Jakoś uśmiać się nie mogłem
TADEUSZ RÓŻEWICZ, którego sztukę "SPAGETTI I MIECZ" wystawił właśnie TEATR DRAMATYCZNY na SALI PRÓB w reżyser,WITOLDA SKARUCHA, dekoracjach JANA KOSIŃSKIEGO, kostiumach IRENY BURKE z muzyką ANDRZEJA KURYLEWICZA i w układzie tańca KRYSTYNY MAZURÓWNEJ,daje do zrozumienia, w załączonym do programów słowie od autora, że traktuje rzecz jako napisaną do śmiechu. "Śmiech to zdrowie" - powiada - "śmiejmy się- więc z siebie i innych".
Niestety mimo najlepszych chęci w czasie spektaklu w żaden sposób nie mogłem się uśmiać, mimo wysiłków ze strony autora, a także aktorów, by widzów rozweselić. Śmiech na zawołanie nie jest bynajmniej rzeczą łatwą, sztuka zaś należy chyba do jednego z wątlejszych utworów Różewicza. "Spagetti i miecz" można bez żenady zaliczyć do rzędu typowo słabych komedii, których cechą bywa niezła ekspozycja, za którą dalszy ciąg nie nadąża,zaś finał rozłazi się. W rezultacie nie mogły sprawy uratować niektóre nawet doskonale zagrywki aktorskie i zręczna reżyseria. Reżyser zresztą postawił nacisk, i chyba słusznie, na efektach kabaretowych, dla których tekst w wielu wypadkach daje niezłą odskocznię. Zaplątanie się BARBARY HORAWIANKI i WOJCIECHA POKORY w gigantycznie długim makaronie, dowcipy pronocjacyjne JANINY TRACZYKÓWNY jako dziecka włoskiego uczącego się po polsku należą do akcentów rzeczywiście komicznych.
Sporo było także innych, starannie opracowanych, scenicznych karykatur, jak: postacie Pułkownika w wykonaniu MIECZYSŁAWA MILECKIEGO. Pana I w wykonaniu JAROSŁAWA SKULSKIEGO, zuchowatego Przewodnika w wykonaniu OLGIERDA JACEWICZA, czy Kombatanta ze zgryzem w wykonaniu ZYGMUNTA KĘSTOWICZA. zaś BOŻENA MAŁCZYŃSKA parodiowała słynną Demarczyk. Ale wszystko to były estradowe oddzielne numery, bo całość nie trzymała się ani rusz kupy.