Artykuły

Przedstawienia

Sam Ryszard Wagner prawdopodobnie przecierałby oczy ze zdumienia dowiedziawszy się, że do 2006 roku we Wrocławiu przez 70 lat ani razu nie wystawiono jego "Pierścienia Nibelunga". Zważywszy na fakt, iż miasto to jest poniekąd międzynarodową kolebką "Pierścienia". To właśnie w tamtejszym teatrze operowym w 1882 roku Angelo Neumann przygotował znaną produkcję tego dzieła, pomyślaną jako tournee po Europie. Przygotowania spektakli wspierał sam Ryszard Wagner. Realizacja tetralogii poza Bayreuth sprawiła, że dzieło w szybkim czasie poznała szeroka publiczność w całej Europie. Całkiem inaczej niż było to w przypadku "Parsifala", a także w nadziei na korzyści materialne Wagner był żywo zainteresowany tym, aby jego dzieło możliwie szybko zostało zaprezentowane ciekawej go (i licznej) publiczności.

Z nastaniem II wojny światowej wrocławskie tradycje wagnerowskie zostały nieoczekiwanie - i jak się później okazało - długotrwale przerwane. Breslau stał się Wrocławiem, a zimna wojna do reszty skomplikowała stosunki pomiędzy Polakami a niemiecką spuścizną miasta. Kto dziś tu przyjeżdża, z każdej strony odbiera miasto jako otwartą metropolię kulturową, która coraz bardziej interesuje się także swoimi niemieckimi korzeniami i dziedzictwem tym rozporządza z dumą i miłością, co na wielu przykładach udowadnia (zresztą perfekcyjnie mówiący po niemiecku) prezydent miasta, Rafał Dutkiewicz. Po tym, gdy w latach 1988/89 August Everding dokonał pionierskiego czynu, wystawiając w Warszawie "Pierścień" i ponownie otwierając Wagnerowi "drzwi" do Polski, kolejne takie wyzwania nie były, niestety, podejmowane. Aż do momentu, gdy szczęśliwie właśnie teraz temu wielkiemu projektowi, z wielkim sukcesem, poświęciła się Opera Wrocławska. Przy tym nie ograniczono się po prostu do ponownego wystawienia "Pierścienia" na scenie nowo wyremontowanego budynku Opery, lecz wyprodukowano gigantycznych rozmiarów spektakl w miejscu, które jak żadne inne wręcz stworzone jest do realizacji tetralogii: w Hali Ludowej. Kolosalnych rozmiarów budowla, wzniesiona w 1912 roku według projektu architekta, Maxa Berga, swoją odlaną w betonie konstrukcją i historią którą dziś przykryła warstwa patyny, już na pierwszy rzut oka przywodzi na myśl Walhallę Wotana. Pod potężną kopułą Hali znajduje się miejsce dla prawie 4000 widzów; obecnie zaś trwają starania o wpisanie budowli na listę światowych zabytków kultury UNESCO.

Reżyser Hans-Peter Lehmann, od czasów, gdy był asystentem Wielanda Wagnera, poprzez liczne, uwieńczone sukcesem inscenizacje "Pierścienia" w Hanowerze, po dziś dzień ciągle zajmuje się tym dziełem. Ale nawet dla niego, wybitnego znawcy Wagnera, który niezmiennie pozostaje pod wrażeniem twórczości wielkiego kompozytora, potężnych rozmiarów miejsce realizacji przedstawienia okazało się być z początku dość niecodzienne. Nie było tak w przypadku jego muzycznej partnerki, generalnego dyrektora muzycznego Opery Wrocławskiej. Ewy Michnik, która od 1997 roku wykorzystuję Halę Ludową do wielkich produkcji operowych. Po "Złocie Renu" (2003 r.), "Walkirii" (2004 r.) i "Zygfrydzie" (2005 r.), pomimo problemów z finansowaniem tego wielkiego projektu, które się w międzyczasie pojawiły, po prawie trzech latach, "Pierścień" nad Odrą zamknął się. Zanim w październiku dojdzie do pierwszej cyklicznej realizacji tetralogii, w czerwcu dwukrotnie wystawiono dwa spektakle "Zmierzchu bogów".

Koncepcja Lehmanna okazała się być bardziej niż tylko mądra i dobrze funkcjonująca. Kilka elementów inscenizacyjnych przejął ze swoich hanowerskich produkcji, jednakże wszelkie nawiązania i odniesienia polityczne (takie, jak np. ptaki ze sklejonymi ropą piórami w trzecim akcie) pozostawił w Hanowerze, ograniczając się do wielkiej sztuki po to, aby opowiedzieć dzieło w zgodzie z jego koncepcją muzyczną i tekstową. Waldemar Zawodziński stworzył do tego scenerię, wykorzystując gigantyczne, ruchome ściany, które doskonale sprawdziły się już w Hanowerze, i które stanowiły idealne, łatwe do przebudowy kulisy dla całego spektaklu. Wyraziste, nie osadzone w żadnych ramach czasowych kostiumy zaprojektowane przez Małgorzatę Słoniowską dodatkowo pomagały w tym, aby wzrok widzów możliwie w niewielkim stopniu był odrywany od akcji scenicznej. Na początku obserwujemy dyskusję o losach bogów i ludzi, prowadzoną w scenerii lasu, w niebycie czasowym przez Norny - Wieszczki Losów, wyzwalające się z kokonów, do momentu, aż gruba nić losów zrywa się, odsłaniając obraz nowoczesnego, bardzo konkretnego świata, pozbawionego jakichkolwiek ozdobników, przedstawionego na skale Walkirii oraz w scenie hali Gibichów. Lehmannowi z dużym kunsztem udało się dokładnie oddzielić także inscenizacyjnie te dwa światy, które już przez Wagnera zostały tak bardzo zróżnicowane muzycznie. Fakt, iż Guntera nie są w stanie podniecić żadne bogactwa tego świata, przedstawiono za pomocą sztabek złota, które spiętrzono pod schodami w Hali Gibichów. Także sprawdzony chwyt Lehamanna - Zygfryd nadlatujący ze skały Brunhildy - dublowany przez linoskoczka opuszczanego na linie znad sceny, okazał się być trafionym pomysłem.

Ewa Michnik poprowadziła orkiestrę bardzo energicznie, zachowując pełną przejrzystość struktury dzieła. Przygotowała orkiestrę z niezwykłą dokładnością, co można było usłyszeć nie tylko w pewnej brzmieniowo sekcji instrumentów dętych blaszanych, lecz także w zróżnicowaniu brzmienia w obrębie całej orkiestry. Przy tym pozostawało się pod ciągłym wrażeniem pewnego tempa, co w znacznej mierze przyczyniło się do tego, iż pierwsza scena, której zwykło się obawiać, od pierwszego do ostatniego taktu utrzymana była w dużym, niesłabnącym napięciu.

Do roli Brunhildy w pierwszy wieczór udało się pozyskać doświadczoną w Bayreuth - Nadine Secunde. Przy maksymalnym zaangażowaniu całego ciała, scenicznie udało jej się wykreować przekonującą postać. Jednakże pod względem wokalnym już po krótkim czasie okazało się, iż głos artystki tylko w niewielkim stopniu nadawał się do tego, by udźwignąć tę ciężką partię. Bez elektronicznego nagłośnienia musiałaby prawdopodobnie jeszcze bardziej forsować głos; w odbiorze przeszkadzały także ciągłe, zbyt moce wibracje, które popsuły całościowe wrażenie.

W roli Zygfryda przekonujący był Leonid Zakhozhaev, pochodzący z zespołu Gergiewa z Petersburga, który partię tę śpiewał niedawno w Baden-Baden, a wkrótce będzie można go usłyszeć w Metropolitan Opera. Podobał się elegancki, liryczny w brzmieniu tenor Zakhozhaeva, doskonale radzący sobie zarówno w efektownych pasażach jak i odnajdujący metaliczny chłód brzmienia i pozbawiony żadnych problemów w wyższych rejestrach.

Udany występ w roli Hagena należy do Pawła Izdebskiego, który po ukończeniu studium operowego w Zurychu i po licznych międzynarodowych zobowiązaniach niechybnie rozpoczyna wielką karierę. Jego ciemny bas brzmiał momentami jeszcze zbyt szlachetnie jak na Hagena, ale przecież nawet najgorsze łotry nie raz chowały się za płaszczykiem elegancji. Bogusław Szynalski w pierwszych trzech częściach "Pierścienia" był obsadzony jako Wotan/ Wędrowiec, zaś w "Zmierzchu bogów" usłyszeliśmy artystę w roli świadomego swojej osobowości Guntera. Zarówno wokalnie jak i aktorsko stworzył odpowiednio kontrastową partię w stosunku do Hagena, co nadało spektaklowi dodatkowych interesujących walorów. Natomiast Alberich w wykonaniu Macieja Krzysztyniaka odbiegał nieco wokalnie od pozostałych solistów, podczas gdy ciepły, pełny w brzmieniu i bardzo pięknie prowadzony sopran Ewy Vesin sprawił, że odczuwało się żal, iż rola Gutruny jest tak mała. Beata Libera-Orkowska solidnie zaprezentowała się w roli Waltrauty, pierwszorzędnie zostały obsadzone Norny - Wieszczki Losów: Barbara Bagińska, Małgorzata Przybysz, Jolanta Żmurko) i Córy Renu (Aleksandra Buczek, Małgorzata Przybysz, Dorota Dutkowska).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji