Artykuły

Przebój w Łodzi

PROPONUJE utworzenie li­sty przebojów operowych. I od razu zgłaszam swoją kandydaturę na aktualny prze­bój: "Lohengrin" Wagnera. Po­zornie pomysł wydać się może bezsensowny, a kandydatura chybiona, ale zaraz obie rzeczy szczegółowiej wyłuszczę.

Jeśli są listy przebojów piosenkarskich, jazzowych, beatowych, czemu nie przenieść modnego obyczaju na operę? Ostatnio popularność opery wzrasta i chociaż nie dorównuje ona i nigdy nie dorówna pod tym względem piosence, chęt­nych do udziału w ankiecie na przebój operowy znalazłoby się wielu. Trzeba by nawet może pomyśleć wówczas o selekcji: głosy decydujące mieliby stali bywalcy naszych teatrów opero­wych. Należąc niejako z urzędu do owych "stałych bywalców", typuję na bieżący sezon łódzkie­go "Lohengrina", z pełnym przekonaniem i z równie pełną świadomością, że taki wybór niejednego może zaszokować. Bo dlaczego "Lohengrin", a nie "Tosca" wystawiona niedawno w Warszawie, nie "Madame Butterfly" wznowiona w Kra­kowie albo "Faust" będący po­przednią premierą w Łodzi? Przecież każda z tych oper jest o wiele popularniejsza, przy­stępniejsza i w ogóle "lżejsza" od ciężkiego wagnerowskiego "Lohengrina"!

Otóż tym właśnie bardzo roz­powszechnionym opiniom chcę tutaj gwałtownie zaprzeczyć. Może i prawdą jest, że np. "Tosca", zawierająca parę bardziej znanych arii jest lżejsza do strawienia dla mniej wyro­bionego odbiorcy, ale wiadomo przecież, że "najlżejsze" nie znaczy to samo co "najlepsze". Co się tyczy "Lohengrina", to określenie "ciężki" stało się zu­pełnie nieaktualne. Recenzenci obecni na premierze opery kilka dni temu w Łodzi stwierdzili zgodnie, że owej muzyki nazy­wanej kiedyś "trudną" słucha się dziś niewiarygodnie łatwo. Ale nie jest to jedyny powód, dla którego uważam "Lohengri­na" za przebój operowy. Także dlatego, że dzieło Wagnera, chociaż powstało pół wieku wcześniej niż opery Pucciniego, okazuje się teraz o wiele bar­dziej współczesne niż skompo­nowana już w XX wieku "Ma­dame Butterfly".

Czemu wagnerowski roman­tyzm jest nam dziś bliższy od puccinowskiego weryzmu było­by tutaj równie trudno roz­strzygnąć, jak przyczyny rene­sansu Bacha i Vivaldiego. Być może wyraża się w tym tęskno­ta do epok i stylów możliwie najodleglejszych od naszej. Weryzm zbyt przypomina jakże dobrze nam znany realizm, a ro­mantyzm staje się ostatnio co­raz bardziej modny. "Lohen­grin" jest najpiękniejszą i naj­bardziej typowa operą roman­tyczną. Oto dlaczego uznałem ją za przebój. Drugą zaś, niemniej ważną cechą opery, która mnie da tego skłoniła, jest jej uni­wersalizm. "Lohengrin" to ope­ra dla tych, którzy lubią ładne melodie - nie brak tu takich (m. in. motywów łabędzia, zaczerpniętych później przez Czajkowskiego do baletu "Je­zioro Łabędzie"); i dla tych, którym już ładne melodie nie wystarczają - w "Lohengrinie" nie ma ani jednej tradycyjnej arii. Jest to opera dla zwolen­ników dramatu - głównym te­matem: dramat rozstania; i równocześnie dla jego przeciwni­ków - gdyż nie jest to dramat czysty, ale fantastyczny. Dla sentymentalistów - bohatera­mi "Lohengrina" są zakochani i dla intelektualistów - bo peł­no tu rozmaitych podtekstów. Dla najstarszych i najbardziej doświadczonych, którzy pojmą całą głębię i wielowarstwowość dzieła oraz dla najmniej doświadczonych, najmłodszych, którzy przyjmą je po prostu jak uroczą bajkę: słowem - dla wszystkich.

Pomysłu włączenia więc "Lohen­grina" do repertuaru Teatru Wielkiego w Łodzi można więc pogra­tulować kierownikowi artystycznemu tej placówki Zygmuntowi Latoszewskiemu. Nie jest to zresztą jedyny powód do gratulacji. Latoszewski przygotował bowiem bardzo starannie - przy współu­dziale Arkadiusza Basztonia - stronę muzyczną spektaklu, a po­nadto należał do trójki autorów nowego, w pełni zadowalającego polskiego tekstu libretta.Gratulacje z okazji tej wysoce udanej premiery trzeba zresztą rozłożyć po trosze na wszystkich realizatorów i wykonawców. Wyjątek sta­nowi scenograf, który zaprojekto­wał dekoracje nieładne i w dodat­ku niezbyt funkcjonalne (lepsze były kostiumy, zwłaszcza pary głównych bohaterów)

Reżyserowi Wolfgangowi Weitowi z Berlina należy pogratulować w szczególności wspaniale roze­granej sceny ukazania się przyby­sza z innego świata - Lohengri­na. Tenorowi Jerzemu Orłowskie­mu - zwycięskiego pokonania rozlicznych trudności związanych z kreowaniem tytułowej roli. Jego partnerce, Teresie Wojtaszek-Kubiak - pełnego zestawu walorów (głos, ruch, aparycja) w roli Elzy z Brahantu. Stanisławowi Michońskiemu (Król Henryk Ptasznik) i Eugeniuszowi Niziołowi (Herold królewski) - dobrej wokalistyki, Jadwidze Pietraszkiewicz (Ortruda) - świetnego aktorstwa, a Wła­dysławowi Malczewskiemu (hrabia Telramund) - jednego i drugiego. Jeśli pominąć drobne nieprecyzyj­ności w orkiestrze i czasem nie­równe "wejścia" chóru (przygoto­wanego przez Kazimierza Dębskie­go) o obu tych zespołach powie­dzieć można, że spisały się zna­komicie. Co jest tym bardziej godne podkreślenia, że są to zespoły młode, mające po raz pierwszy do czynienia z muzyką Wagnera.

W ten wianuszek gratulacji z okazji łódzkiej premiery "Lo­hengrina" trzeba by jeszcze wpleść kwiat bodajże najwspa­nialszy: róże, która trochę kole warszawiaków: w łódzkim Te­atrze Wielkim - w przeciwień­stwie do warszawskiego - zro­zumieć można każde padają­ce ze sceny słowo! Jest to za­sługą głównie architektów, ale przecież nie byłoby możliwe do osiągnięcia przy złej dykcji so­listów i chóru albo zbyt głoś­nemu prowadzeniu orkiestry przez dyrygenta.

W tych dniach minęła trzecia rocznica otwarcia Teatru Wiel­kiego w Łodzi. Po udanej pre­miowe "Lohengrina", dyrekcji i zespołowi opery łódzkiej moż­na życzyć z tej okazji dalszych sukcesów w pełnym przekona­niu, że owe życzenia zostaną spełnione.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji