Artykuły

Odnowić Wagnera

Przeczytałam ostatnio w niemieckim czasopi­śmie operowym, że pewna przedsiębiorcza Amerykanka, zajmują­ca się naukowo twór­czością Ryszarda Wa­gnera, postanowiła stworzyć w swoim kra­ju przeciwwagę (a mo­że raczej konkurencję?) dla słynnej świątyni je­go sztuki w niemiec­kim Bayreuth.

Na początek zamierza ona w jednym z waszyngtoń­skich kościołów (tło sce­nograficzne bez dodatkowych kosztów!) wystawić jedno z naj­trudniejszych Wagnerowskich dzieł - , ,Parsifala" - ze szczegól­nym uwydatnieniem zbyt mało dotąd, jej zdaniem, zauważanych filozoficznych i psychologicz­nych aspektów tego muzyczne­go dramatu. Przedsięwzięcie może dojść do skutku, o ile znajdą się sponsorzy; zapew­ne, aby ich łatwiej zdobyć, pani owa planuje realizację tego wielkiego misterium (które przez pewien okres obej­mował zakaz wystawiania gdziekolwiek poza Bay­reuth) z aż 60-osobową orkiestrą i 30-osobowym(!) chórem.

To trochę tak jakby np. Królewnie Śnieżce zamiast sied­miu pozostawić dla oszczędności trzech krasnoludków... Cóż, wypada życzyć powo­dzenia i przypomnieć, że w interpretacjach spuścizny Wagnera na przestrzeni przeszło stulecia różne już były trendy, o czasach hitlerowskich nawet nie wspominając, skoro - pomimo szaleńczej gloryfikacji po­staci i idei kompozytora - przynio­sły mu więcej szkody niż pożytku. Z biegiem lat uznanie dla po­nadczasowych wartości arty­stycznych twórczości Wagnera staje się coraz powszechniejsze, ale nie wyklucza wcale opinii prze­ciwnych: te zaś twierdzą, że dzieła Wagnera należą do zamierzchłej epoki, nie mogą więc być atrakcyj­ne dla żyjącego już innymi spra­wami i w innym zupełnie tempie współczesnego odbiorcy. Czyli, mówiąc po prostu, monumental­ne, także rozmiarami, dramaty muzyczne oparte w swej treści na mitologu germańskiej są nam dziś niepotrzebne...

NIEPOTRZEBNE?

Że jest akurat odwrotnie, łatwo udowodnić, obserwując - nie po raz pierwszy - festiwale Wagne­rowskie w Bayreuth, zainicjowane tam przed 127 laty, jeszcze za życia kompozytora. Jako jeden z niebłahych dowodów opiszę scenkę, w której uczestniczyłam podczas przerwy w tegorocznym przedsta­wieniu "Tannhausera". Ratując się przed zabójczym wówczas upa­łem (spektakl ten, jak większość zresztą, rozpoczyna się tam o godz. 16.00), staliśmy w trójkę, popijając coś chłodnego, gdy przy tym samym barowym stoliku za­trzymały się dwie panie; nasłu­chując chwilę obcej mowy młod­sza z nich zagadnęła: - Jeśli pań­stwo mówią po niemiecku, proszę nam powiedzieć, czy musieliście tak samo długo jak moja matka, czyli przez 7 lat, ubiegać się o bile­ty na przedstawienie, aby wresz­cie móc je kupić.

Wyjaśniwszy, że jesteśmy dzien­nikarzami i nasze karty prasowe zamawialiśmy "zaledwie" ponad pół roku temu, wyraziliśmy też po­dziw dla cierpliwości miejscowych miłośniczek Wagnera. Odpowie­działy, że to nic trudnego i nie one jedne długo czekają tu na spełnienie nadziei oglądania przedstawień festiwalowych. Potwierdził to szef prasowy fe­stiwalu; dla rodaków mają tak niewielką ilość biletów, że zwłaszcza miejscowi muszą czekać wytrwale nawet i do 10 lat. Zresztą zaintere­sowanie festiwalem nie słabnie: co toku pragnie tu przybyć 9 do 10 razy więcej chętnych niż przez 5 tygodni może pomieścić wielka sala Festspielhausu (1900 miejsc), pomimo że ceny biletów sięgają 200 i więcej euro, a wejściówek nie ma - konstrukcja widowni nie przewiduje miejsc stojących. Któż by zresztą wytrzymał ponad dwie godziny (tyle potrafi trwać jeden tylko akt w niektórych Wagnerow­skich dramatach) w pozycji "na baczność"?

Gdzie zatem kryje się tajemni­ca bezprzykładnego powodzenia tego festiwalu (nie mylić z akcep­tacją scenicznego kształtu wszystkich jego przedstawień)? Myślę, że można wskazać trzy co najmniej powody: pierwszy, to coś szczególnego w atmosferze samego miejsca; drugi to treść tych dzieł, których pewne wątki bez względu na sposób ich poka­zania nie tracą na aktualności; trzeci zaś, to oczywiście poziom wykonawczy. O dwu pierwszych będzie za chwilę, trzeci zaś po­wód może najbardziej "rzeczowy", podzielę dla większej jasności - na trzy punkty. Dzieła Wagnera mianowicie wymagają nie tylko szczególnego

WYSIŁKU I PIETYZMU

w przygotowania ale też zupełnie konkretnych warunków, aby mo­gły przedstawiać to, co zamierzył kompozytor, zwłaszcza od strony muzycznej; nie każda dobra orkie­stra operowa świetna w Mozarcie, Rossinim czy Verdim, będzie w stanie dobrze zagrać Wagnera. Wiele zależy tu oczywiście od dyrygenta, ale doskonały kapelmistrz niewiele zdziała, jeśli nie stanie przed odpo­wiednim zespołem. A takim wła­śnie dysponuje Bayreuth, czyli Festspielhaus - od początku siedziba festiwali. Tamtejsza orkiestra, nie na stałe związana z ową siedzibą czy choćby miastem, jest "odtwa­rzana" co roku z członków najlep­szych orkiestr niemieckich i muzy­ków z wielu krajów, tworzy jednak zgrany organizm o wyjątkowych warunkach, imponujący zarówno potęgą jak i "aksamitem" brzmie­nia. Słuchając tego zespołu w naj­trudniejszych nawet momentach, nabiera się przekonania, że bardzo niewiele "starych" orkiestr na świe­cie, także tych o ugruntowanej sła­wie, może mu dorównać.

Podobnie jest z chórem mie­szanym, złożonym ze szczególnie dobranych solistów (nie chórzy­stów!) różnych teatrów opero­wych, o głosach tak zespolonych, osiągających taką barwę i nasycenie w najsubtelniejszych na­wet pianach - że tu nie ma już wątpliwości: to jest najlepszy ze­spół na świecie...

I wreszcie punkt kolejny - soliści. Wiadomo, jak trudno dziś o tzw. Wagnerowskie głosy wśród funk­cjonującej w świecie śpiewaczej czołówki - odtwórców niektórych partii Wagnerowskich po prostu nie ma. Zdarzają się więc podczas festi­walu przykre zawody, ale są też znakomite odkrycia; pewne nazwiska z dobrym skutkiem powtarzają się w różnych partiach, wśród so­pranów wciąż pojawiają się nowe interesujące śpiewaczki ale kto może sięgnąć wspomnieniem do dawniejszych czasów (a ułatwiają to niezliczone nagrania, których w sklepach płytowych w mieście wybór jest przeogromny), ten wie, że od tej strony świat wokalistyki nie bardzo idzie do góry...

A to budzi z kolei wielką cieka­wość, jak radzą sobie z Wagnerow­skimi obsadami inne teatry, w których na całym świecie ostatnio gra się dzieła Wagnera bardzo często. Wprost trudno uwierzyć, w jak wielu miejscach w bieżącym sezo­nie pojawiają się na scenach (ale też "w plenerze") niemal wszyst­kie dzieła Ryszarda Wagnera: na Tiroler Festspiele w małej au­striackiej miejscowości Erl, na otwarcie nowego gmachu opero­wego w Seattle będzie "Parsifal" (a dalej planuje się tam cały wielki cykl Wagnerowski), w Wiesbaden, Heidelbergu, Hale i Hamburgu w Wiedniu i włoskim Soleto - gdzie 92-letni sławny kompozytor Gian Carlo Menotti reżyseruje "Lohengrina"

DO TEGO "WYSYPU",

który świadczy chyba o tym, że za­miłowanie kontrowersyjnym Wa­gnerem przechodzi z dziedziny zja­wisk artystycznych do socjologicz­nych, dołączymy i my. Oto bowiem Opera Śląska w Bytomiu od pew­nego już czasu ma w swym repertuarze Wagnerowskiego "Tannhausera", a we Wrocławiu Opera Dolnośląska pod kierownictwem dzielnej Ewy Michnik przygotowała właśnie w ogromnym wnętrzu Hali Ludowej "Złoto Renu" pierwszą część gigantycznego cyklu pt. ,,Pierścień Nibelunga".

Pierwsze, próbne przedstawienie już się odbyło, właściwa zaś premiera ma mieć miejsce właśnie dziś, czyli 24 października. Przy tej zaś okazji przypomnieć warto, że był kiedyś czas, gdy w repertuarze Opery Warszawskiej znajdowały się wszystkie niemal ważniejsze Wagnerowskie dzieła, oraz że w pierwszej ćwierci XX w. Polska była tym krajem, gdzie - poza ojczyzną kompozytora - jego opery i dramaty muzyczne najczęściej żyły na scenach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji