ramionami i prze­chyloną w bok głową, że trudno uwierzyć, iż nie zosta­ła przemieniona w maneki­na. Tylko, że przez tę skoru­pę przebija prawdziwe uczu­cie, które nie miałoby pewnie takiej siły, gdyby zostało po­kazane wprost.

Kaligula zniszczył Rzym i nie zdobył księżyca. Na koń­cu widzimy rozczarowanego tyrana, wciąż jednak mające­go w sobie poetę. Wychodzi­my z więzienia, którym na dwie godziny stała się widow­nia. Szkoda, że przedstawienie to nie miało aż takiej siły, by­śmy opuszczając ją naprawdę zatęsknili za jasnym księży­cem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji